Nie tylko Miki był taki zniecierpliwiony. Ja także chciałem już znaleźć się na miejscu, ale nie tylko z powodu dzieci. Kiedy już znajdziemy się w Azylu, będę mógł coś zjeść, od wczorajszego poranka niczego nie jadłem, więc w brzuchu trochę mnie już zaczęło ściskać, ale nic Mikleo o tym nie mówiłem. On by się znowu martwił, a to była przecież normalna reakcja mojego organizmu, podobnie jak też to, że rano trochę kręciło mi się w głowie, ale hej, żyję i nie jest źle. Niecała godzina, i będę czuł się lepiej.
- Mocno bym się zdziwił, gdybyś już następnego dnia chciał wyruszać w drogę powrotną – odpowiedziałem, podjeżdżając do niego nieco bliżej, by móc chwycić jego dłoń i spleść nasze palce. – Wydaje mi się, że dzieciaki będą jeszcze na zajęciach, jak już dotrzemy do Azylu.
- Cóż, nic złego się nie stanie, jak po nie pójdziemy wcześniej – odparł Mikleo, chyba nie do końca rozumiejąc moją aluzję.
- Albo możemy zrobić im niespodziankę. Zaprowadzimy konie gdzieś na tyły i schowamy się w domu. Będziemy mieć gdzieś tak jakieś dwie godziny do ich powrotu – zaproponowałem, będąc bardziej za tym rozwiązaniem. W przeciągu tych dwóch godzin się ogarnąć oraz zjeść, a dzieci będą mogły na spokojnie sobie dokończyć zajęcia.
- Nie wiem, czy wytrzymam teraz tę godzinę, a co dopiero trzy – Mikleo brzmiał jak małe dziecko, które bardzo chciało w tym momencie dostać deser. I co ja z nim mam...
- Spójrz na to z innej strony, zdążę coś zjeść. I napić się kawy... rany, strasznie napiłbym się kawy. Mam wrażenie, że nie piłem jej od wieków – rozmarzyłem się na samą myśl o niej. Kawa skończyła się mi jeszcze wcześniej niż jedzenie, a bez kawy jakoś tak źle mi się funkcjonowało. Chyba byłem już od niej odrobinkę uzależniony...
- Niech ci będzie, ale zgadzam się tylko dlatego, że powinieneś coś zjeść – finalnie się zgodził, ale i tak wyczułem w jego głosie niechęć do tego pomysłu i lekki smutek.
- Skarbie, spokojnie, mamy dużo czasu dla dzieci. Jeszcze będziesz miał ich dosyć, zobaczysz – uniosłem jego dłoń do swoich ust, którą przez cały czas tak mocno trzymałem, i ucałowałem jej wierzch.
Przez resztę podróży starałem się zająć jak najbardziej Mikleo, by nie myślał za bardzo o dzieciach. Dzięki temu podróż minęła nam szybko i przyjemnie. Tak jak zaproponowałem wcześniej, zaprowadziliśmy konie na pastwisko na obrzeżach, zdjęliśmy z nich wszystkie pakunki i siodła i udaliśmy się do naszego tymczasowego domku. Aurora była w środku i sądząc po zapachach, gotowała obiad. Pachniało przecudownie, albo tak tylko mi się wydawało, ponieważ byłem strasznie głodny.
Przywitaliśmy się z kobietą i podziękowaliśmy jej za opiekę nad dziećmi. Podczas kiedy Mikleo tam z nią rozmawiał, ja trochę pobuszowałem po kuchni w poszukiwaniu jedzenia, a kiedy już coś znalazłem zdałem sobie sprawę, że nie mam pojęcia, na co mam ochotę. W sensie, zjadłbym jednocześnie wszystko i nic. Nie sądziłem, że wybranie posiłku może być takie problematyczne...
- Aurora później odbierze dzieci i je tutaj przyprowadzę... wszystko w porządku? – usłyszałem za sobą Mikleo.
- Tak, po prostu nie wiem, co zjeść... ale wiem, co chcę na pewno. Jak będę sobie robić kawę, to pomyślę, co by tu zjeść – wyjaśniłem, całkiem dumny z mojego intelektu. Zamiast tracić czas na zastanawianie się, mogę go wykorzystać na robienie kawy i myślenie.
- Zrobię ci teraz coś lekkiego, a później zjesz obiad z dziećmi – odparł, zabierając się za przygotowanie mi jakiejś małej przekąski.
- Dam sobie radę, a ty możesz odpocząć – odezwałem się od razu nie chcąc, aby Miki się przepracowywał. I tak musi jeszcze dokończyć obiad, który zaczęła Aurora, więc ja zajmę się sobą.
- Muszę się czymś zająć do czasu przybycia dzieci, by nie zwariować – na jego słowa westchnąłem cicho. Skoro tak stawia sprawę, to niechaj mu będzie, nie będę go powstrzymywać.
Po dłuższym czasie i mnie zaczyna się kończyć cierpliwość. Może jednak Miki miał rację i powinniśmy dzieciom zrobić niespodziankę i odebrać ich nieco wcześniej z zajęć? Skoro wytrwałem kilkanaście dobrych godzin bez jedzenia i kawy, to dodatkowych kilkanaście minut także bym wytrzymał... W tym samym momencie drzwi się otworzyły, a my usłyszeliśmy głosy naszych pociech. Miki pierwszy poszedł do korytarza, by ich przywitać. Zdecydowałem im się dać chwilę i na spokojnie postanowiłem dokończyć kawę.
- Tata też jest? – odezwała się Misaki i właśnie w tym momencie postanowiłem także wyjść.
- Oczywiście, że jestem – powiedziałem, uśmiechając się szeroko do dzieciaków. – Cześć, księżniczko. Byłaś grzeczna? – spytałem, biorąc ją na ręce, kiedy do mnie podbiegła. Już wcześniej miałem wrażenie, że trochę urosła podczas naszej nieobecności, ale jak już ją miałem na rękach wiedziałem, że to nie było tylko wrażenie. Mała rośnie jak na drożdżach... ale to też dobrze, bo to znaczyło, że raczej jadła normalnie podczas naszej nieobecności.
<Aniele? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz