Oczywiście, że nic mu nie było, tylko ledwo trzymał się na nogach. Miał prawo być zmęczony, poród to nie byle co, a ja jestem tu dla niego, by mu pomóc i usłużyć. Uśmiechnąłem się do niego delikatnie, położyłem dłoń na jego biodrze i powolutku zacząłem go prowadzić do łazienki. Powiedziałem mu, by chwileczkę poczekał, bym mógł przygotować mu gorącą kąpiel.
- Pomóc ci się rozebrać i umyć? – spytałem, kiedy już wszystko było gotowe, poza oczywiście moim mężem.
- Sorey, nie jestem chory, dam sobie radę – odparł, zaczynając powolutku się rozbierać. Widziałem jednak, jak strasznie ręce mu się trzęsą podczas rozwiązywania sznureczków przy koszuli, dlatego podszedłem do niego i pomogłem mu pozbyć się ubrań.
- Nie jesteś chory, ale strasznie zmęczony, a ja jestem tu, by ci pomóc we wszystkim, w czym tej pomocy potrzebujesz – uśmiechnąłem się do niego łagodnie, po czym pomogłem mu usiąść wygodnie w balii. – Od tego tutaj jestem. Pomogę ci umyć głowę, po tym poczujesz się lepiej.
- Nie odpuścisz mi, co? – westchnął cicho, ale też nie za bardzo protestował. Przynajmniej tyle dobrego wynikło z tego jego zmęczenia.
- Jeszcze nie teraz. Wypoczniesz, będziesz czuł się lepiej i wtedy trochę dam ci spokój – wyjaśniłem, całując go w czubek głowy, nim nałożyłem na jego włosy szampon.
- Tylko trochę? – spytał, ale jednak już bardziej rozbawiony.
- Tylko trochę, w końcu zawsze będę się o ciebie martwił – odpowiedziałem, już na poważnie zabierając się za jego mycie.
Dni powoli mijały i absolutnie nie były one przyjemne. Misaki, w porównaniu do Merlina, była aniołkiem, jak była malutka. Płakała tylko wtedy, kiedy czegoś potrzebowała, a on potrafił zacząć płakać, bo taki miał kaprys. I co najgorsze, robił to głównie w nocy, a jako że spał w naszym pokoju, to zarówno ja i Miki się budziliśmy i nie spaliśmy przez resztę nocy. Owszem, zmienialiśmy się i raz wstawałem ja wstawałem, by go uspokoić, a raz Miki. A za dnia był aniołkiem kochanym i budził się jedynie jak chciał jeść i trzeba było mu zmienić pieluchę. To był dopiero pierwszy tydzień, a ja już momentami serdecznie miałem tego wszystkiego dosyć.
- Jesteś pewien, że to człowiek, a nie jakiś demon? – spytałem półżartem, półserio, kiedy nad ranem położyłem śpiącego Merlina do kołyski. W końcu Miki miał w sobie demona, niby jest zamknięty, ale może jednak jakimś cudem miał on wpływ na naszego potomka?
- Małe dzieci mają to do siebie, że płaczą, Sorey. Podrośnie i mu przejdzie – odpowiedział Mikleo, opadając na poduszki. Nie chciałem mu ujmować, ponieważ dla mnie zawsze był piękny, ale teraz wyglądał... cóż, nie najlepiej. Blady, cienie pod oczami, nieco czerwone oczy... a to dopiero tydzień bez snu.
- Misaki była bardzo kochanym i spokojnym dzieckiem – przypomniałem mu, kładąc się obok niego. Może chociaż uda nam się przespać jakieś dwie godziny...
- Wbrew pozorom nie każde dziecko jest takie samo – przyznał sennie, wtulając się w moje ciało. – Ale zobaczysz, jeszcze tydzień albo dwa i się uspokoi, zobaczysz.
- Chyba rok albo dwa – bąknąłem, nie do końca tak optymistycznie nastawiony jak Miki. Chyba Merlin za dużo przejął po mnie cech, nie dość, że jest człowiekiem, to jeszcze jest strasznie głośny i nieznośny. Miał przecież przejąć jak najwięcej po Mikim, nie po mnie, jeden ja na świat wystarczy... oby faktycznie z tego wyrósł, bo jak się wda we mnie, to nie wróżę mu świetlanej przyszłości.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz