Nie było łatwo przygotować do drogi koni, a raczej jednego z koni, który był bardzo nieposłuszny, ewidentnie mnie nie lubił, a przecież ja mu nic złego nie zrobiłem, próbowałem być miły, ale się nie dało, nie będę, więc walczyć, to nie ma najmniejszego sensu, zrobiłem tyle, ile się dało, zostawiając go w spokoju, aby i on mi dał spokój, nie chciałem z nim walczyć, to on zaczął, ale to mi jak zawsze zwraca się uwagę, co to za niesprawność.
– Wszystko już gotowe? – Daisuke zjawił się w odpowiednim momencie, kiedy to wszystko było już przygotowane, no może poza spakowaniem torby na konia, na szczęście to dało się jeszcze zrobić, przed podróżą w końcu to tylko torba zaraz znajdzie się na koniu.
– Tak, chociaż nie było łatwo, twój koń jest naprawdę wredny – Burknąłem, patrząc na niego tymi wielkimi niezadowolonymi oczami.
– A ty zachowujesz się jak dziecko w stosunku do niego, musisz być milszy, a wtedy i on będzie dla ciebie milszy – Jego słowa w ogóle mi się nie spodobały, oczywiście najlepiej zawalić wszystko na mnie, a koń niczemu niewinny.
– Oczywiście jak zawsze moja wina – Mruknąłem pod nosem, zabierając od niego torbę, aby wszystko zapakować na konia. – Możemy już ruszać? – Zapytałem, trzymając się blisko Rain, która gotowa była już do drogi.
Mój mąż przyjrzał mi się uważnie, marszcząc brwi, potrzebował chwili, aby mi odpowiedzieć, ale ja, widząc jego zmieniający się wyraz twarzy, szybko zasiadłem na grzbiet klaczy, czekając na jego ruch.
Daisuke nie odpowiedział, zasiadając na swojego ogiera, które jak zwykle zachowywał się jak… Sam nie wiem, jakie słowa teraz dobrać, aby były odpowiednie, po prostu ten koń był nie tylko głupi, ale i bardzo wredny, a to ze mnie robi się wredną istotę, to niesprawiedliwe, to, że jestem wilkołakiem, nie oznacza, że może mnie tak traktować, nic mu nie zrobiłem, do tego nie raz starałem się, aby mnie polubił, a on mimo moich wszelkich starań był uparty jak osioł, robiąc mi po prostu na złość, co za niewdzięczny koń.
Podróż do mojej posiadłości nie zajęła zbyt wiele czasu, to znaczy moglibyśmy dotrzeć tam wcześniej, jednakże mojemu mężowi w żadnym wypadku się nie spieszyło, a ja mimo szereg chęci, aby przyśpieszyć tę podróż, musiałem się dostosować i tak o to w końcu znaleźliśmy się w rezydencji niegdyś mojego rodu.
Zadowolony zeskoczyłem z grzbietu konia, ciesząc się z naszego przybycia na miejsce.
– Nareszcie, ile można jechać – Od razu rozciągnąłem swoje zastygnięte mięśnie, mając już dość podróży, dobrze, że jesteśmy już na miejscu, bo nie wytrzymałbym w siodle ani minuty dłużej.
– Wydaje mi się, że jedziemy zawsze tyle samo czasu, tylko ty dziś nie umiesz usiedzieć zbyt długo na tyłku – Stwierdził, schodząc ze swojego konia, aby zaprowadzić go do stojącej starej stajni, którą również wypadałoby odświeżyć, zdecydowanie tym również będzie trzeba się zająć.
Nie odpowiedziałem, wiedząc, że kłótnia nie jest potrzebna, jeśli powiem coś nie tak, on się na mnie pogniewa i tyle z tego wszystkiego wyniknie, a ja bardzo nie chcę naszej kłótni, nie dnia dzisiejszego.
– Po prostu już chodźmy, proszę – Chwyciłem w dłonie torbę, czekając na męża, aby ruszyć do rezydencji…
<Paniczu? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz