poniedziałek, 7 kwietnia 2025

Od Soreya CD Mikleo

 Pozwoliłem Mikleo spokojnie zregenerować swoje ciało, samemu siadając na mostku i pilnując, by nic i nikt nas nie zaskoczył. Rozumiałem, że potrzebował się zregenerować, i może, przy odrobinie szczęścia te ślady oparzeń także się zregenerujemy, chociaż szczerze w to wątpiłem. Mój biedny Miki... Martwiłem się o niego, naprawdę. Nie powinienem tego czynić, muszę nauczyć się panować nad sobą. Teraz trochę na to za późno, do jutra na pewno się nie ogarnę, ale mogę chociaż spróbować nie zostawiać więcej takich paskudnych blizn na jego ciele. 
Mimo, że dokuczało mi zimno, siedziałem cierpliwie i niczym się nie przejmowałem poza moim mężem. Ewidentnie potrzebował czasu, i ja mu go zamierzałem dać. Jutro będziemy mieć ostatnie chwile sam na sam, które chcę dobrze wykorzystać. Może jeszcze później uda mi się na chwilę gdzieś z nim wyrwać, by nie wzbudzić podejrzeń dzieci, ale to też będzie raczej chwila. Będę musiał się jeszcze spakować. Tak, pakowanie to bardzo ważna czynność do zrobienia przed wyjazdem, zwłaszcza, że wybieram się na dziesięć lat. Nie mogę zabrać za dużo, a moje wybory mogą być przemyślane. Wydaje mi się, że zbroję założę od razu, zanim zejdę. Powinienem spakować jakieś ubrania, no i prezenty od mojego aniołka. Broń zawsze mam przy sobie, wystarczy, że o niej pomyślę i już mam ją w dłoni. Rzeczy dla Banshee też nie potrzebowałem. Jakbym się uparł, to w sumie obyłoby się bez torby, no ale chciałem coś zabrać z tego świata, bym dalej o nim pamiętał. 
– Miki? Żyjesz tam jeszcze? – zapytałem, odrobinkę mając dosyć siedzenia na zimnym. Ja wiem, że potrzebuje, i zazwyczaj mu dawałem spędzać pod taflą wody tyle czasu, ile tylko potrzebuje, ale jakoś tak dzisiaj nie miałem aż tyle cierpliwości. 
Na moje zawołanie Mikleo wynurzył się spod wody, i jakoś tak widząc go od razu przyszła mi na myśl syrena. Oj, on wyglądał jak jedna z nich. Bez problemu mógłby omotać nie jednego marynarza, przecież on w tej chwili wyglądał jak najbardziej idealna istota pod słońcem. Tak kusić może tylko moja słodka Owieczka. 
– Oczywiście, że tak – odpowiedział zgodnie z prawdą, na co się uśmiechnąłem. 
– Już możemy iść? Nie musimy wracać do domu, ale możemy się na przykład przejść. Byleby coś porobić, już mam dosyć siedzenia tutaj i nic nie robienia – wyznałem, pusząc policzki. 
– Jeśli tego chcesz, możemy tak zrobić – odparł, zgrabnie wchodząc na mostek. 
– Chcę spędzić z tobą tyle czasu, ile tylko to możliwe – przyznałem, chwytając jego dłoń i całując jej wierzch. – Szkoda, że musisz spać. Gdybyś nie spał, tyle rzeczy moglibyśmy porobić... – dodałem, gładząc jego policzek. Oczywiście, chodziło mi o grzeczne rzeczy, w końcu dzieciaki były zaraz nad nami. Ale gdybyśmy gdzieś w środku nocy wymknęli się na świeże powietrze...? Musiałby mnie Miki wtedy porządnie rozgrzać. No, ale to są tylko zwykłe małe marzenia. 
– Wiesz, jedną nockę mógłbym poświęcić – zaproponował, co mi się nawet spodobało. Ale czy on by się z tym dobrze czuł? Jeszcze się nad tym zastanowię. 
– Jeszcze zobaczymy, co to będzie – powiedziałem, wstając na równe nogi, także jemu pomagając wstać. – A teraz zapraszam cię mój słodziaku na spacer. Mam nadzieję, że nie pokryjesz się zaraz cienką warstwą lodu – dodałem, obserwując jego ciało, do którego przyklejone były ubrania. Bardzo przyjemny widok, wszystkie jego atuty niby to ukryte pod ubraniami, a tak ładnie wyeksponowane. Grzech wzrok odwracać. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz