sobota, 12 kwietnia 2025

Od Soreya CD Mikleo

 On chyba naprawdę nie rozumiał, o co mnie prosi. Łatwo mu powiedzieć, daj się ponieść, ale nie zna konsekwencji tego. Ja też nie znam konsekwencji puszczenia swoich hamulców. Mogę tylko podejrzewać, co może się zdarzyć; jak głębokie rany spowoduje swoimi pazurami, czy jak rozległe poparzenia mogę zrobić na jego ciele. Czy jego ciało by w ogóle mnie wytrzymało, nie mówiąc o całej reszcie; o łóżku, pościeli, pokoju... nie wiem, czy chcę ryzykować, zwłaszcza, że teraz jest trochę wyzuty z energii spowodowanej samym stosunkiem, jak i po stosunkiem ze mną. Chyba wysysam z niego więcej energii niż oboje moglibyśmy przypuszczać. 
– Tyle się może wydarzyć... sam nie wiem, czy jesteś na to gotowy. I czy jesteś świadom tego, co się może wydarzyć – mówiłem, gładząc jego ciało, które po naszym stosunku było rozgrzane i cieplutkie. 
– Nie mogę się doczekać, aż w końcu się to zdarzy – wyszeptał, patrząc na mnie tym rozmarzonym spojrzeniem. – To byłaby piękna pamiątka od ciebie, i dla ciebie. Chcę, żebyś się przekonał, że mogę ci dać to, czego potrzebujesz – dodał, a mi coś już powoli w głowie się układać zaczęło. 
– Ależ dajesz mi wszystko, czego potrzebuję, o to się nigdy nie martw. Zawsze będziesz tylko i wyłącznie ty w mojej głowie – obiecałem, całując jego głowę. – Nie myśl o tym w ten sposób. Nigdy więcej, dobrze? A teraz może chodźmy do kuchni. Przygotujemy ci lody, co? I ciasto. Do jutra na pewno będzie gotowe – dodałem, chcąc się podnieść z łóżka, ale Mikleo nie miał za bardzo ochoty wstać. 
– Poleżmy jeszcze troszeczkę, dobrze mi tu z tobą – poprosił, a ja wyczułem w jego głosie zawód. No i co ja z nim miałem? Mam się zgodzić na jego prośbę? A jak w trakcie mu się nie spodoba, a jaka nawet tego nie zarejestruję? Potrzebuję zapewnienia, że nie będzie niczego żałować. 
– Może... Gdybyśmy zawarli umowę, mógłbym z czystym sumieniem się zgodzić na pójście na całość... – zacząłem, poruszając ten temat trochę niepewnie nie chcąc, by był smutny czy zawiedziony.
– Naprawdę potrzebujesz umowy, by uprawiać ze mną seks? – spytał, marszcząc gniewnie brwi. 
– Na taki seks? Owszem, potrzebuję. Wtedy będę miał pewność, że zgadzasz się na każde niebezpieczeństwo z mojej strony. I może wtedy mógłbym się psychicznie przemóc. W końcu. Jakoś tak nie potrafię się przekonać, by dogłębnie cię skrzywdzić, a nasze umowy mają wielkie moce... skąd ta mina? Myślałem, że tego chcesz – zapytałem, trochę się gubiąc. Czemu jest zły? Przecież to idealne wyjście. 
– Nie potrzebuję umowy do uprawiania seksu, to głupota – wyjaśnił, spuszczając wzrok. Dalej nie rozumiałem, ale nie chciałem czytać jego myśli. Może to jest po prostu coś, czego ja nie jestem w stanie ogarnąć. 
– Nie prosisz o byle jaki seks. Poważnie może zagrozić on twojemu zdrowiu. I dlatego tak strasznie boję się o ciebie i mam opory. I lepiej będzie to zrobić teraz, bo nie wiem, jak bardzo się zmienię, kiedy już wrócę, na pewno będzie ze mną tylko gorzej – przyznałem cicho, obserwując jego piękne lico. – Jeśli jednak nie chcesz umowy, żadnej umowy nie będzie. I jeśli masz ochotę na kolejną rundę, jestem cały twój – dodałem, całując go w policzek. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz