sobota, 26 kwietnia 2025

Od Soreya CD Mikleo

 Łatwo było mówić, a co to będzie później? Ciężko stwierdzić. Nie wiem. Jak się zmienię, aczkolwiek podejrzewam, że na pewno się zmienię. Na gorsze, w odczuciu Mikleo. Teraz nie ma jednak co tym myśleć, będę się nad tym zastanawiać, kiedy już wrócę. Dziesięć lat... Jak ja bez niego przetrwam? Zostanę pozbawiony jedynego mojego dobrego promyczka, który jeszcze trzyma mnie na tej ścieżce dobra i praworządności. Będę się jednak starać. Dla niego. 
– Obym cię nie zawiódł – powiedziałem cicho, tuląc go do siebie. 
– Nie mam dużych wymagań, wystarczy, że do mnie wrócisz – poprosił, odsuwając się ode mnie na chwilę. – Wziąłeś moje prezenty? 
– Właśnie... nie wiedziałem, gdzie je położyłeś. I miałem się o nie spytać – odparłem, przypominając sobie o nich dopiero teraz. No i bym zapomniał. A mógł te pudełeczka gdzieś na wierzchu zostawić, przecież bym do nich nie zajrzał. 
Mikleo zaraz ruszył do szafy i to właśnie z niej wyjął te małe rękodzieła, których bardzo byłem ciekaw. Coś tam kątem oka widziałem, ale nie byłem pewien, co takiego widzę. Jakiś fiolet, jakąś biel... co to on wymyślił? 
– Mogę otworzyć już teraz? – spytałem, odrobinkę podekscytowany. Cóż miałem powiedzieć, starałem się znaleźć jakieś małe pozytywy w tej beznadziejnej sytuacji. Kolejny pozytyw to taki, że dzięki mojej decyzji na pewno będą bezpieczni. A jakieś pojedyncze, najgłupsze osobniki zostaną szybko przepędzone przez Lailah. Są bezpieczni. Tego mogę być pewien. 
– Tak, w sumie to tak – kiwnął głową, a ja zaraz zabrałem się za otwieranie tych pudełeczek.
W pierwszym z nich znajdowała się chyba opaska. Albo gumka w przyszłości, kiedy już mi włosy urosną, bo przecież przez tyle lat na pewno mi urosną, a ja ich przecież sam nie zetnę. I w dodatku miała taki piękny odcień, zupełnie jak oczy mojego męża. A drugi prezent to była przywieszka w kształcie owieczki. Do puchatej wełny użył takiej ładnej włóczki, ni go białej, ni to niebieskiej... zupełnie jak jego włoski. A oczka mięciutkiej owieczki były zupełnie jak kolor opaski, czyli dokładnie jak jego tęczówki. 
– Jakie to słodziutkie – powiedziałem, przyglądając się z uśmiechem temu małemu arcydziełu. 
– To teraz o mnie nie zapomnisz na pewno – odpowiedział mi uśmiechem. 
– Nigdy bym nie zapomniał, ale teraz będę miał moją Owieczkę już zawsze przy sobie – zadowolony przypiąłem ją do plecaka. – A teraz muszę uciekać, wiesz? Nie mogę się spóźnić – dodałem, chwytając jego dłoń i całując jej wierzch. 
– Wiem... uważaj tam na siebie – poprosił chyba po raz drugi. 
– I ty na siebie. Pozdrów dzieciaki, i bądź wobec nich konsekwentny – poprosiłem, puszczając jego dłoń mimo, że bardzo nie chciałem. Nie miałem wyjścia, już musiałem naprawdę wychodzić. I mimo, że mnie to bolało, musiałem nałożyć na twarz uśmiech, by on się nie martwił. 
– Nie chcesz sam ich pożegnać? – zapytał, na co pokręciłem głową. 
– Niech śpią, wczoraj się późno położyły. I niech myślą, że to tylko miesiąc, też to łatwiej zniosą. Wystarczy, że ty się będziesz o mnie martwił niepotrzebnie. Znajdź sobie jakieś zajmujące zajęcie i nie myśl o mnie. Kocham cię i to się nie zmieni. Banshee, idziemy – odezwałem się do suczki, która już była cała podekscytowana i zaraz po tym opuściłem dom, trochę w pośpiechu, by po prostu więcej na niego nie patrzeć, bo serce by mi pękło. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz