Nie musiałem zdawać sobie sprawy, jak to smakowało. Najważniejsze było dla mnie to, by smakowało moim najbliższym. Zresztą, skoro ja nie jem, to oni będą mieć więcej. Same korzyści, wszyscy szczęśliwi. Mogłem nawet wydać więcej tych pieniędzy, aby kupić smaczniejsze owoce, w końcu to jakoś bardzo naszego budżetu nie uszczupli, a Miki będzie mógł jeść to, co lubi. Nie za bardzo wiedziałem, dlaczego nie lubi jabłek i co w nich jest takiego strasznego, ale skoro za nimi nie przepada, nie powinniśmy z nich robić ciasta, które także przecież miało być dla mojego męża. Wpadłem na pomysł zrobienia tego ciasta głównie z myślą o nim. Jest w końcu moją małą inspiracją do życia.
– Borówkowe lody będą pasować do twoich włosów – zauważyłem, uśmiechając się głupio. Miki i borówka...? Nie, to mi sie nie łączyło. Jedyne, co może mieć wspólnego z borówką, to kolor, a tak konkretnie to odcień. A tak poza tym w ogóle nie przypomina borówki. Borówki są duże i okrągłe, a Miki jest mały i smukły. Nie mam pojęcia, czy istnieje owoc, do którego mógłbym go porównać. Może jest jakiś taki egzotyczny, o którym nie mamy pojęcia...? Kiedyś będę chciał zwiedzić z nim świat i dopilnuję, by spróbował wszystkich owoców. Nawet ja sam z chęcią bym spróbował czegoś, czego smaku nie znam kompletnie. Tak, to byłoby strasznie ciekawe.
– Czyżbyś teraz chciał mnie nazywać swoją boróweczką? – zapytał rozbawiony, na co pokręciłem głową.
– Nie, do borówki ci daleko. Ale na zawsze pozostaniesz moją słodką Owieczką – powiedziałem, unosząc jego dłoń do moich ust i składając na jej wierzchu delikatny pocałunek. – Nie chcę się rozdzielać... ale jeżeli ja pójdę po owoce, a ty w międzyczasie będziesz kupować resztę składników, pójdzie nam szybciej. Zresztą, i tak nie za bardzo mam pojęcia, co idzie do ciasta – dodałem, a moja wypowiedź ewidentnie rozbawiła męża. A to dobrze, niech się śmieje, nawet ze mnie, byleby nie myślała o tym, co mnie czeka. Im bliżej tej tym bardziej nierealne to wszystko się staje.
– Jak więc chciałeś zrobić ciasto beze mnie ? – zapytał, przyglądając mi się z uwagą.
– No... na logikę, chyba. Albo znalazłbym jakiś przepis. A jakby mi poszło tragicznie, szybko skoczyłbym do miasta i kupił inny wypiek udając, że to jest to, co ma być – wyszczerzyłem się głupio, na wpół żartując, na wpół nie. – Zbliżamy się do rynku, pamiętaj, staraj się zachowywać uprzejmie, ale nie miło, bo jeszcze będą cię chcieli zjeść. Jeśli ktoś będzie ci się naprzykrzał, zaraz dawaj mi znać i zjawię się przy tobie, obijając mu pysk.
– Tak, wiem, poradzę sobie i się nie martw aż tak, wszystko będzie dobrze. Wiesz, że muszę robić zakupy, jak ciebie nie będzie, prawda? I kto mi wtedy będzie pomagać? Sam odegnam potencjalnie nieprzyjemnych typów – stwierdził, a ja i tak mu nie uwierzyłem. Przecież on był za miękki, za kochany, za cudowny... Nie potrafi być asertywny.
– Będę cię monitorować. Wrócę najszybciej, jak tylko mogę – obiecałem, ostatni raz całując go w usta i zaraz po tym zniknąłem w kierunku tak dobrze mi znanym. Truskawki i borówki, truskawki i borówki... nie no, tego to ja raczej nie zapomnę, ani z niczym nie pomylę, będzie dobrze. Jestem kretynem, ale nie aż takim, by nie poradzić sobie z tak prostym zadaniem.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz