Lailah patrzyła na to wszystko trzeźwym okiem, mając ogara za wroga, my jednak wszyscy tu obecni mieliśmy Banshee za rodzinę, którą przecież była, od małego była z nami, i to się nie zmieni, jest i będzie, póki żyje.
– Powinieneś postawić jasną granicę – Zwróciła się do mnie, nawiązując do poprzedniej sytuacji, chcąc, abym był głosem rozsądku. Byłem, jednakże doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, jak wszyscy kochają Banshee i że wychowana przy nas nikogo z rodziny by nie skrzywdziła.
– Jasną granicę? Wybacz Lailah, Banshee jest z nami od samego początku, nigdy nikogo nie skrzywdziła i nie skrzywdzi. Oczywiście jest ogarem i ma swoje za uszami, natomiast od tego jest Sorey, aby się nią zaopiekować i dopilnować by nikogo nie skrzywdziła. Ufam mojemu mężowi, jeśli on uważa, że Banshee nie jest dla nas zagrożeniem, to ja mu wierzę i nie odbiorę jednego przyjaciela, który rozumie jego demoniczne wcielenie – Wyjaśniłem, nie mając zamiaru wyrzucać ogara, który był częścią naszej rodziny, oczywiście był to demon taki sam jak mój mąż i skoro kochały męża, to byłem w stanie znieść obecność psa, który i tak w żadnym wypadku mi nie przeszkadzał.
– Zdajesz sobie sprawę z tego, że jest to bardzo nieodpowiedzialne? – Kobieta nie dawała za wygraną, bardzo próbując przekonać mnie do swojego zdania i okej miała do tego prawo, natomiast ja miałem prawo nie zgodzić się z nią. I tak właśnie cały czas robiłem, nie zgadzałem się, znając Banshee znacznie lepiej niż ona.
– Nie mówmy już o niej, Banshee zostaje z nami i nic z tego nie zmieni – Wytłumaczyłem, a kobieta, nie mając wyjścia, odpuściła. Wiedziała, że każdy z nas stoi z ogarem, a jej słowa niczego nie były w stanie zmienić, mieliśmy zdanie na ten temat i nie było nawet mowy o jego zmianie.
Zmieniliśmy temat, rozmawiając, dzieci ruszyły do swoich pokoi, pozostawiając nas samych.
Dzięki temu mieliśmy okazję poruszyć kilka różnych tematów związanych z moim mężem.
Lailah wciąż nie była przekonana co do jego obecności i tego, co planuje zrobić, będąc pewną, że po powrocie nie będzie już tą samą osobą.
Wiedziałem, że nie będzie, ale czy mogłem coś zrobić? Nie, robi to dla nas, dla naszego bezpieczeństwa, a ja nie chciałem się z nim już kłócić, poddałem się. Wiedząc, że zdania nie zmieni i jeśli uważa, że tak będzie lepiej, ja nie będę na siłę zmieniał jego decyzji.
Późnym już wieczorem postanowiliśmy się położyć już spać, będziemy mieli cały miesiąc na rozmowy, nie trzeba wszystkiego robić już teraz.
– Pościele ci na kanapie, łazienka wiesz, gdzie się znajduje – Odparłem, idąc do sypialni po pościel i ręczniki, które wręczyłem jej do rąk własnych.
Kobieta podziękowała, ruszając do łazienki, pozostawiając mnie samego w salonie, abym spokojnie mógł posprzątać, zmienić pościel, przygotować wszystko na powrót Lailah.
– Dlaczego mnie nie wołasz? Przecież bym to zrobił – Sorey pojawił się w pokoju, znienacka trochę mnie tym strasząc.
– Nie strasz mnie tak – Odwróciłem głowę w jego stronę, kładąc pościel na bok.
– Nie bój się, przecież nic ci nie grozi, nie przy mnie – Sorey podszedł do mnie, przyciągając bliżej, kładąc dłonie na moich pośladkach.
– No tak, mój osobisty bodyguard – Wyszeptałem prosto w jego usta, patrząc mu głęboko w oczy. – Jak dobrze, że cię mam – Dodałem, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz