środa, 16 kwietnia 2025

Od Soreya CD Mikleo

 Kiwnąłem głową na jego słowa, powoli sobie wszystko do siebie przyswajając. Jak chodziło o ciasto, to nie miałem żadnego pomysłu na mnie, więc skoro Miki coś tam już sobie wymyślił, to tak może być, on na pewno się w tej kwestii zna znacznie lepiej ode mnie. A jak chodzi o późniejsze rzeczy, to czy naprawdę będzie mi aż tak potrzebny? Faktycznie, do lodów będę go potrzebował, ale na chwilę, by mi tylko schłodził masę, z całą resztą już sobie poradzę. A spakowanie się to przecież chwila pracy, bo co ja tam potrzebuję? Bardzo niewiele. Najważniejsze, bym pamiętał o ściągnięciu obrączki i pozostawienie jej tutaj, by tam na dole mi się nie stopiła i nie zniknęła. Będzie mi jej brakować, owszem, no ale wolę, żeby mi jej brakowało, niż żebym miał ją raz na zawsze stracić. 
– Ciasto zrobimy razem, ale później możesz iść się położyć. Powinienem ogarnąć wszystko sam – stwierdziłem, uśmiechając się do niego lekko. Musiał być dzisiaj strasznie zmęczony po naszych doznaniach, zwłaszcza, że ja mu odpoczywać nie pozwoliłem, zatem lepiej dla niego, by się zdrzemnął, zanim dzieciaki przyjdą. Jeszcze będą coś od niego chciały. 
– Nie ma mowy, pomogę ci we wszystkim – stwierdził, zabierając się za tworzenie masy do ciasta. Znaczy, tak mi się wydawało, że to właśnie do tego się zabierał. 
– Jesteś pewien, że nie musisz regenerować sił? Dzisiaj troszkę sobie z ciebie pokorzystałem, twoje ciało dalej jest osłabione, nawet pomimo kąpieli – zauważyłem, myjąc owoce, które przydadzą nam się do deserów.
– Będzie miało mnóstwo czasu na zregenerowanie się, a na spędzenie czasu razem aż tak dużo nie mamy – wyjaśnił, i po tych słowach już wszystko stało się jasne. Chce w pełni wykorzystać godziny, jakie nam zostały przed rozłąką. 
– Nie mów tak, jakbym miał tam umrzeć. Wrócę do ciebie szybciej, niż ty do mnie – uspokoiłem go, patrząc na niego kątem oka. 
– Tylko byś spróbował mi tam umrzeć. Zszedłbym na dół, znalazł się i sprowadził z powrotem – odpowiedział, co wywołało na mojej twarzy uśmiech. 
– Ach, tak? Chciałbym zobaczyć, jak taka słodka Owieczka jak ty schodzi na dół, do tych paskudnych demonów, pozbywa się ich wszystkich z palcem w nosie i mnie stamtąd wyciąga – odparłem, wyobrażając to sobie. Obawiałem się jednak, że gdyby przyszło co do czego, zginąłby. On jest kochany, ale nie agresywny. I byłby całkiem sam. Nie, nie mogę pozwolić, by tak postąpił, bo doskonale wiedziałem, że uczyniłby tak, jak mi teraz powiedział, nie myśląc o żadnych konsekwencjach. Nie mogę pozwolić, by dzieci straciły tak cudowną matkę, a świat fantastycznego anioła. To byłby największy z moich grzechów. – Zamiast jednak gdybać i grozić skupmy się na tym, co tu i teraz. Czyli na tobie, twoim stanie i tym cieście. Jakby twoje ciało po dzisiejszym odmawiało ci posłuszeństwa, daj mi znać, ja tu sobie wszystko ogarnę, najważniejsze, byś ty był w jak najlepszej kondycji – dodałem, zabierając się za krojenie tych nieszczęsnych owoców, chociaż za bardzo nie wiedziałem, w jaki sposób je kroić. Robiłem tak, jak mi serce dyktowało. 

<Owieczko? c;>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz