wtorek, 29 kwietnia 2025

Od Soreya CD Mikleo

 Tygodnie mijały, a ja dalej uparcie ignorowałem wszystko i wszystkich. Narady, powroty do pokoju i tak w kółko. Jedyny kontakt, z kim miałem, to właśnie z Crowleyem, dowódcami, no i moją kochaną Banshee, z którą najczęściej trenowałem. O Mikleo starałem się nie myśleć; dla siebie, by tak nie cierpieć, i dla niego, by nikt się o nim nie dowiedział. Tutaj demony miały różne umiejętności, bałem się, że któryś z nich dowiedziałby się o mojej słodkiej Owieczce. A jak mało myślałem o Mikim, to te dni mi mijały. I tak przeżyłem jeden rok, drugi, i teraz trzeba było dotrwać do trzeciego. 
Przez to, że wszystkich ignorowałem i nowych, bliższych znajomości nie zawierałem, niektórzy sobie porobili zakłady, że do mnie dotrą. Albo mnie uwiodą, a takie szczegóły wiedziałem dzięki Banshee, która podczas narad nasłuchiwała i udawała głupiego ogara. Żałośni są, jeżeli myślą, że mógłbym znaleźć się w łóżku z kimś innym, niż mój Miki. Seksu mi brakowało, owszem, dopiero tutaj tak poważnie to odczułem, jednak nie byłbym w stanie spróbować seksu z nikim innym, niż moim mężem. Nawet jeżeli wygląda bardzo podobnie do niego, takie sztuczki też były stosowane przez inkubusy, które to potrafiły wyczuć mój gust, i bardziej mnie one bolały niż podniecały. Sprawiały, że za nim tęskniłem jeszcze bardziej. 
Pewnego dnia opuściłem salę narad, pragnąc tylko wrócić do pokoju. I to nawet zrobiłem, ale zamyślony i zmęczony nie zauważyłem, że ktoś za mną podąża i zablokował drzwi nogą w ostatnim momencie. Dostrzegłem obecność jegomościa dopiero w chwili, gdy nie usłyszałem zamykanych drzwi. No i Banshee też się mocno zdenerwowała. 
– Nie mam ochoty na rozmowę – powiedziałem, odwracając się w stronę drzwi. Pierwsza próba grzecznie, a przy drugiej go wypierdolę, proste. Tutaj nauczyłem się przede wszystkim tego, że nie ma co się patyczkować. Będziesz za miły, to zginiesz, a gdybym tu zginął, już nie mógłbym wrócić na ziemię, do Miki'ego, a na to sobie pozwolić nie mogę. Swoją drogą, czy ten demon nie pachniał trochę jak... Nie, to niemożliwe, tęsknię za nim ostatnio nieco bardziej, i już mi się w głowie wszystko pieprzy. 
– No tak, jak zwykle zresztą. A szkoda, z chęcią pogadałbym o twoim pięknym mężu. Może on będzie bardziej rozgadany... – na te słowa aż się zagotowałem. Czując, jak krew buzuje mi w żyłach chwyciłem jego nadgarstek, zostawiając na jego skórze ślad po poparzeniu. 
– Trzymaj się z daleka od niego – syknąłem, co wywołało u niego pełna politowania spojrzenie. 
– Nic nie zrobisz, bo nic nie możesz. Musisz tu siedzieć. A ja idę się z nim zabawić – poklepał mój policzek, zostawiając mnie wkurzonego. I, co najgorsze, zabrał mi moją opaskę, co zauważyłem po chwili. Jak on ją zdjął z mojego nadgarstka? Nie wiedziałem. Ale wiedziałem, do czego ją wykorzysta, co jeszcze bardziej mnie irytowało. Co mój Miki sobie pomyśli, kiedy ujrzy u tego skurwiela opaskę, którą dla mnie stworzył. Miał rację, nie mogę go ścigać, dopóki moja umowa trwa. 
Za to Banshee może. Nawet jeżeli miałbym zostać tu przez tygodnie sam, muszę ją tam wysłać. 
– Znajdź go i odzyskaj opaskę. Jeżeli zbyt zbliży się do Mikleo, zabij – rzuciłem polecenie, którego dwa razy powtarzać nie musiałem, Banshee z ochotą ruszyła na łowy. I gdyby go zabiła poza piekłem, już by tu nie wrócił. Jeden skurwysyn mniej. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz