Dzień kolejny rozpoczął się bardzo spokojnie, zresztą jak każdy poprzedni, dzieciaki z powodu dnia wolnego od szkoły ruszyły do swoich znajomych, Lailah postanowiła zwiedzić miasto, a ja, nie mając ochoty na spacer ani większy lub mniejszy kontakt z ludźmi siedziałem w ogrodzie, zajmując się roślinami, wszystko, byleby nie myśleć o braku mojej drugiej połówki.
Psotka dzielnie towarzyszyła mi podczas mojej pracy w ogrodzie, nie opuszczając mnie nawet na krok, jak zresztą każdego dnia dziś, jednak wyjątkowo nerwowa była, i to zdecydowanie bardziej niż zazwyczaj, oznaczać to mogło, że coś wisi w powietrzu.
Czułem oczywiście złą energię panującą w powietrzu, nie zwracałem jednak na to zbyt wielkiej uwagi niepierwszy raz i ją czując. Odkąd się tu przeprowadziliśmy, zła energia cały czas wisiała w powietrzu, a więc jej zwiększona aktywność wcale mnie nie zaskoczyła, tak już po prostu jest, pora się do tego przyzwyczaić, lepiej chyba już tu nigdy nie będzie.
– Muszę przyznać, że jesteś całkiem ładny, nie dziwię się, że ten twój demon tak bardzo trzyma cię blisko siebie – Znów słyszałem ten sam głos, głos, który już usłyszałem w mieście, wygląda więc na to, że ten demon, który miał czelność już do mnie raz podejść, wie, gdzie mieszkam i chyba czuję, że jestem tu całkiem sam, bo zachowuje się bardzo odważnie.
– Myślę, że nie powinno cię tu być, odejdź, nim użyję swoich mocy, abyś pożałował tego, że tu się zjawiłeś – Zagroziłem, patrząc na niego uważnie, obserwując każdy jego ruch.
– Nie musisz się tak stresować, przecież nic ci złego nie zrobię, chciałem tylko się pobawić, abyś mógł się zemścić na swoim mężu za to, że nie jest ci wierny – Zmarszczyłem brwi, słysząc jego słowa, kolejny raz próbuje wymówić mi, że Sorey mnie zdradza, czy tam w piekle próbuję go omamić? Czy z powodu tego, że im odmawia, jeden z nich postanowił przyjść do mnie, abym to ja zdradził? Chyba sobie żartuję, nigdy bym nie zdradził mojego męża bez względu na to, co on by mi zrobił.
– Daj już sobie spokój, odejdź, stąd – Mimo wszystko byłem spokojny, ostrożnie obserwowałem, co robi mężczyzna, ale nie panikowałem, wiedząc, że jestem w stanie, w razie, co się obronić…
– Jeśli chcesz, jeśli my jednak nie wierzysz, jak myślisz, skąd mam bransoletkę, którą dla niego zrobiłeś? Teraz jeszcze bardziej mnie zaskoczył, skąd ma bransoletkę i skąd wie, że to właśnie ja mu ją zrobiłem?
– Skąd ją masz? – Odruchowo wyciągnęłam dłoń, aby odebrać mu własność mojego męża.
Mężczyzna chwycił mnie za nadgarstek, przyciągając do płotu, przy którym stał. – Puszczaj – Szarpnąłem się, a mimo to nie byłem w stanie uwolnić dłoni.
– Nie bądź taki spięty będzie fajnie, jeszcze ci się spodoba i nie będziesz potrzebował tego głupiego słabego demona – Chciałem coś powiedzieć, coś zrobić, jednak ubiegła mnie Banshee, która pojawiła się znikąd, atakując demona.
Zdziwiony patrzyłem na ogara, który zabił demona, wgryzając się w jego szyję.
To wszystko działo się tak szybko, zbyt szybko nawet nie byłem w stanie zareagować, demon już nie żył, a ogar podał mi bransoletkę, którą stworzyłem dla męża.
Szczerze przyznam, bardzo cieszyłem się, gdy zobaczyłem Banshee, oznaczało to, że Sorey żyję, w końcu go, gdyby coś mu się stało, Banshee wskoczyłaby, zanim w ogień.
– Cześć pieski, nic ci się nie stało? – Przyjrzałem się uważnie samicy z łagodnym uśmiechem. – Cieszę się, że cię widzę, ale nie powinno cię tu być, uciekaj do pana, Mam nadzieję, że sobie jakoś tam radzi, pozdrów go ode mnie, pilnuj go i zabierz to ze sobą – Podałem jej bransoletkę, wysyłając z powrotem do piekła, u boku mojego męża tam, gdzie teraz powinna się znajdować…
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz