Dzieciaki wyjątkowo nie narzekały, kiedy je odprowadzałem. Odkąd im powiedziałem, że przez jakiś miesiąc mnie nie będzie, to jakoś tak nie narzekały na odprowadzanie do szkoły. I nawet same zagajały rozmowę. Co prawda, dalej były na siebie obrażone i miałem wrażenie, że nawet w tym rywalizowali; przerywali sobie wpół zdania, jak odpowiadałem jednemu, to drugie zaraz łaknęło mojej uwagi i zaczęło inny temat. A kiedy im zwróciłem uwagę, że nieładnie się zachowują, tak się przekrzykując i przerywając sobie nawzajem. Troszkę po tym się poprawiły, a i owszem, ale też zacząłem mieć wrażenie, że po moich słowach były odrobinkę dla mnie obrażone.
Wracając do domu zajrzałem jeszcze do płatnerza, po odpowiednią ochronę dla mojego ciała. Oczywiście nie wybrałem jakiejś ciężkiej, płytowej zbroi, takowe nie są dla mnie, zdecydowałem się więc na coś, co daje mi większą swobodę ruchu, ale i jednocześnie chroni moje ciało tak, by od razu mnie nikt tam na dole nie zabił. Trochę wydałem, owszem, ale dalej zostało nam na tyle dużo pieniędzy, że nie powinienem się martwić o mojego męża i dzieciaki podczas mojej nieobecności.
- No już wracamy, wracamy – odezwałem się do Psotki, która już była taka trochę zniecierpliwiona była. - Spędzisz sobie trochę czasu z Banshee, pobiegacie sobie po ogrodzie, będziecie zadowolone. A ja sobie spędzę czas z Mikim. A później pójdziemy po dzieciaki. I co ty na to? - po tym pytaniu Psotka zaszczekała wesoło, prowadząc mnie do domu. - A wieczorem, jak się uda, wezmę ciebie i Banshee na spacer. Tak, tak zrobimy... o ile Miki będzie chciał. Ale wydaje mi się, że będzie chciał, już ja go ładnie przekonam. Swoją drogą wielka szkoda, że cię nie mogę zrozumieć. Banshee rozumiem doskonale, ale ciebie? Brakuje mi tego, ale nie przeszkadza mi to – rozmawiałem z sunią podczas powrotu do domu. I nie mam pojęcia, czy Psotka mnie rozumiała, ale mi odpowiadała na ten swój sposób.
Kiedy wróciłem do domu, jakoś tak w środku cicho było. Z jednej strony to dobrze, bo znaczyło to, że mój mąż się mnie posłuchał i czeka na mnie w łóżku. I tak ma być. Przywitałem się z Banshee, wypuściłem psiaki na podwórko, i dopiero po tym poszedłem do pokoju, by odnieść swoją zbroję.
- No proszę, nie sądziłem, że tak ładnie spełnisz moje polecenie – odezwałem się, kątem oka zauważając męża leżącego na łóżku.
- A ja nie wiedziałem, że tak długo cię nie będzie. Tęskniłem za tobą – usłyszałem, jak materac skrzypi pod jego ciężarem.
- Musiałem zrobić zakupy dla siebie... o proszę. A cóż to takiego masz na sobie? - odpowiedziałem, kiedy odwróciłem się w końcu w jego stronę i mogłem go podziwiać w całej jego okazałości.
- Mały prezent dla ciebie – powiedział, uśmiechając się szeroko i podchodząc bliżej.
- Mały? Ja bym powiedział, że bardzo piękny. Nie spodziewałem się takiego widoku – odpowiedziałem zadowolony, chwytając jego podbródek i unosząc go do góry. - Czyżbyś się nie mógł doczekać spełnienia moich wczorajszych słów? - dopytałem, niby to łagodnie gładząc kciukiem jego dolną wargę. Od razu wyczułem, jak jego oddech przyspiesza. Ależ ja bym chciał zacisnąć palce na jego gardle, wgryźć się w jego ciało, chwycić go mocno i popchnąć na ścianę, nie patrząc na to, czy zostawię mu siniaki, czy oparzenia, czy ból. Że on też jest taki delikatny... to cudowne i jednocześnie troszkę słabe, bo cały czas na niego muszę uważać.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz