Jeszcze nie za bardzo rozumiałem, co się dzieje, zamroczony i oszołomiony bólem. Przytomność odzyskałem stosunkowo niedawno; głowa oraz mięśnie rwały bólem, najpewniej przez to uderzenie. Chyba także musiałem złamać sobie żebro, albo dwa, bo przy każdym wdechu czułem dodatkowy, kłujący ból. I nie dość, że było tutaj ciemno, to przez krew w oku miałem ograniczone pole widzenia, więc jak już wyszedłem na dwór słońce mnie nieco oślepiło... Pomyśleć, że pokonała mnie zwykła dziewczyna... cud, że nie wyrzucili mnie wcześniej ze straży, bo zdecydowanie powinni to zrobić.
- Nie wiedziałem, co się z nią stało. Chciałem się upewnić, że nic sobie nie zrobiła – wychrypiałem, wycierając krew z oka. Rany, naprawdę mocno mi przyłożyła. Może i nie widziałem się w lustrze, ale czułem, że tym nieszczęsnym wazonem rozcięła mi skroń. Ale moje zdrowie jest w tym momencie najważniejsze. – Jak się czujesz? – spytałem, przyglądając mu się uważnie.
- Walnąłbym cię w tym momencie, ale zrobię to po tym, jak już cię opatrzę. Siadaj – polecił mi, wskazując na jeden z głazów.
- Nie trzeba, czuję się dobrze, możemy wracać do domu – powiedziałem, czując się... cóż, może nie dobrze, ale tak całkiem znośnie. Albo raczej lepiej, niż gdybym miał nadal siedzieć związany w tej ciemnej piwnicy. Właściwie byłem ciekaw, czemu nadal żyłem. Pewnie demon zawarł pakt z Junko w zamian za mnie, ale skoro miał pełną kontrolę nad jej ciałem, co mu przeszkadzało w pozbyciu się mnie...? Chyba, że tak samo jak anioły, pakt daje im pewne ograniczenia, i teraz na przykład nie może mnie zabić... jeżeli tak jest, moglibyśmy jakoś to wykorzystać.
- Siadaj i mnie nie denerwuj – burknął, trochę siłą sadzając mnie na kamieniu.
Westchnąłem cicho, ale dałem się mu opatrzeć, bo jaki miałem wybór? W tym momencie byłem na tyle słaby, że Mikleo mógł zrobić ze mną, co chciał, ponieważ nie miałem siły, aby się mu przeciwstawić. Wyczuwałem, że Miki starał się być delikatny, by nie sprawić mi jeszcze większego bólu, no ale to nie było zawsze możliwe. I tak byłem mu bardzo wdzięczny, Mikleo nie musiał tego robić, to były rany, które nie zagrażały mojemu zdrowiu i życiu, więc po co marnował swoje moce na mnie, nie wiedziałem. Powinien zachować swoje moce na później, wtedy na pewno mu się bardziej przydadzą.
- Zachciało ci się bawić w bohatera – mamrotał pod nosem, kiedy leczył moje rany. Przez takie gadanie aż sam czułem się źle. Chciałem się upewnić, czy z Junko wszystko w porządku, a zamiast tego naraziłem go na niebezpieczeństwo.
- Nie powinieneś po mnie przychodzić – powiedziałem cicho, kiedy Mikleo zajmował się moimi złamanymi żebrami. – Nic by mi nie zrobił.
- Tak, bo rana na skroni i połamane żebra to nic takiego – burknął niezadowolony, patrząc na mnie krytycznym spojrzeniem.
- Nie zabiłby mnie. Musi go ograniczać pakt, jaki zawarł z Junko – wyjaśniłem, opuszczając bluzkę, kiedy już zrobił to, co zrobić miał.
- Mormo mówi, że nie powinieneś być taki pewien. Póki dokładnych warunków tej umowy, musimy być ostrożni. Może Junko chce, byś był żywy, ale to nie zabroni demonowi połamania ci kręgosłupa i pozbawienia czucia w całym ciele. Demony lubią...
- Łapać za słówka. Trochę jak anioły. Często tak sobie rozmawiasz ze swoim osobistym demonem? – spytałem, trochę zaniepokojony tym faktem. Nadal mu nie ufałem i najpewniej nigdy nie zaufam. Albo przynajmniej nie poznam jego motywów, bo na pewno coś się kryje za jego pomocą. Nie uwierzę, że pomaga nam, ponieważ jest taki kochany i dobry, czasem nawet anioły szukają korzyści w pomocy, którą oferują. Nie za często, ale czasem im się zdarza.
- On sam do mnie mówi. Może i go uwięziłem, ale go nie wyciszyłem, to nie jest możliwe... zresztą, to nie jest takie ważne, chce nam pomóc i tylko to się liczy.
- Pomóc, ale za jaką cenę? Bo na pewno nie dlatego, że ma taki kaprys – nadal trzymałem się na dystans. Wiem, że Miki chce tylko chronić naszą córkę, ja także, ale na pewno musi istnieć inny sposób niż układanie się z demonem.
- Jeśli ja zginę, on także, więc ma w tym interes. Taka odpowiedź cię satysfakcjonuje?
- Niekoniecznie – na moją odpowiedź Mikleo westchnął tylko cicho. Skoro tak bardzo chce żyć, niech opuści jego ciało, wszystkim nam wyjdzie na dobre.
- Po prostu wracajmy do domu. Musisz zmyć z siebie tę krew i odpocząć – odpowiedział, chwytając moją dłoń i ciągnąc w stronę naszego domu.
Yuki zauważając krew na moim ubraniu, od razu bardzo się przestraszył i spytał, czy wszystko w porządku. Z kolei Edna stwierdziła, że moja głupota mnie kiedyś zabije i że współczuje Misaki takich „nie za bardzo myślących rodziców”, więc na pewno i ona się o mnie martwiła. Edna jest tym typem osoby, która obraża innych, kiedy się za bardzo nimi przejmuje. Najważniejsze, że to nie mnie lubi okładać parasolką.
Po szybkim uspokojeniu dzieci poszedłem na górę do łazienki, by tam napełnić balię gorącą wodą i wziąć nieco dłuższą, relaksacyjną kąpiel. Mimo opieki Mikleo bolało mnie całe ciało, a kiedy już zdjąłem ubrania wiedziałem, dlaczego – to wszystko przez siniaki. Wiedziałem, że dość mocno walnąłem o ścianie, bo po drodze rozwaliłem jeszcze regał z książkami, ale nie wiedziałem, że aż tak... gorąca kąpiel w tym momencie była dla mnie jak błogosławieństwo. Przymknąłem zadowolony oczy, ciesząc się chwilą spokoju oraz przyjemnym ciepłem, które rozluźniało moje mięśnie.
- Sorey? Wszystko w porządku? – słysząc głos mojego męża otworzyłem oczy, rozglądając się nieprzytomnie po pomieszczeniu. Woda była już zimna, czyli musiałem zasnąć. Nawet tego nie zauważyłem...
- Tak, tak, już wychodzę – odezwałem się, wychodząc z balii. Przyznam, troszkę zmarzłem, czyli spałem dłużej niż chciałem, bo tak właściwie w ogóle nie chciałem spać. Nie teraz, kiedy już wiemy, w jakiej osobie schował się demon. Muszę wziąć wartę i przypilnować, by nic złego nie zakradlo się do naszego domu. Ostatniej nocy nic takiego się nie stało, dlatego teraz jest już większe prawdopodobieństwo, że coś się stać może.
<Owieczko? c:>