Niby Miki powiedział mi, że nic nie chciał, ale ja i tak zamierzałem mu coś kupić, jak chociażby słodkości, jak jakieś ciastko czy też może jabłka w karmelu...? Niby wiem, że powinienem oszczędzać, dopóki nie znajdę znowu pracy, ale najwyżej przyoszczędzę na sobie. Po tej naszej małej sprzeczce czułem, że musiałem się mu jakoś odwdzięczyć, choćbym takim głupim jabłkiem. Niby nic wielkiego, ale i tak wywoła to uśmiech na jego twarzy... a przynajmniej właśnie taką miałem nadzieję. Nie powinienem na niego tak naskakiwać, najpierw powinienem go wysłuchać do końca, a potem mówić mu, co mi się nie podoba w jego pomyśle. I że Miki się mnie pytał, dlaczego uważam siebie za beznadziejnego męża, ja po prostu jestem beznadziejnym mężem i jak do tej pory wszystko na to wskazuje.
- A ty pilnuj małej – odpowiedziałem, uśmiechając się do niego delikatnie, wciąż czując wyrzuty sumienia. W końcu przeze mnie Mikleo opuścił dom, a gdyby tak coś mu się stało? Edna mówiła, że na razie jesteśmy bezpieczni, ale ja i tak uważałem coś innego. Powinienem wtedy za nim wyjść... chwała Bogu, że nic mu się nie stało.
- Nie martw się o nią, damy sobie świetnie radę – odwzajemnił gest, całując ją w jedną z tych wyciągniętych rączek. Oczywiście, on jest w stanie obronić nasze dzieci, w przeciwieństwie do mnie. Co ja za głupoty plotę...
Wziąłem ze sobą sakiewkę z monetami, przypiąłem do pasa broń i wyszedłem z domu sam: w końcu Mikleo musiał zająć się małą, Yuki z Edną przed chwilą wrócili i są na tyle zmęczeni treningiem, że nic im się nie chce, Coco rozwaliła się na kolanach Edny i nie miała najmniejszego zamiaru schodzić... nawet Codi mnie zignorował i jedynie rozwalił się na podłodzie w kuchni. Pewnie musiał się dzisiaj wybiegać, ale to dobrze dla niego, w końcu nie wiadomo kiedy następnym razem będzie miał taką możliwość.
Zanim jednak skręciłem na targ, zdecydowałem się najpierw zajrzeć do Junko, o którą mimo tego wszystkiego, co robiła, nadal się martwiłem. Każdy normalny człowiek w takim momencie cieszyłby się, że taka irytująca osoba dała mu spokój, a ja martwię się, że coś sobie zrobiła, to raczej nie najlepiej o mnie świadczy. Ale jak się teraz upewnię, że wszystko z nią w porządku, już więcej nie będę sobie zaprzątał nią głowy, obiecuję to sobie.
Zapukałem do drzwi z szybko bijącym sercem. Nie potrafiłem pojąć, dlaczego ciągle przejmowałem się ludźmi, którzy są zupełnie dla mnie obcy. Bardzo chciałem tego nie robić, ale to było zdecydowanie silniejsze ode mnie. Chyba jestem za bardzo empatyczny, i może mam trochę za dobre serce.
Tym razem Junko mi otworzyła, tylko coś było nie tak... nie do końca jeszcze wiedziałem, co. Niby wyglądała normalnie, może poza tymi cieniami pod oczami, jakby była trochę niewyspana, ale jednak coś kazało mi mieć się na baczności.
- Sorey, dobrze cię widzieć – powiedziała radośnie, jakby nasza poprzednia rozmowa nigdy nie miała miejsca. – Pewnie przyszedłeś, ponieważ nie przychodziłam do Emmy? Przepraszam, miałam trochę na głowie.
- Chciałem tylko sprawdzić, czy wszystko u ciebie w porządku – przyznałem, przyglądając się jej z uwagą, chcąc wyczytać z jej twarzy i postawy, co mi tu nie pasuje.
- Martwiłeś się o mnie? – spytała z nadzieją w głosie.
- Cóż, trochę... nie dawałaś znaku życia, nie wiedziałem, co się z tobą dzieje – odpowiedziałem, znowu czując się źle. Nie powinienem dawać jej nadziei, ale też nie powinienem jej okłamywać... sam już nie wiem, co mam robić, by mnie źle nie zrozumiała. – I też chciałem ci przekazać, że ja i Mikleo serdecznie dziękujemy za twoją pomoc, ale nie będzie już ona potrzebna. Oboje teraz cały czas jesteśmy w domu, więc dzielimy się obowiązkami.
- Rozumiem... może wejdziesz do mnie na moment? Potrzebuję pomocy z... przesunięciem szafy. I łóżka. Biorę się za przemeblowanie pokoju, a to są ciężkie rzeczy i mam z nimi mały problem – jak dla mnie brzmiało to na problemy wymyślone na poczekaniu. Ale skoro widzę ją teraz po raz ostatni, to już jej pomogę. Niech się nacieszy moim widokiem ten ostatni raz.
- Dobrze, ale po tym muszę iść. Trochę mi się spieszy do domu – odpowiedziałem, przekraczając próg jej domu.
Dziewczyna wskazała mi sypialnię, powiedziała mi, co gdzie ma stać i wziąłem się do pracy. Myślałem, że Junko będzie mnie zamęczać swoim gadaniem, ale była bardzo cicho. Chyba nawet wyszła z pokoju, ale to nawet lepiej dla mnie. Im szybciej to zrobię, tym szybciej wyjdę, a im szybciej wyjdę, tym szybciej zrobię zakupy i dzięki temu szybciej będę mógł wrócić do rodziny. Może i nic nie byłem w stanie zrobić, by ich ochronić, ale lepiej bym się czuł, gdybym po prostu przy nich był. W końcu, w najgorszym wypadku mógłbym robić za wabik.
- Przepraszam, ale muszę to zrobić – słysząc nagle za sobą glos Junko odwróciłem się zaskoczony i w ostatnim momencie zablokowałem jej cios. Dziewczyna miała w dłoni ciężki wazon i najwidoczniej chciała mnie nim uderzyć, ale po co?
- Co do... – zacząłem kiedy jej oczy nagle stały się czarne.
Można byłoby pomyśleć, że taka drobna kobieta nie sprawi mi, dorosłemu facetowi i strażnikowi żadnego problemu, ale kiedy tylko jej oczy zmieniły kolor, stała się silniejsza. Znacznie silniejsza. Bez żadnego problemu rzuciła mną o ścianę z taką siłą, że chyba na moment straciłem przytomność, albo po prostu tak mocno mnie zamroczyło. Jeden cios i zwaliła mnie z nóg, że też mnie sami z tej pracy nie wywalili...
Dziewczyna, nie spiesząc się za bardzo, podeszła do mnie, po czym kucnęła przede mną i uniosła mój podbródek. Nie miałem siły jakkolwiek zareagować, mocno przywaliłem głową o ścianę i nadal byłem zamroczony. Chyba nie za bardzo nawet wiedziałem, co się dzieje, ledwo byłem przytomny.
- Masz szczęście, że ta młoda cię lubi, inaczej dawno wyprułbym ci kręgosłup – niby to jej usta się poruszały, ale głos zdecydowanie nie należał do niej. Był przesiąknięty złem i nienawiścią. – A teraz śpij i przestań mi wchodzić w drogę – dodała, biorąc zamach i mocno uderzając mnie tym nieszczęsnym wagonem w skroń, już całkowicie tym razem pozbawiając mnie przytomności.
<Aniele? Pasterzyk jak zwykle na siebie uważa c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz