Wiedziałem, że coś za szybko wróciłem do domu. Tak bardzo przejąłem się mini groźbą Mikleo, że chciałem jak najszybciej znaleźć się obok niego w łóżku, że zapomniałem o kilku kwestiach... ale to na spokojnie, do końca miesiąca jest jeszcze bardzo dużo czasu, więc wkrótce na pewno uda mi się porozmawiać z szefem. Ale dzisiaj mam wolne, więc mogę poświęcić czas rodzinie, co jest najważniejsze. Zero myślenia o pracy i całkowite skupienie się na najbliższych.
Tak jak poprosił mnie mój ukochany Mikleo, poszedłem po dzieciaki, by nie obudzić małej. Misaki ostatnio rzadko kiedy tak łatwo zasypiała, najpierw trzeba było ją porządnie wymęczyć, tak jak to miało miejsce dzisiaj. Trochę poużywała nad jeziorem swoich mocy i tak szczerze, nie szło jej najgorzej, jak na ten pierwszy raz... najwidoczniej odziedziczyła talent po mamie, i nic dziwnego, bo Mikleo jest niesamowity. Chociaż, jak sam aniołem byłem, też nie szło mi jakoś specjalnie źle, ale to pewnie też dlatego, że miałem tak świetnego nauczyciela.
Akurat kiedy wszyscy zjedliśmy przepyszne kanapeczki, przyszła pani Caitlyn po swoją córkę. Yuki nie był z tego powodu zadowolony, najwidoczniej jeszcze nie nacieszył się jej obecnością. Ja i Miki też spędzaliśmy bardzo dużo czasu w dzieciństwie, i jak skończyliśmy...? Teoretycznie, jesteśmy szczęśliwi i wszystko jest fajnie, dopiero później, kiedy już umrę, to już tak fajnie nie będzie. Chyba, że znajdę sobie jakiś sposób na nieśmiertelność czy tam długowieczność, ale to i tak nie wydaje się być łatwym rozwiązaniem. Z drugiej stron, między Yukim a Emmą po prostu rodzi się silna przyjaźń. Przecież takie rzeczy też istnieją, jak pomiędzy mną i Alishą... dobra, to nie ma sensu, ja ze swoją orientacją nie jestem najlepszym przykładem na takie rzeczy.
- A mogę zostać u Emmy na noc? Jutro nie idzie do szkoły – poprosił nas ładnie Yuki, patrząc to na mnie, to na panią Caitlyn, trochę przy tym ignorując Mikleo. Pewnie wie, że mama i tak by się zgodziła, więc teraz musi się ładnie przymilić do mnie i mamy Emmy. Naprawdę Miki musi sobie wyrobić u dzieci autorytet, bo w końcu mu wejdą na głowę, a mnie zawsze przy nim nie będzie, by mu pomóc je ogarnąć.
Zerknąłem na panią Caitlyn, ponieważ mnie to było obojętne. To ona będzie musiała zajmować się znowu dwójką dzieci, a my będziemy mieć spokój. Chociaż, jak dzieci są ze sobą, to raczej są spokojne, bo mają samych siebie. No ale jednak, decyzja należy tylko i wyłącznie do kobiety, dlatego ja się na razie nie odzywałem. Po prostu poprę jej zdanie i tyle.
- Zgodzę się na to, ale pod jednym warunkiem. Codi zostanie w domu. Ostatnio zniszczył mi dwie grządki – na jej słowa uniosłem brew. Pierwsze słyszę, Yuki nic mi nie powiedział... albo po prostu tak wiele mnie omija, bo więcej czasu spędzam w pracy.
- Przystajesz na ten warunek, Yuki? – spytałem, popijając herbatę. Codi już tak bardzo nie przeżywa tej nieobecności swojego pana, więc damy sobie z nim radę. Poza tym, nawet nie mamy kwiatków na podwórku czy tam warzyw, więc niczego nam nie zniszczy, co najwyżej podkop może zrobić... chociaż, takie hodowanie własnych warzyw nie jest takim głupim pomyłem, tyle, że znowu spadnie to na Mikleo. Znaczy, ja zawsze będę mu pomagał we wszystkim najlepiej, jak będę mógł, ale to jednak na jego głowie będą spoczywały nowe obowiązki. Chyba, że dzieci będą większe i nie będą potrzebowały tyle uwagi.
- No niech będzie – powiedział, ale nie był za specjalnie przekonany. Gdyby pilnował swojego psa, nie musiałby podejmować takiego wyboru.
- Więc postanowione. Odprowadzę was do domu, bo chodzenie po ciemku nie jest za bardzo bezpieczne – opowiedziałem, wstając od stołu.
- Tylko pamiętaj, aby także uważać na siebie – powiedział Mikleo, przyglądając mi się ze zmartwieniem.
- No przecież wiesz, że ja zawsze na siebie uważam – wyszczerzyłem się do niego głupkowato, czym wywołałem pełną dezaprobaty minę na ego twarzy. – Widzimy się za dwie godziny – powiedziałem i ucałowałem go w policzek. Jak dobrze, że dzisiaj nie musiałem iść do pracy, bo absolutnie mi się nic nie chciało. Jak wrócę, z chęcią wtulę się w ciało mojego anioła i prześpię spokojnie całą noc.
Droga do miasta minęła nam bez większych niezwykłości, ale w drodze powrotnej było coś nie tak. Miałem wrażenie, że ktoś mnie obserwował, ale było ciemno, więc niczego nie mogłem dojrzeć. A byłem pewien, że coś jest na rzeczy, bo sierść Codi’ego była najeżona i on sam cicho warczał. Dobrze, że miałem go na smyczy, bo gdyby był bez, na pewno by gdzieś poleciał. I dobrze, że wziąłem ze sobą broń, by w razie czego się obronić...
Kiedy wróciłem do domu, od razu odpiąłem smycz. Pies usiadł przed drzwiami i wlepił w nie wzrok, cicho warcząc. Szczerze, to nawet trochę zacząłem się bać. Co mogło mnie tak długo śledzić, że przyszło za mną aż pod sam dom...? Zacisnąłem palce na rękojeści miecza mając wrażenie, że drzwi zaraz się otworzą i coś tu do nas wejdzie. Codi jednak nagle się uspokoił, a mimo tego nadal siedział przed drzwiami i nie spuszczał z nich wzroku. Pogłaskałem go po łbie.
- Dobry pies, pilnuj domu – powiedziałem cicho, po czym poszedłem na górę. Na dole nikogo nie było, więc podejrzewałem, że Miki już poszedł spać. Nie dziwiłem się mu, w końcu była późna godzina... ale kiedy wszedłem do pokoju, okazało się, że światło się paliło, a mój mąż nie spał. Siedział na łóżku, dziwnie spięty, i ubrany w letnią, niebieską sukienkę. Przyznam tego się po nim nie spodziewałem, dlatego w szoku przyglądałem się mu przez kilka długich sekund.
- W końcu jesteś. Już trzy razy chciałem ją zdjąć – powiedział, podchodząc do mnie i chwytając moją dłoń, ciągnąc w głąb pokoju.
- A to z jakiej okazji? – spytałem, odgarniając włosy z jego szyi. No i jeszcze rozpuszczone włosy... czyli wszystko to, co lubię. Przyznam, tego się po nim nie spodziewałem, sądziłem, że teraz się po prostu umyję i pójdę spać, a tu taka niespodzianka, i to bardzo miła niespodzianka. Nie pamiętam, kiedy Miki tak sam z siebie, bez moich podpowiedzi ubrał sukienkę... nie jest co prawda ta cudowna balowa, ale na nią też na pewno przyjdzie czas.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz