Westchnąłem cicho na samo wspomnienie o Chrisie i Aidenie. Tak było pięknie, kiedy nie musiałem z nimi rozmawiać, no ale faktycznie najwyższa pora wracać do pracy. Powoli zbliża się nasza szósta.. nie, siódma rocznica. I to już za trzy tygodnie... już miałem pomysł, co chcę przygotować, tylko nie miałem jeszcze przygotowanego prezentu – już go zakupiłem, tylko poprosiłem miłą panią sprzedawczynię, by go przytrzymała jeszcze chwilę u siebie, więc pozostaje mi tylko go odebrać. Bałem się troszkę, że Miki mógłby go znaleźć, a wtedy z nici z niespodzianki. I jeszcze muszę porozmawiać z Lailah i Alishą, by na jedną noc wzięły Misaki. Dziewczynka pójdzie do cioć, Yuki do Emmy, a my będziemy sami... no, prawie sami, w domu będzie jeszcze Coco, ale myślę, że to nie będzie problem.
- Prawdę, bo co innego... chociaż, mógłbym jeszcze powiedzieć, że jesteś moim wspaniałym kochankiem, który bywa w moim domu tak często, że nawet moja córka mówi na ciebie mama – wyszczerzyłem się do niego głupkowato, oczywiście tylko sobie żartując. Zdrada była zła i to, że raz to zrobiłem Mikiemu, świadczy tylko o tym, że jestem okropnym człowiekiem i nigdy nie powinno mi to zostać wybaczone. Nawet pomimo tego, że byłem zły.
- Ty weź się popraw, bo nic z ciebie nie będzie – Mikleo pokręcił zrezygnowany głową, patrząc na mnie jak na idiotę. Cóż, doskonale wiedział, że ja za mądry nie jestem, kiedy zgadzał się na bycie moim mężem, więc nie może mieć teraz do mnie pretensji.
- Na reklamacje już za późno, wiedziałeś, kogo sobie wybierasz – zaśmiałem się cicho, po czym podszedłem do niego i ucałowałem go w czoło. – Więc tak, nie martw się o mnie, wrócę nad ranem – dodałem, uśmiechając się do niego delikatnie. Nadal nie rozumiałem, skąd to zmartwienie, raz mi się zdarzyło zostać trafionym bełtem i od razu wielkie halo. Ja przynajmniej nie złamałem sobie ręki na treningu z synem. I nie wyłowiłem z jeziora perły, która odebrała mi anielską siłę.
Oddałem mężowi małą i poszedłem do korytarza, by założyć buty i kurtkę przed wyjściem. Za mną, jak cień, podążyła Coco. Czasem zdarzało jej się za mną chodzić, kiedy wychodziłem na targ po zakupy, co wyglądało zabawnie. Miałem wrażenie, jakby mnie pilnowała, bym jej zaraz nie zniknął. Nie robiła tego zawsze, czasem po prostu odprowadzała mnie do drzwi, a jak wracałem to znajdowałem ją na kolanach Mikleo, który jej nie lubi, a po prostu toleruje. Dzisiaj jednak czekała tuż przy drzwiach, czyli chciała za mną pójść. Do pracy już wolałbym jej nie zabierać, tam jest dla niej zbyt niebezpiecznie.
- Nie, Coco, ty zostajesz – powiedziałem do kotki, zakładając płaszcz. Kotka miauknęła cicho, jakby się ze mną nie zgadzała. I że ona się jeszcze chce ze mną kłócić? – Bez dyskusji – powiedziałem, biorąc ją na ręce i odstawiając ją do kuchni. – Przypilnuj ją – poprosiłem męża, po czym wyszedłem z pokoju, w ostatnim momencie zamykając jej drzwi przed nosem. Czemu ona tak bardzo za mną chodzi? Przecież nie zrobiłem niczego wyjątkowego, po prostu zabrałem ją z ulicy, wykąpałem i nakarmiłem. Miki też ją karmi, trochę rzadziej ode mnie, ale jednak o nią dbał. I głaskał, tylko wtedy, kiedy ja nie widziałem, albo raczej kiedy myślał, że tego nie robiłem. Czemu tak bardzo się przed nią wzbrania, nie wiem. Wszyscy w domu doskonale wiedzą, że ją lubi, a on dalej idzie w zaparte. Niechaj mu będzie, tylko niech wie, że ja jestem głupi, ale nie ślepy.
Przybyłem do pracy, przebrałem się w swój uniform, i ruszyłem na pierwszy obchód. Moi koledzy dość długo wytrzymali, bo dopiero po całych dziesięciu minutach zapytali, kim był ten chłopak w moim domu. Więc zacząłem im tłumaczyć wszystko krok po kroku, odpowiadałem im nawet na najgłupsze pytania jednocześnie modląc się, by to już się skończyło. Albo coś się stało, bo wtedy trzeba będzie działać, a nie zadawać głupie pytania.
W połowie obchodu przybiegła do mnie Coco, miaucząc tak głośno i w taki sposób, że miałem wrażenie, że mnie opieprza o to, że jej ze sobą nie zabrałem. A przez resztę mojej pracy siedziała mi dumnie na ramieniu, wzbudzając tym samym lekki śmiech u moich kolegów, ale nie za bardzo się tym przejmowałem. Bardziej mnie zastanawiało to, jak ona mnie znalazła. I jak wyszła z domu... chociaż, Miki mógł ją wypuścić, jeżeli za bardzo miauczała. Cóż, niedługo wrócę, to się go spytam.
Praca dłużyła mi się niemiłosiernie, ale w końcu mogliśmy wrócić do koszar, by złożyć raport, a następnie wrócić do domu. Kiedy w końcu znalazłem się u siebie, nałożyłem jej karmę i poszedłem na górę, by się przebrać i zamknąć oczy na te trzy-cztery godziny. Miki oczywiście spał, przykryty kołdrą, tylko coś mi tu nie pasowało... podszedłem do łóżka, delikatnie go odkryłem i już doskonale wiedziałem, co mi nie pasowało. Spał w mojej starej, małej i spranej koszuli, a nie w tej nowej.
- Sorey? Wszystko w porządku? – wymamrotał Miki, nagle się przebudzając. Chyba za długo nad nim stałem.
- Tak, śpij, zaraz też się położę. A, i Coco mnie znalazła, była ze mną na patrolu, teraz jest już w domu, więc nie musisz się o nią martwić – powiedziałem cicho, nie chcąc go za bardzo wybudzać. Później się go spytam o tę koszulę, teraz się tylko wykąpię i położę się obok niego, bo miałem już troszkę dosyć. Po takiej przerwie ciężko mi będzie wrócić do pracy... cóż, trzy tygodnie i będę miał dwa dni przerwy, które wykorzystam na celebrowanie naszej rocznicy. Chyba jakoś do tego czasu wytrwam.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz