Westchnąłem cicho na jego słowa. Oczywiście, że pokój małej wymagał remontu. Podobnie, jak mała wymagała nowych ubranek. Yuki także rośnie, więc i jemu trzeba było coś w najbliższym czasie kupić. Dodatkowo, remont pokoju wymagał nie tylko pieniędzy, ale i czasu, nie ma mowy, bym wpuścił do pokoju obcych ludzi. Nie pozwolę także Mikleo zrobić tego remontu. To nie tak, że w niego nie wierzę, po prostu to ciężka robota i nie chcę, aby się przemęczał. Samemu dałbym sobie radę, tylko potrzebuję czasu. Jak tak się pracuje całe noce i później odsypia dnie ma się wrażenie, że dwadzieścia cztery godziny to stanowczo za mało czasu. Dni powinny być zdecydowanie dłuższe.
– Myślę, że to doskonały pomysł. I zajmę się tym niedługo, nie musisz się o to martwić – powiedziałem, dopinając kawę. – W sumie z to powinienem wychodzić już do pracy – powiedziałem, wstając od stołu, by umyć po sobie kubek.
– Tak wcześnie? Skąd taka zmiana? – dopytywał, niepocieszony tą informacją. Chyba myślał, że skoro wcześnie wstałem, to spędzimy miło razem dzień. Po prostu nie wie jeszcze, co dla niego szykuję, ale dowie się tego wieczorem.
– Spokojnie, skoro wychodzę wcześniej, to i wcześniej wrócę – powiedziałem, całując go w policzek.
– Chociaż zjedz śniadanie, jedynie kawę wypiłeś – zauważył zmartwiony. Przyznam, z chęcią bym je zjadł, ale nie miałem na to czasu. Za późno wstałem, Alisha i Lailah za moment się pojawią.
– Nie mogę. Zjem coś na mieście, nie martw się o mnie – powiedziałem, na odchodne całując go szybko w usta. Pożegnałem się także z małą, bo przecież jakim okropnym byłbym rodzicem, gdybym tego nie zrobił.
Coco wyszła na miasto ze mną. W sumie, bardzo często to robiła. Czy wybierałem się na zakupy, czy do pracy, lubiła chodzić za mną i sprawdzać, czy aby na pewno wszystko ze mną w porządku. To było całkiem urocze, i kotka zawsze się mnie pilnowała, więc nie musiałem przejmować się tym, że gdzieś zniknie.
Miałem trochę rzeczy do załatwienia na mieście. Najpierw musiałem odebrać prezent na rocznicę, potem zrobić zakupy, których później przygotuję zjadliwą - a przynajmniej taką miałem nadzieję - obiadokolację, nie mogłem jeszcze zapomnieć o kwiatach... A kiedy już wróciłem po prawie dwóch godzinach do domu, nikogo nie było. Idealnie. Alisha obiecała mi, że zajmie Mikiego aż do wieczora, więc miałem bardzo dużo czasu, przynajmniej w teorii. W końcu nie dość, że musiałem ogarnąć dom, przygotować posiłek to także musiałem ja sam jakoś się prezentować. Może nie jakoś przesadnie, no ale nie mogłem mojego najukochańszego anioła przywitać w takim stanie i stroju, jakim teraz jestem.
Tak jak sobie obiecałem, wszystko było przygotowane idealnie na wieczór. Kurczak czekał w piecu, stół pięknie zastawiony, róże w wazonie, świeczki zapalone, wino chłodziło się w wiadrze z lodem... Także Coco na ten dzień postanowiłem założyć niebieską obróżkę z kokardką, by ładnie się prezentowała. Sam także starałem się wyglądać najlepiej, jak potrafiłem: ogoliłem się, starałem się jakoś ułożyć te swoje włosy, które tak średnio chciały ze mną współpracować, założyłem na siebie najnowszą koszulę, której do tej pory nie miałem okazji założyć, czyli tę niebieską w kratę. Nie chciałem wyciągać ubrań na jakieś poważne uroczystości, bo jeszcze Mikleo będzie czuł się nieswojo, w końcu on nie ma o niczym pojęcia. W końcu usłyszałem zamykające się drzwi, dlatego upewniłem się, że pudełeczko z srebrnym łańcuszkiem jest bezpieczne w mojej kieszeni, a także wziąłem do rąk róże, które miałem zamiar wręczyć Mikleo, jak tylko wejdzie do kuchni.
– Wróciłem. Alisha i Lailah bardzo nalegały, by wziąć małą, więc już nie chciałem... Sorey? Co się dzieje? – spytał, kiedy zauważył mnie w kuchni, stojącego trochę jak idiota z bukietem róż w ręce.
– Cóż, dokładnie siedem lat temu założyłem ci na palec srebrną obrączkę. Kiedy zdałem sobie sprawę, że to mogło być nieodpowiednie i w jakiś sposób mogłem cię urazić, chciałem ją zdjąć, ale mi nie pozwoliłeś. Myślałem, że w jakiś sposób możemy to uczcić. Proszę, nie jest to wiele – powiedziałem, wyciągając w jego stronę kwiaty i pudełeczko, w środku którego był srebrny łańcuszek z równie srebrną zawieszką w kształcie skrzydła, z tyłu którego była wygrawerowana data naszego „ślubu”. Był to naprawdę skromny prezent, ale w najbliższym czasie szykuje się nam trochę wydatków, więc miałem nadzieję, że nie będzie na mnie zło o skąpstwo... Chociaż, jak tak teraz sobie o tym pomyślałem, mogłem się dla niego bardziej postarać. Rany, przecież ja się ośmieszyłem... Już na to było za późno, Miki wziął ode mnie oba prezenty. I w pełni zrozumiem, jak się na mnie obrazi, lub coś w tym guście, nie dałem z siebie dostatecznie dużo.
<Mikleo? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz