Westchnąłem cicho na jego słowa, czemu on tak bardzo uparł się na tę dziewczynę? No dobrze, może próbowała mnie podrywać, ale to było jeszcze zanim dowiedziała się, że mam rodzinę i dzieci. Wczoraj na przykład zachowywała się całkiem normalnie. Pewnie już wie, że zarywanie do mnie jest bezcelowe, dlatego już tego nie robi, z czego akurat bardzo się cieszyłem. Szkoda, że nie potrafi zrozumieć tego, że nie musi mi odwdzięcza, bo uratowanie jej nie było tylko moim obowiązkiem jako strażnika, ale i również jako człowieka. Normalna reakcja, każdy by tak postąpił na moim miejscu, więc nie ma czego tu we mnie podziwiać.
– Powiedziała, że chce się zrewanżować za ten ratunek, więc jej pozwólmy. Kilka dni, i ona da nam spokój, i ty sobie wypoczniesz. Poza tym, nie zostawimy jej bez nadzoru, będziemy w domu oboje, więc zawsze będziemy mogli zareagować - odpowiedziałem, bawiąc się jego cudownymi włosami, które były w tym momencie nieco splątane, i to przede mnie. No jakoś tak mam, że podczas seksu nad sobą nie panuję, ale i Miki coś dzisiaj był wyjątkowo zachłanny, więc te splątane włosy to wina nas obu.
– Kilka dni to całkiem dużo czasu – zauważył Miki, przyglądając mi się ze zmartwieniem.
– Przecież będzie opiekować się dziećmi za dnia, a jak ja będę wychodził do pracy, to przy okazji ją odprowadzę. Po prostu mam po drodze, już tak na mnie nie patrz – dodałem, zauważając jego niezadowolone spojrzenie.
– Teraz to mi się jeszcze bardziej nie podoba – burknął, a ja już kompletnie nie wiedziałem, o co mu chodzi. Przecież nie było możliwe to, bym zdradził go z jakąkolwiek kobietą, dlaczego więc robi takie fochy? – Ile chcesz, by u nas była?
– Pięć dni. Od poniedziałku do piątku. I już więcej jej nie zobaczysz – dodałem, chwytając jego dłoń i całując jej palce, tuż obok srebrnej obrączki i pierścionka, który sprawiłem mu na urodziny.
– No dobrze. Ale już później nie chce jej tu widzieć ani o niej słyszeć. A ty masz więcej nigdy nie robić za księcia na białym koniu, bo jesteś moim księciem i niczyim innym – wymamrotał, pusząc swoje policzki. Jego słowa były naprawdę słodkie, chociaż nadal nie potrafiłem pojąć, skąd u nie go ta zazdrość o kobiety. Gdyby jeszcze był zazdrosny o mężczyznę, to nawet bym zrozumiał.
– Właściwie, to nie jestem księciem, a zwykłym wieśniakiem, zapomniałeś? Nawet nazwiska nie mam – za te słowa zostałem uderzony poduszką, na co cicho się zaśmiałem.
– Jesteś beznadziejny – odparł, strasznie zaczerwieniony.
– Śmiem twierdzić, że nie, bo w łóżku nigdy nie narzekałeś – wymruczałem mu do ucha, na co prychnął cicho, a rumieniec na jego policzkach się pogłębił. W tym samym momencie Misaki dała o sobie znać, głośno płacząc. I tak sporo wytrzymała, naprawdę to używanie mocy musiało ją wczoraj wymęczyć. – Skoro tak bardzo podoba ci się leżenie, to sobie leż, a ja zajmę się małą – dodałem, całując go w czoło i wstając z łóżka. W przeciwieństwie do niego, ja byłem nie tylko ubrany, a także umyty i ogarnięty. On niech sobie chwilkę odpocznie, zdecydowanie na to zasługuje, a ja zajmę się dzieckiem, bo jeszcze zapomni, jak tata wygląda.
Wziąłem małą na dół, by tam zrobić jej coś do jedzenia. Zwierzaki pomimo tego, że były nakarmione, nadal miały ochotę na więcej i kręciły się pod nogami. Te to dopiero muszą mieć apetyt. Dzisiaj Misaki uparcie chciała spróbować zjeść sama, o czym nie miałem pojęcia, i kiedy już wróciłem do niej z łyżeczką, o której wcześniej zapomniałem, jej buzia oraz rączki były upackane kaszką; jej część znalazła się także na podłodze, ale tym zajęły się zwierzaki. Musiałem zatem umyć małą oraz ogarnąć jej stanowisko jedzenia, po czym znowu przygotować jej kaszkę, bo na pewno niewiele zjadła, tylko się bawiła.
– Dobrze, że mama tego nie widziała – powiedziałem cicho do małej, tym razem dając jej łyżeczkę, by mogła sama spróbować. Mimo tego nadal miałem ją na oku i odrobinkę jej pomagałem, kierując jej rączką w stronę buzi. – Nie, nie, nie, Coco nie może dostać, ona już zjadła – szybko zabrałem jej łyżeczkę, nim wylądowała ona w pyszczku kotki, która usiadła na krześle obok Misaki s nadzieją, że coś wyżebrze.
– Coco – powtórzyła jeszcze raz mała, ale tym razem takim tonem, jakby miała się zaraz popłakać.
– Nie możesz dawać Coco swojego jedzenia, to dla niej niezdrowe – na moje kolejne słowo „nie” stało się to, czego najbardziej się obawiałem. Misaki się rozpłakała i była na tyle głośna, że Mikleo na pewno to usłyszał. Ja to naprawdę beznadziejnym rodzicem jestem, to chyba nawet lepiej, że Miki się nią zajmuje.
– Co tu się dzieje? – po kilku minutach przyszedł Mikleo, już ubrany i w beznadziejnie związanych włosach. Zdecydowanie będę musiał się tym zająć, ale to zaraz, najpierw niech uspokoi płaczące dziecko.
– Chciała nakarmić Coco swoją kaszką – powiedziałem, z chęcią mu ją oddając. Ja nie za bardzo wiedziałem, co robić z płaczącymi niemowlakami. Gdyby miała kilka latek i robiła to z premedytacją, jak to zwykł robić Yuki, no to wiedziałbym, jak postąpić. A w tym przypadku... no cóż, miałem pewien problem.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz