Nie byłem do końca przekonany co do tych jego słów. To, czego ode mnie chciał, to jest zdecydowanie za mało, a zasługuje zdecydowanie na więcej. Potrzebuje więcej ode mnie, tylko po prostu jeszcze o tym nie wie, ale to nic takiego, ja o to zadbam i zapewnię mu wszystko, czego potrzebuje. Takie jest moje zadanie jako męża, a jako głowa rodziny powinienem dodatkowo zapewnić wszystkim ochronę i bezpieczeństwo, a jak wszyscy dobrze wiemy, to raczej nie za dobrze mi wychodzi.
- Nie jestem pewien, czy powinienem. Coś zawsze może się dziwnego stać, dlatego chyba lepiej będzie, jak tutaj zostanę, nie jestem aż tak zmęczony... – zacząłem, nie za bardzo chcąc przyjąć jego propozycji.
- Nie denerwuj mnie już, tylko po prostu chodź – odpowiedział niezadowolony, chwytając moją dłoń i ciągnąc mnie w stronę sypialni, nie za bardzo licząc się z moim zdaniem. I tyle byłoby z mojej użyteczności... i Miki i Edna mówili mi, że nie jest możliwe to, aby demon stworzył kolejną bestię, ale dla własnego spokoju wolałem siedzieć i pilnować domu. Mikleo zdecydował mi jednak pokrzyżować plany.
Chcąc nie chcąc poszedłem za mężem, nie do końca przekonany co do tego pomysłu. Mimo tego, położyłem się grzecznie na łóżku i pozwoliłem mu wtulić się w moje ciało. Jeżeli to ma mu pomóc w zaśnięciu, to niech już mu będzie, ale ja zamierzałem mimo wszystko pozostać czujny. Właśnie, zamierzałem, bo nie za dobrze mi to szło. To, ze przebywałem cały czas w pozycji leżącej, bliskość mojego najukochańszego aniołka i przyjemne ciepło sprawiały, że robiłem się coraz to bardziej śpiący, aż w końcu zasnąłem, nie za bardzo orientując się nawet, kiedy to się stało.
Jak otworzyłem oczy kilka godzin później, byłem sam w pokoju. Szczerze, to nawet byłbym zdzwiony, gdybym obudził się z Mikim obok. Ostatnio zdarza nam się coraz rzadziej budzić w łóżku razem; ostatnio jak przecież wracałem z pracy, to spałem do południa, a Mikleo wstawał wcześniej, by zająć się dziećmi i przygotować mi obiad. Tylko ja zawsze jakiś taki leniwy jestem i do niczego.
Może nie do końca byłem sam, bo przy moim boku spała Coco. Wystarczyło, że lekko ją pogłaskałem, a ona od razu zaczęła mruczeć. Kochana kicia, jej to do szczęścia nie potrzeba wiele, jedynie pełna miska, miejsce do spania i trochę czułości... po chwili takiego głaskania stwierdziłem, że już dość takiego leniuchowania, trzeba było w końcu załatwić kilka rzeczy, jak chociażby zrobić zakupy. I jeszcze przy okazji znowu zajrzałbym do Junko, od dwóch dni nie mam od niej znaku życia, naprawdę martwię się, że mogłaby sobie coś zrobić.
- Dzień dobry – powiedziałem, wchodząc do kuchni. Wszyscy już tu byli, i w całkiem dobrych humorach jak na to, że dzień wcześniej omal nie pokonała ich bestia, a ja nie mogłem niczego zrobić. Poczochrałem Yuki’ego po włosach, a następnie wziąłem na ręce dziewczynkę, która wyciągała ręce w moją stronę. – Cześć, księżniczko – wyszeptałem do niej, całując ją w czółko.
- Chociaż jeden z was okazuje jakieś zalążki kultury osobistej – powiedziała Edna z przekąsem, popijając kawę czy tam herbatę.
- Tato, ciocia Edna powiedziała, że dzisiaj mogę wyjść na spacer z Codim, bo jest już bezpiecznie – odezwał się Yuki, poprawiając swoje włosy, które tak mu zniszczyłem. Spojrzałem na Ednę pytająco, chcąc znać jej zdanie.
- Minie trochę czasu, nim demon przyśle kolejne bestie, więc możecie trochę skorzystać z chwili spokoju. Ale jeszcze nie ryzykowałabym z braniem Misaki na spacer, to mógłby być zbyt łakomy kąsek – odpowiedziała, przeciągając się leniwie.
- Jeśli Edna tak powiedziała, to dobrze, ale na wszelki wypadek pójdę z tobą – powiedziałem, witając się z mężem pocałunkiem w policzek.
- Już mu powiedziałam, że pójdę z nim. I tak nie wytrzymam długo w jednym miejscu, i to jeszcze z waszą dwójką, zwariować można – dodała szybko blondynka, wstając z krzesła. – Idziemy, młody?
I w ten oto sposób zostaliśmy sami. Znaczy, prawie sami, jeszcze była Misaki oraz Coco, która w tym momencie zajęta była swoją miską. Muszę przyznać, że kotka wyglądała coraz to zdrowiej, z czego bardzo się cieszyłem. Była takim chucherkiem, kiedy wziąłem ją do nas, a teraz w końcu zaczęła przypominać kota.
- Jak się czujesz? – spytałem Mikleo, przyglądając się mu uważnie. Jako że niedawno miałem okazję podziwiać swoje odbicie w lustrze śmiem twierdzić, że Miki wyglądał lepiej ode mnie. Chociaż, on zawsze wyglądał lepiej ode mnie i będzie wyglądał, bo na niego czas nie miał żadnego wpływu.
- Dobrze, nawet bardzo dobrze. Muszę z tobą porozmawiać. Chyba mam pomysł, jak pokonać demona – słysząc jego słowa, zmarszczyłem brwi. Edna mówiła mi, że pasterz wraz z resztą serafinów wyruszył właśnie w celu, aby znaleźć sposób na jego pokonanie. – Wystarczy, że oddam kontrolę demonowi, i wtedy...
- Nie – powiedziałem krótko, chcąc skończyć tę rozmowę. Odda kontrolę demonowi? Czy on zwariował? Zadaliśmy sobie tyle trudu, by go uwięzić, a on chce tak po prostu oddać mu wolność? Czy on zwariował? Może podczas tej walki wczorajszej dostał w głowę, a ja tego nie zauważyłem?
- Ale on nie jest taki zły, pomógł mi już kilka razy...
- Czy ty siebie słyszysz? Nie jest taki zły? Mam ci przypomnieć, że próbował mnie zabić, opętując twoje ciało? I teraz mi mówisz, że nie jest taki zły? To demon, on jest zły, a jeżeli chce teraz pomóc, najpewniej ma w tym jakiś cel. Nie powinniśmy mu ufać i nie zgadzam się na żaden pomysł, w którym on bierze udział – powiedziałem twardo, nie chcąc już więcej słuchać o tym demonie. Myślałem, że problem z tym Mormo jest już rozwiązany, ale ten pojawia się w najmniej niespodziewanych momentach. I to najczęściej jako ten dobry. Wcześniej uratował dzieci, teraz wychodzi z propozycją pomocy w pokonaniu demona... jest zdecydowanie za dobry jak na demona, na pewno musi coś knuć, to jest w końcu w ich naturze.
<Mikleo? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz