wtorek, 30 września 2025

Od Mikleo CD Soreya

Ciche westchnienie wyrwało się z moich ust. Chcąc nie chcąc, musiałem przyznać mu rację. Mój Bóg… cóż, bywał okrutny, nawet wobec własnych wyznawców. Chciał uczyć pokory i wiary, a jednocześnie karał za chwilę zwątpienia. Karał też za to, że ktoś pragnie kochać inaczej i być kochanym w inny sposób. Nie jest łatwo być wyznawcą mojego Boga. A jednak, akceptuję zarówno Jego surowość, jak i łaskę, bo wiem, że bez Niego nie istniałbym. To On mnie stworzył, to Jemu oddałem swoje serce i to Jego będę słuchał, mimo wszystko.
- Wiem, że nie podoba ci się to, iż Go wyznaję. Wiem, że nie odpowiada ci, jak surowy potrafi dla mnie być - Powiedziałem spokojnie, odwracając głowę w jego stronę. - Ale to mój Pan. I, czy ci się to podoba czy nie, musisz to zaakceptować. To On dał mi życie i to On pozwolił mi wrócić do ciebie, gdy zmagałeś się z bólem, cierpieniem i samotnością. Jakikolwiek wydaje ci się być, jak bardzo, w twoich oczach, jest nieprzychylny, to wciąż mój Bóg. A dopóki jestem serafinem, będę Go słuchał. To jest mój los - Dodałem poważnie. W tej chwili w moim głosie nie było cienia żartu.
W tej samej chwili jedna ze ścian drgnęła, a potem powoli odsunęła się, ukazując nam swoje sekrety.
Czy jednak powinniśmy tam wejść? Woda ostrzegała, by nie zbaczać z drogi. Szeptała, że to może się źle skończyć. Czy to właśnie była ta chwila, przed którą nas przestrzegała? Moje serce biło szybciej, podsuwając obrazy nieznanych tajemnic i przygód, ale mój umysł nakazywał ostrożność. Wiedziałem, że Sorey wypomni mi każdą lekkomyślność, a ja nie chciałem złościć się na to, że miał rację. I nie chciałem musieć jej mu przyznać.
- Nawet o tym nie myśl. Nie wchodzimy w nieznane, niebezpieczne miejsca - Odezwał się Sorey tonem, którego zwykle używa się wobec dziecka. To wystarczyło, by lekko mnie zirytować. Nie byłem przecież dzieckiem. Owszem, radość z powodu tego, że tu dotarliśmy, potrafiła na chwilę odebrać mi zdrowy rozsądek, ale mimo to wciąż wiedziałem, co wolno, a czego absolutnie nie należy robić. A przede wszystkim. Wiedziałem, że nie wolno wchodzić tam, gdzie woda kazała nam się nie zapuszczać.
- Nie inaczej… Masz rację - Odparłem po chwili, starając się brzmieć spokojnie. - Przyznam, pomyślałem o tym miejscu, ale tylko przez moment. Pamiętam jednak, co mówiła woda. Nie pójdziemy tam, choć… muszę przyznać, że ciekawi mnie, co się za tym kryje. - Uśmiechnąłem się blado, unosząc ręce w geście poddania.
Nie chciałem ani podnosić na niego głosu, ani wdawać się w niepotrzebną sprzeczkę. W głębi serca wiedziałem, że i tak rozumie, iż nie miałem zamiaru zrobić niczego lekkomyślnego. Znał mnie przecież wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że ciekawość to jedno, a decyzja, to zupełnie co innego.
- Z tobą nigdy niczego nie mogę być pewien. Ostatnio nie zachowujesz się jak dorosły - Rzucił Sorey, a jego głos był chłodny i twardszy niż zwykle.
Te słowa ugodziły mnie mocniej, niż chciałbym przyznać. Jak to, nie zachowuję się jak dorosły? Przecież jestem dorosły, udowadniam to na każdym kroku, w każdej decyzji. Dlaczego więc nagle on, mój towarzysz, mówi do mnie w taki sposób?
- Serio? - Zapytałem, spoglądając na niego z niedowierzaniem. W moim głosie pobrzmiewała złość, ale i żal. - Chcesz się teraz ze mną kłócić? Naprawdę? - Dodałem, próbując zapanować nad emocjami, które zaczęły się we mnie kotłować.
Mimo gniewu wciąż trzymałem głowę wysoko. Nie chciałem, by zobaczył, że jego słowa mnie zraniły.

<Pasterzyku? C:> 

Od Haru CD Daisuke

Szybko rozejrzałem się dookoła, wytężając nozdrza i uszy, które nigdy mnie nie zawodziły. Starałem się wyłapać choćby najmniejszy zapach wilgoci czy szmer wody i faktycznie, niedaleko dało się wyczuć obecność jeziora. To była ulga. Jednak pojawił się kolejny problem: w czym tę wodę przynieść? Przecież nie zabraliśmy ze sobą żadnego naczynia. Musiałem zatrzymać się na moment i przemyśleć sytuację, aż w końcu przypomniałem sobie o małej butelce, którą spakowaliśmy dla Kody.
Cóż, moja panienka psem z pewnością nie była, ale przecież chodziło tylko o przepłukanie ust. Psy piją dokładnie tę samą wodę co my, jedynie mniej przefiltrowaną, więc nic złego nie mogło się stać. Ruszyłem więc w stronę Rain, do której siodła przypięta była niewielka torba. W jej środku znalazłem tę właśnie butelkę, może i nie wyglądała zbyt imponująco, ale w tej chwili była dla nas bezcenna.
- Proszę, przepłucz sobie usta - Powiedziałem, podając jej naczynie. - Wziąłem tę wodę z myślą o Kodzie, ale ty teraz potrzebujesz jej bardziej. - Byłem pewien, że nasz wierny pies nie będzie miał mi tego za złe. On i tak potrafił pić nawet z kałuży, a zdrowie mojej towarzyszki było dla mnie ważniejsze niż cokolwiek innego.
Moja panienka przepłukała usta, wypluwając wodę gdzieś na bok, zupełnie nie zwracając uwagi na to, gdzie popłynęła. W tej chwili nie miało to najmniejszego znaczenia, najważniejsze było, aby poczuła się choć trochę lepiej.
- Potrzebujesz czegoś? Może zanieść cię do domu? - Zaproponowałem, pełen troski. - W końcu jeszcze nie oddaliliśmy się zbyt daleko od rezydencji. - Ostatnio coraz bardziej się o nią martwiłem. Moja panienka wyglądała na słabszą, a brakowało jej energii, siły i wigorów, które wcześniej były tak oczywiste. To wszystko mocno mnie niepokoiło.
- Nie, niczego nie potrzebuję - Odpowiedziała spokojnie, opierając się o drzewo. - Chwilę odpocznę i zaraz możemy ruszać dalej. - Nie otworzyła nawet na sekundę swoich pięknych, choć bardzo zmęczonych oczu.
Nie wierzyłem jej. Nie miała siły, powinna odpocząć, odetchnąć, wrócić do domu. I zaraz jej w tym pomogę.
- Skarbie, to nie jest dobry pomysł - Powiedziałem stanowczo. - Ty ledwo co trzymasz się na nogach, ale musisz odpocząć. Zaraz zaprowadzę cię do domu, położysz się i odetchniemy. - Nie chciałem, żeby dodatkowo się męczyła; ta wędrówka w tym stanie po prostu nie miała sensu.
- Nie, Haru, nie możemy - Odparł stanowczo, próbując wstać na równe nogi. Pewnie gdyby nie moje ramiona, znów poleciałby na ziemię. - Obiecałem, że pójdziemy na spacer z końmi i Kodą.
- Skarbie, ty naprawdę nie potrafisz utrzymać się na nogach. Wracamy do domu. Położysz się, odpoczniesz, a ja wezmę na spacer oba konie i Kodę - Stwierdziłem, starając się pogodzić obowiązek i bezpieczeństwo. - Raz się uda, spokojnie..
- A co z Ignisem? - Zapytał z lekkim wahaniem. - Przecież się nie lubicie. - Miał rację, nie lubimy się, ale z jego powodu możemy zakopać na chwilę topór wojenny.
- Myślę, że ten jeden raz możemy się dogadać - Odpowiedziałem, zerkając na konia, który uderzył kopytem o ziemię. Tym razem wyglądało, że zgadza się ze mną. To coś nowego.

<Paniczu? C;> 

Od Soreya CD Mikleo

 Na jego słowa uśmiechnąłem się głupkowato. Zły Miki to jest coś, czego nigdy w życiu nie doświadczę, chociaż nic go nie powstrzymuje. Bóg i tak już jest nim zawiedziony, bardziej go chyba ukarać nie może, więc poza własnymi zasadami moralnymi, nic go nie powstrzymuje. Ale czy bym chciał, by był właśnie taki zły, i podły...? Raczej nie. Kto by mnie wtedy powstrzymywał? Albo dobrze wychował dzieci? Ja jestem tym surowym, Miki tym łagodnym i równowaga osiągnięta. Lepiej jej nie zaburzać, jeszcze nie. A później... Cóż, zobaczymy, co czas przyniesie. 
– Na razie wystarczy mi, jak czasem ci się trochę przeklnie. To jest chyba najpiękniejsze, czego byłem świadkiem – wyszczerzyłem się głupio, a moje słowa sprawiły, że Miki zarumienił się, ewidentnie zawstydzony. 
– Teraz to wymyślasz, wcale tak nie było – odpowiedział, pusząc słodziutko swoje policzki. Moja piękna Owieczka... no i jak tu go nie kochać? 
– Oj, było. Pamiętam to doskonale, wiesz? Tak wyraźnego „r” szybko się nie zapomina – nachyliłem się do niego i ucałowałem go w policzek. – Jestem tylko ciekawy... Co się stało z tym całym bóstwem. Pozbył się wyznawców sam z siebie, czy sami odeszli, i on też opuścił to miejsce? A może... dalej tu jest – zasugerowałem, ostrożnie rozglądając się dookoła. 
– Nie wyczuwam żadnej boskiej energii... Ani w ogóle energii. Wygląda to na całkowicie opuszczone miejsce – odpowiedział, nie przejmując się tym. 
– Albo może chce, żebyś tak myślał? Skoro lubi psoty, mógłby chcieć się z nami zabawić. Lepiej uważać, nie rozdzielać się, i pilnować czasu. Psotka na nas czeka – przypomniałem mu, chwytając mocniej jego dłoń. Oj, niech tylko spróbuje coś mu zrobić. Mnie nie przeraża żaden Bóg, bożek, duszek, czy inne gówno. Poradzę sobie z każdą psotą, jaką przed nami postawi.
– Zawsze uważam – wyznał, a ja tylko uniosłem jedną brew. On się patrzy tylko na ściany, to ja rozglądam się po okolicy... No, ale niechaj już mu będzie. 
– Oczywiście, Owieczko – pocałowałem go w skroń. – Trochę tylko tego nie rozumiem tej istoty. Po co zamykać swoich wyznawców? Kto by chciał wyznawać Boga, który tak każe... chociaż, jest przecież ten twój. I ma mnóstwo wyznawców. Może się nim inspirował? – rzuciłem, co Mikleo zmarszczył brwi. Nie powinienem o tym mówić, nie lubi, kiedy to obrażam jego Boga, no ale ja się starać nie muszę. – No już, nie dąsaj się. Dla mnie takie kary nie mają sensu. Ale to ja. Ja jestem trochę dziwny – powiedziałem, zaglądając do kolejnego pustego korytarza. I to się ma tak ciągnąć? A może gdzieś tu jakiś skarb jest? To akurat byłoby ciekawe. I miałoby jakiś sens w tych wszystkich korytarzach. 

<Owieczko? c:>

Od Daisuke CD Haru

 Trochę nie rozumiałem, dlaczego Haru dalej za mną podążał. Cisza pomiędzy nami nie była przyjemna. Była ciężka, grzęzła w gardle i osiadała nieprzyjemnie na ramionach, powodując nerwowość zarówno u nas, jak i u zwierzaków. Gdyby mi od lata nie wmawiał mi, że będę dobrym rodzicem, pewnie by to mnie teraz tak nie ugodło. Zacząłem w to wierzyć, i teraz zostałem przez niego brutalnie sprowadzony na ziemię. Najprawdopodobniej było już na to za późno. Obiecałem mu dziecko, i nie mogę się wycofać. Mogę mieć tylko nadzieję, że będzie wystarczająco dobrym rodzicem za nas dwoje. Trochę mnie martwi fakt, że nie potrafi sobie poradzić ze zwierzakiem, zwłaszcza, że sam porównał opiekę nad Ametyst do opieki nad dzieckiem. Czemu więc nie porównać konfliktu z Ignisem do potencjalnego konfliktu z dzieckiem? 
W pewnym momencie mój wierzchowiec zwolnił, czego trochę nie rozumiałem. Nie dałem mu żadnego znaku, by zwolnił, czemu więc to zrobił? 
– Co się dzieje? – spytałem go cicho, kiedy się zatrzymał. 
I już po chwili zorientowałem się, dlaczego. 
Zszedłem z niego w ostatnim momencie i nachyliłem się do krzaków, zwracając cały ten dobry deser, który zrobił dla mnie Haru. Już myślałem, że jest w porządku z tym żołądkiem, że już w końcu coś zjadłem w całości, faktycznie ze smakiem, i tyle by było z moich nadziei. Już mnie to trochę męczyło. Byłem głodny, ale po co mam jeść, skoro czuję, że albo zaraz zwymiotuję, albo później faktycznie to robię? A później się dziwię, że nie mam siły na cokolwiek, a przecież nie mogę nie mieć siły. Ode mnie zależy to, czy dziecko się pojawi, czy je donoszę, czy je urodzę... do tego potrzebuję naprawdę dużo siły. 
Haru zaraz znalazł się przy mnie, przytrzymując za drżące ramiona i chwycił za mój warkocz, by przypadkiem się nie ubrudził. Oddychałem ciężko czując uderzającą we mnie falę ciepła. 
– Muszę usiąść – wymamrotałem czując, jak grunt ucieka mi spod nóg. 
– Dobrze, już – odpowiedział, powoli pomagając mi usiąść na na zimnym gruncie. – Słabo ci? – dopytał, opierając mnie o drzewo. 
– Troszeczkę. Potrzebuję chwili – powiedziałem cicho, oddychając spokojnie, głęboko, by jakoś uspokoić drżące ciało. Co mi się działo? Dzisiaj jest zdecydowanie jeden z najgorszych moich dni. – Nie mamy wody? – zapytałem cicho, rozglądając się dookoła. 
– Nie, niestety nie... Chce ci się pić? – pytał, a jego zmartwione spojrzenie wręcz mnie świdrowało, jakby miało w jakiś sposób mi pomóc. 
– Chodzi mi bardziej o przepłukanie ust, by pozbyć się tego smaku – wymamrotałem, przymykając oczy. W myślach policzyłem do do dziesięciu. Nie miałem czasu na taki odpoczynek. Powinniśmy jechać dalej, by zarówno Koda, jak i nasze konie trochę rozprostowały nogi. 

<Piesku? c:>

Od Mikleo CD Soreya

Zamyśliłem się na chwilę nad jego słowami. Co właściwie mogło być takiego „psotliwego” w tym labiryncie? Zapewne dowiemy się tego dopiero wtedy, gdy niespodziewanie wpadniemy w jakąś sprytnie zastawioną pułapkę, której nikt by się tu nie spodziewał.
- To, co dla nas może wydawać się całkowicie zwyczajne, dla niego może być już psotą - Zacząłem wyjaśniać, starając się zrozumieć sens tego miejsca. - Może to nawet nie chodzi o same pułapki, ale o labirynt. Wyobraź sobie wędrowca, który nie potrafi odczytać znaczenia szmerów wody, dźwięków, które tutaj zdają się prowadzić i mylić jednocześnie. Taki ktoś błądziłby bez końca, uwięziony w krętych korytarzach. I to już samo w sobie jest pewnym rodzajem żartu, a może nawet okrutnej psoty, zarówno dla tych, którzy wchodzą, jak i dla tych, którzy kiedyś go stworzyli. - Mówiąc to, uważnie wczytywałem się w teksty wyryte na ścianach, jakby same litery mogły zdradzić sekret twórcy labiryntu i jego niepojętej gry z tymi, którzy się tu odważą wejść.
Mój mąż nie przerywał milczenie, jedynie uważnie mnie obserwując, jakby starał się odczytać każdą moją myśl. Przez chwilę trwał w milczeniu, nim znów rozejrzał się po otoczeniu, jakby obawiał się, że ktoś nagle nas zaatakuje. W rzeczywistości powinien był skupić się na tym, co znajdowało się na ścianach, tyle tu było fascynujących informacji, a szkoda byłoby, gdyby wszystko przeszło mu przed oczami.
- Nie chcesz się skupić na tym, co jest tu napisane? - Zapytałem z lekką ekscytacją w głosie. - Naprawdę ciekawe rzeczy zapisano na tych murach. Ten Bóg, gdy się gniewał, wrzucał swoich narażonych na całkowite odosobnienie w lochach na całe dni i noce. Potrafił być tak surowy, że przez kilka dni nie dawał im nawet jedzenia. - Patrzyłem, jak jego wzrok powoli spoczywa na literach wyrytych w kamieniu. Chciałem, żeby zrozumiał, że te ściany kryją nie tylko historie, ale i ostrzeżenia, świadectwa okrucieństwa i władzy, które wciąż zdają się wibrować w powietrzu tego miejsca.
To wszystko wzbudziło we mnie jeszcze większą ciekawość. Chciałem wiedzieć, chciałem poczuć, chciałem odkryć, co tak naprawdę kryło się za ścianami tego bóstwa. Taka ekscytacja była mi dotąd nieznana, nigdy nie byliśmy w podobnym miejscu. 
Oczywiście. Ruiny związane z wodą i Aleksandrem, które później prześladowały mnie przez lata, były fascynujące, a jednocześnie stały się najgorszymi wspomnieniami mojego życia. Nigdy nie chciałabym do tego wracać.
Tu, w tym miejscu, czułem się inaczej. Nic mi nie groziło, przynajmniej dopóki był przy mnie mój mąż. Był moją ostoją, wsparciem i poczuciem bezpieczeństwa, którego tak bardzo potrzebowałem. Przy nim mogłem pozwolić sobie na ciekawość i ekscytację, nie martwiąc się o niebezpieczeństwo, które tak często czaiło się w mojej przeszłości.
- No proszę… - Sorey uśmiechnął się krzywo. - Nie tylko złośliwy, nie tylko słodki, ale potrafił być też podły. Czyżbyś i ty coś w sobie ukrywał? - Z jakiegoś zabawnego powodu porównywał tego Boga do mnie, choć przecież w rzeczywistości byłem zbyt słaby psychicznie, by kogokolwiek skrzywdzić. Nie byłem zdolny do zabijania ani do zadawania bólu innym.
- Bardzo zabawne - Odpowiedziałem, unosząc kącik ust w uśmiechu. - Chciałbyś, żebym taki się stało?- Mój głos zabrzmiał lekko żartobliwie, a uśmiech, który posłałem w jego stronę, był tylko grą. W końcu ja i dominacja nigdy nie szliśmy w parze, wiedział o tym zarówno on, jak i ja.

<Pasterzyku? C:> 

Od Haru CD Daisuke

Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że przesadziłem. Wiem, że nie powinienem powiedzieć tego w taki sposób. Ale przecież to on zaczął. Po co w ogóle mówi mi coś takiego? Dziecko to nie koń, a on dobrze wie lub wiedzieć powinien, że konie to nie ludzie. Więc po co wywołuje tę całą dyskusję?
I oczywiście teraz cała wina spada na mnie, bo to ja palnąłem coś głupiego. Ale gdy on obraża mnie, rzuca w twarz, że nie nadaję się na ojca tylko dlatego, że nie potrafię porozumieć się z koniem, wtedy to jest w porządku.
Kiedy jednak ja zauważam, że mam więcej predyspozycji niż on, od razu się obraża i zamyka.
I znów sytuacja sprowadza się do tego, że to ja mam przepraszać. Tylko… ile razy jeszcze? W takich chwilach naprawdę odechciewa mi się wszystkiego. Czuję, jakby cokolwiek nie zrobił, kończyło się źle.
Ale co mam teraz zrobić? Zostawić go samego? Jeśli to zrobię, znów będę tym złym. A jeśli zostanę, to będę tkwił w tym błędnym kole wyrzutów i nieporozumień. Wszystko wydaje się tak skomplikowane, że zaczynam gubić w tym siebie.
Zerknąłem na Rain, która uderzyła kopytami o ziemię, jakby chciała mi coś powiedzieć. Jej gest był dla mnie aż nadto czytelny, rozumieliśmy się bez słów.
- Wiem, wiem… sam tego chciałem - Westchnąłem cicho. A jednak w głowie znów pojawiło się pytanie: Czy dobrze robimy, starając się o dziecko? Patrząc na niego i na siebie, coraz częściej dopada mnie wątpliwość, czy w ogóle nadaję się do tej roli. W takich chwilach odechciewa mi się bycia rodzicem. Ale czy teraz można to cofnąć? Nie. Postanowiliśmy i trzeba przy tym trwać, bez względu na wszystkie komplikacje. I gorsze dni, one są zawsze, ale rodzina jest po to by się wspierać i trwać razem, nawet jeśli jest ciężko.
- Chodź, Rain. Musimy ich dogonić - Zwróciłem się do klaczy i ruszyłem za nim w milczeniu. Skoro on chce bawić się w ciszę, niech będzie. Choć przyznam, że dziś to najgorszy z możliwych dni na takie gierki. Moje wilcze ja szaleje, a ja tracę nad nim kontrolę. Wtedy zdarza mi się mówić albo robić rzeczy, których później gorzko żałuję.
Szczerze mówiąc, jazda w milczeniu wcale mi się nie podobała. Z każdą chwilą czułem, jak narasta we mnie rozdrażnienie, które uderzało ze wszystkich stron, dusząc i przytłaczając. To zdecydowanie nie był odpowiedni moment na takie ciche kary.
Moje spojrzenie błądziło niespokojnie to tu, to tam. Nie zastanawiałem się nad tym, co przed chwilą powiedziałem, słowa wypadały ze mnie same, bez żadnej kontroli. Emocje ściskały umysł, ciało drżało od napięcia. Wszystko pracowało na najwyższych obrotach, a ja nie potrafiłem nadążyć ani za własnymi myślami, ani za językiem, który uparcie wyrzucał z siebie kolejne, chaotyczne zdania.
Daisuke nie odezwał się do mnie ani słowem, jadąc przed siebie znacznie szybciej, jakby chciał odciąć mnie od swojego świata. Patrzyłem na jego plecy, coraz bardziej oddalające się ode mnie, i czułem narastającą bezradność. No i co ja mam z nim zrobić?
Byłem tak rozkojarzony, że ciężko było mi w ogóle zebrać myśli. Chciałem zrobić wszystko naraz, a w rzeczywistości nie potrafiłem skupić się nawet na najprostszej rzeczy. Każda próba ułożenia w głowie sensownej myśli rozpadała się, zanim zdążyła się zrodzić. A już tym bardziej nie potrafiłem wyobrazić sobie rozmowy o tym, co wydarzyło się między nami. Słowa grzęzły mi w gardle, jakby samo milczenie było jedynym, co nas w tej chwili łączyło.

<Paniczu? C:> 

niedziela, 28 września 2025

Od Soreya CD Mikleo

 Mikleo z dziecięcą ciekawością i entuzjazmem przyglądał się ścianom, nie skupiając się na niczym innym. Jak dobrze, że ja tu jestem, i upewniam się, że nic mu nie grozi. Nie skupiam się przez to na malunkach, i historii... ale jestem pewien, że Mikleo na pewno opowie mi o wszystkim, kiedy wrócimy do obozowiska. A w międzyczasie muszę się skupić na bezpieczeństwie Mikleo. Nic innego w tej chwili nie miało dla mnie znaczenia. Musiałem także pilnować czasu, by przypadkiem psiaki za długo same nie zostały. Jak Banshee sobie radę da, w końcu ona nie jest takim zwykłym psiakiem, tak Psotka nie może za długo zostać sama. Kto ją nakarmi, jak nie my? No i też Miki, on także musi odpocząć. 
- Wydaje mi się, że jest to świątynia poświęcona bóstwu – powiedział w pewnym momencie Mikleo, wyrywając mnie z zamyślenia. 
- Świątynia? I dlatego wygląda, jak labirynt? - spytałem, ciekaw tego drobnego szczegółu. W końcu, świątynie są raczej.. proste. Wielka sala z ołtarzem na modlitwy, no i opcjonalnie jakieś pomieszczenia gospodarcze dla kapłanów, może jakiś magazyn, czy biblioteka. Wszystko tak właściwie zależało od rangi bóstwa, i oddania budowniczych. Jednak nie rozumiałem jednego, po co budować cały podziemny kompleks, który wygląda jak więzienie połączone z labiryntem. 
- Ja... dochodzę do tego – powiedział, na co pokiwałem głową. 
- Może gdzieś na ścianach będzie to wyjaśnione. Bo na zapiski bym nie liczył, chyba, że dobrze byłyby one zabezpieczone – powiedziałem, rozglądając się dookoła. 
- Ponoć był to bardzo wybredny bóg. I może trochę psotliwy – dodał po chwili, wstając z klęczek. 
- Wybredny, złośliwy, związany z wodą... bardzo mi ten opis kogoś przypomina – wyszczerzyłem się głupio do niego, a Miki w odpowiedzi tylko mi pokazał język. 
- To był bóg, nie serafin – burknął, sprzedając mi lekkiego kuksańca w bok. 
- Bóg, według tych budowniczych, tak? Czyli istota o wielkiej mocy. Czyli w sumie wszystko, co nie jest człowiekiem. Odnalazłbyś  się tu – puściłem mu oczko, po czym spojrzałem w głąb ciemnego korytarza. - Dalej jednak nie rozumiem, co jest takiego wybrednego i psotliwego w budowaniu podziemnego labiryntu. Chyba, że był to kawał na budowniczych. Oni na pewno byli szczęśliwi – powiedziałem w eter, zmniejszając dystans pomiędzy nami. Lepiej, by Miki za bardzo ode mnie nie odchodził. Skoro był psotliwy, mógłby sobie zażyczyć morderczych pułapek. Nie zdziwiłbym się, po takim opisie to nawet było bardziej niż możliwe.

<Owieczko? C:>

Od Daisuke CD Haru

 Dalej nie potrafiłem zrozumieć, co takiego trudnego było w dogadaniu się z Ignisem. Przecież był to zwykły zwierzak, który kieruje się instynktem, z czego wynikają jego zachowania. Ma łatwiejszą robotę niż nie jeden człowiek, bo go rozumie. A jednak poddaje się po kilku próbach, bo co? Bo jest łatwiej, kiedy go ledwo toleruje? Rain nie ma problemu z tym, że jest wilkołakiem. Żaden inny zwierzak nie miał z tym problemu, więc to nie może być argument. Ze zwierzęcą zazdrością też powinien sobie bez problemu poradzić. 
– Jak dziecko będzie w okresie dojrzewania, też może być trudne do zrozumienia. Może być złośliwe. Zazdrosne. Zamknięte w sobie. I co, zaakceptujesz ten fakt? Pozwolisz, by zostało samo, ze swoimi problemami? – spytałem, krzyżując ręce na piersi. 
– Nie porównuj potencjalnego konfliktu z dzieckiem do konfliktu z twoim głupim koniem. To dwie zupełnie różne sytuacje – burknął, i pomimo tego, że ja puściłem tę obelgę w stronę mojego wierzchowca mimo uszu, tak Ignis zarżał niezadowolony, uderzając kopytem o kamienną posadzkę. Sądząc po spojrzeniu Haru, nie oznajmił mu niczego miłego. I co ja z nimi mam? Jedno lepsze od drugiego. 
- Różne sytuacje, prawda. Ta druga, hipotetyczna, znacznie gorsza, ale bardzo prawdopodobna do wydarzenia. Ale skąd mam pewność, że sobie z nią poradzisz, jak nie potrafisz sobie poradzić z koniem? Tobie także powinno zależeć na dobrych relacjach z nich, bo jeżeli się nie poprawi, to na takie wypady jak ten będę wybierał innego wierzchowca. A tobie zostanie tylko padok – teraz zwróciłem się do Ignisa, który nie wydawał się być zadowolony z moich słów. Miałem nadzieję, że się sami dogadają, ale wszystko wskazywało na to, że muszę tutaj zareagować. 
- Nie muszę sobie dobrze radzić z twoim koniem, by dobrze sobie radzić z dziećmi. Z dziećmi sobie radzę świetnie, ze zwierzakami też, po prostu to twoje bydle jest takie wredne – powiedział, na co i ja już miałem dosyć. A później się dziwi, że faktycznie jest wredny. 
- Takie określenia naprawdę sobie możesz darować – odpowiedziałem, delikatnie mrużąc oczy. 
- Stoisz po jego stronie – odpowiedział oskarżycielsko, czego już w ogóle nie rozumiałem. 
- Nie jestem po niczyjej stronie, wszystko, czego chcę, to tego, byście się pogodzili. To wszystko – powiedziałem, po prostu na niego zły. 
 - I po co? Robisz problem z niczego. 
- I ty teraz twierdzisz, że będziesz dobrym rodzicem. 
- Na pewno mam lepsze predyspozycje od ciebie. 
Po tych słowach trochę zamarłem. Ja sam uważałem siebie za tego gorszego, jak chodzi o rodzicielstwo, ale on nigdy mi nie dał mi do zrozumienia, że bym się nie sprawdził. Powtarzał mi, że wręcz przeciwnie, że będę wspaniały. A teraz, podczas kłótni wyszło to, co naprawdę uważał. 
- Znaczy się, to nie o to mi chodziło – zaczął, kiedy tylko zdał sobie sprawę, co wypłynęło z jego ust. 
- Gdybyś tak nie myślał, to byś tak nie powiedział – powiedziałem cicho, spuszczając głowę. - Czułem się uspokojony z myślą, że chociaż w tobie to dziecko będzie miało oparcie. Ale po twoim dzisiejszym zachowaniu? Wątpię, czy oboje nadajemy się na rodziców – powiedziałem cicho, omijając go, a Ignis ruszył posłusznie za mną. Kiedy mi tak powiedział w twarz mimo wszystko zrobiło mi się przykro, zwłaszcza, że nie raz powtarzał mi coś zupełnie innego.

<Piesku? C:>

Od Mikleo CD Soreya

Co chciałbym zobaczyć najpierw? Trudno było mi odpowiedzieć na to pytanie, bo w końcu nigdy wcześniej tu nie byłem. Labirynty mają w sobie coś zdradliwego, potrafią zwodzić, kusić i gubić nieostrożnych wędrowców. Wiedziałem jednak jedno: woda. Woda nigdy nie kłamie, a jeśli potrafi się jej słuchać, pokaże, gdzie iść, a czego lepiej unikać.
- Najpierw podejdę do wody - Odezwałem się, nie spuszczając wzroku z ciemnej tafli. - Musimy sprawdzić, czy zna ścieżkę, która przeprowadzi nas bezpiecznie przez to miejsce. - Ruszyłem powoli, krok za krokiem, jak ktoś, kto doskonale zdaje sobie sprawę, że każdy ruch może uruchomić ukrytą pułapkę. W duchu czułem podekscytowanie, coś jak radość dziecka stojącego u progu wielkiej przygody. Ale równocześnie pamiętałem, kim jestem: dorosłym, matką, kimś odpowiedzialnym nie tylko za siebie, lecz także za innych. Ekscytacja była więc tylko tłem, a na pierwszy plan wysuwała się rozwaga.
Mój mąż, bez zadawania pytań, ruszył tuż za mną. Jak zawsze rozumiał, że w takich chwilach potrzebuję przestrzeni, by wsłuchać się w swoje instynkty. Zatrzymał się obok, ale nie ingerował, po prostu czuwał, obserwując uważnie każdy mój gest.
Kiedy zanurzyłem dłonie w wodzie, przeszył mnie znajomy dreszcz. Szmer płynącej cieczy nie był już zwykłym dźwiękiem, układał się w szept, w melodię, która niosła w sobie mapę i ostrzeżenie zarazem. Woda opowiadała mi o skrzyżowaniach korytarzy, o miejscach, gdzie trzeba zwolnić, oraz o ślepych zaułkach, w które nie wolno wchodzić. Słuchałem uważnie, aż wreszcie odsunąłem dłonie, czując, że wiem już wszystko, czego potrzebuję.
- Już wszystko wiem - Oznajmiłem spokojnie, odwracając się do męża.
- I? - Zapytał, pochylając lekko głowę. Jego spojrzenie było czujne, ale pełne zaufania.
- Musimy trzymać się wodnego szlaku - Odparłem pewnym tonem.
Na jego twarzy pojawił się cień niezrozumienia. Dla niego tafla była jedynie wodą, odbiciem, wilgocią, niczym więcej. Nie mógł zobaczyć tego, co ja. Nie miał w sobie tej nici, która splatała mnie z żywiołem. Ale nie musiał rozumieć, wystarczyło, że mi uwierzy.
Zamknąłem oczy na krótką chwilę, jeszcze raz odtwarzając w myślach układ ścieżek, które podpowiedziała mi woda. Zapisałem wszystko w pamięci, jak starannie ułożoną mapę. Przygoda mogła się rozpocząć.
- Nie rozumiem do końca, co masz na myśli… - Przyznał cicho, ale w jego głosie nie było wyrzutu, jedynie troska i ufność. - Ale ufam ci. Proszę tylko, mów mi wcześniej, jeśli coś miałoby się wydarzyć albo zmienić. - Chwycił mocno moją dłoń, jakby tym gestem chciał potwierdzić swoje słowa.
Pod wpływem tego dotyku w mojej pamięci odżyła mapa, którą przed chwilą podyktowała mi woda. Krok po kroku ruszyliśmy przed siebie, odtwarzając w myślach ścieżkę, którą wskazał nam żywioł.
Ściany labiryntu stawały się coraz bardziej niezwykłe. Pokryte tajemniczymi obrazami, pełnymi symboli i ukrytych znaczeń, przyciągały mój wzrok. Czułem, jak wzbudzają we mnie ciekawość i zachęcają do uważnego przyglądania się, jakby same chciały, żebym je odczytał, jak zagadki.
W tej chwili poczułem, że właśnie tego mi brakowało. Nie tylko przygody, nie tylko dreszczu nieznanego, ale tej bliskości. Chwili spędzonej z mężem tak, jak kiedyś, kiedy byliśmy jeszcze tylko przyjaciółmi, a świat był pełen ruin, tajemnic i zakazanych ścieżek do odkrycia. Teraz, choć labirynt był groźniejszy niż niejedna ruina, w jego cieniu znów czułem tę samą magię.
Przygoda nie była już tylko próbą przejścia przez zdradliwe korytarze, stała się także powrotem do wspólnego odkrywania świata.

<Pasterzyku? C:> 

Od Haru CD Daisuke

 Ja miałem się dogadać z jego koniem? Przecież to on zaczął! Ja nie zrobiłem nic złego, to ten uparty zwierz uparł się, że ma ze mną problem. A ja? Ja z nim nie miałem. I niby dlaczego miałbym go przepędzać czy ustępować tylko dlatego, że jest zazdrosny o swojego właściciela? To koń, nie partner do rozmowy. Nawet jeśli wydawał się rozumieć więcej, niż powinien.
- A mogę… nie? - Rzuciłem z lekką irytacją, wcale niechętny do zawierania jakiegokolwiek rozejmu. Ignis wcale nie wyglądał, jakby miał ochotę się dogadać, a ja tym bardziej nie zamierzałem się prosić. Przesada. Naprawdę, nie jestem aż tak głupi.
- Haru! - Głos mojej panienki podniósł się nieco wyżej niż zwykle. To mnie zaskoczyło, bo rzadko zdarzało jej się mówić w ten sposób. A już na pewno nie z powodu… konia.
- Tak, tak, właśnie tak mam na imię - Odpowiedziałem, unosząc brwi i przybierając najbardziej głupkowaty uśmiech, na jaki było mnie stać. - Haru. Prawdopodobnie mama mi je dała, chociaż kto wie, może i tata. O to akurat nigdy jej nie pytałem. - Z premedytacją zignorowałem sens jej wybuchu, jakbym w ogóle nie zauważył, że miała na myśli coś zupełnie innego.
Moja panienka, słysząc moje słowa, odruchowo położyła dłoń na czole i westchnęła ciężko, jakby nagle całe zmęczenie świata spadło jej na ramiona.
Wyglądała tak, jakby miała mnie już serdecznie dość, choć, przysięgam, jeszcze nic wielkiego nie zrobiłem! A i powiedzieć chciałem znacznie więcej, ale… no cóż, najwyraźniej nawet moje milczenie bywało męczące.
- Najwyższa pora dorosnąć - Powiedziała w końcu ostrzej, niż się spodziewałem. - Chcesz być ojcem, a nie potrafisz dogadać się ze zwykłym koniem. - Te słowa uderzyły we mnie mocniej, niż bym się spodziewał. Zabolało. Bo przecież wiem, że byłbym świetnym ojcem. Potrafię opiekować się dziećmi, zawsze mi to wychodziło, a zwierzęta… zwierzęta zwykle rozumiały mnie bez większego problemu.
Zawsze udawało mi się znaleźć z nimi wspólny język.
Zawsze… poza tym jednym przypadkiem.
Ignis był inny. Skrajnie skomplikowany, wiecznie nieufny, zawsze kąśliwy w swoim końskim sposobie bycia. A przecież próbowałem! Chciałem być miły, podchodziłem bez wrogości, oferowałem przyjaźń, a on za każdym razem odpowiadał mi wrogością.
Wiedziałem jednak, dlaczego tak się dzieje. Zazdrość. To była czysta zazdrość. On nie chciał, żebym był blisko jego pana, nie potrafił zaakceptować, że Daisuke jest mój i że ja jestem jego.
Ale z tym nic nie mogłem zrobić. Bo jak niby miałem przekonać konia, że moja miłość jest prawdziwa?
Jedno wiedziałem na pewno: kocham Daisuke. I żaden koń, choćby najbardziej uparty, nie zdoła tego zmienić.
- Nie porównuj mojego ojcostwa do rozmowy z twoim koniem - Burknąłem wreszcie, czując, jak we mnie rośnie gniew i bezsilność. - To on jest zazdrosny i to on staje okoniem, nie ja! Ja nie będę się prosić jakiegoś zwierzaka tylko dlatego, że cię kocham. - Zatrzymałem się, wciągając powietrze głęboko w płuca, żeby nie powiedzieć czegoś, czego później bym żałował. Policzyłem w myślach do trzech, ale i tak słowa płynęły dalej. - Możesz się na mnie złościć, możesz mnie karcić, ale przyznaj wreszcie, ten koń jest wredny. I doskonale wie, że go nie rozumiesz, przez co nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, co potrafi mi powiedzieć. - Zacisnąłem pięści i spojrzałem jej prosto w oczy. - Poza tym dla niego… ja zawsze będę zagrożeniem. Skoro jestem wilkołakiem, to nigdy się w stosunku do mnie nie zmieni. - Poczułem, jak policzki mi się nadymają, ze złości, z frustracji, może też z odrobiny wstydu. Kochałem ją, to było oczywiste. Kochałem ją do granic, do bólu. Ale nie potrafiłem już dłużej udawać, że nie widzę, jak ten koń patrzy na mnie jak na wroga.

<Panienko? C:>

piątek, 26 września 2025

Od Soreya CD Mikleo

 Pokręciłem z niedowierzaniem głową, jeszcze przez chwilę się mu przyglądając. Dla niego to była tylko zabawa, a ja widziałem tu mnóstwo  potencjalnych niebezpieczeństw. Dobrze, że chociaż ja tu myślę i staram się mu zapewnić bezpieczeństwo, beze mnie nie wiem, jakby sobie poradził. Jak on sobie wtedy z dzieciakami poradził? Bo jeżeli był tak podekscytowany jak teraz, to jestem szczerze zaskoczony, że im się nic nie stało. 
- Nie postarasz się, a będziesz grzeczny – poprawiłem go, jeszcze raz zerkając na jaskinię. Wszystko wyglądało w porządku, psiaki miały wodę, zostały nakarmione, do wieczora powinny sobie poradzić. 
- Będę, będę. Już, możemy? - podpytał podekscytowany, już nie mogąc się doczekać. 
- Możemy. Chodźmy – stwierdziłem, chwytając za pochodnię. Dobrze byłoby widzieć, gdzie idziemy i czy na nic nie nadepniemy. 
Miki nie mógł usiedzieć w miejscu, i pewnie gdybym go nie trzymał, zaraz by go tu przy mnie nie było. Jakby kompletnie instynkt samozachowawczy w nim zniknął, a w głowie miał tylko jedno. Aż tak mu brakowało takich wycieczek? Może powinienem go więcej razy zabierać na takie wyprawy...? O ile bym miał taką możliwość. Dzieciaki niedługo wrócą do szkoły, a więc i my za bardzo nie będziemy mogli nigdzie wyruszać. Dzieci potrzebują mamy, ja muszę ich przypilnować, by nikt i nic im nie zagroziło. W teorii niby mamy spokój od demonów, ale nigdy nic nie wiadomo. No i jeszcze są heliony, o których też nie możemy zapomnieć. Co prawda, od nas, demonów, trzymają się raczej z dala, ale nigdy nie wiadomo, może moje Serafiny ich skuszą? Muszę być zawsze przygotowany i w gotowości, by móc ich obronić. Odkąd Miki został osłabiony, to ja muszę odpowiadać za bezpieczeństwo, ale to nic. Do tego zostałem stworzony, do bronienia, i to będę czynił. 
Zapaliłem pochodnię jednym płynnym ruchem, a następnie uniosłem ją wysoko, byśmy obaj dobrze widzieli, jak schodzimy po schodach. Ku mojemu zaskoczeniu, było tutaj dosyć... wilgotno. Pewnie na dole musi być jakieś ujście wody? Może są to ruiny świątyni poświęconej jakiemuś wodnemu bóstwu? Może dlatego Miki wybrał to miejsce? W sumie, to lepiej dla niego. Nie dość, że dobrze się będzie czuć, to jeszcze może się czegoś o sobie nauczyć. O ile to jest to miejsce, o którym myślę. 
W końcu zeszliśmy na dół, i to wyglądało bardziej imponująco, niż na powierzchni. Na powietrzu było kilka zniszczonych ścian, ale tutaj, na dole... całkiem nieźle się to zachowało. I wyglądało to naprawdę nieźle, nawet stabilnie. Jedyne co, to przeszkadzała mi wilgoć, a mój Miki... cóż, czuje się tu jak ryba w wodzie. 
- Wygląda to trochę jak labirynt – powiedziałem lekko zaniepokojony rozglądając dookoła. - Obyśmy się nie zgubili... od czego chciałbyś zacząć? - zapytałem, zwracając się do mojego męża. 

<Owieczko? C:>

Od Daisuke CD Haru

  Czemu on tak mało w siebie wierzy? Przecież okazuję mu moje wsparcie. Mówię mu, że jest niesamowity, że jest mądry, że ma dobre pomysły... czemu w siebie nie wierzy?  Może ja coś robię nie tak? Za mało zwracam na niego uwagę? Powinienem zdecydowanie więcej mu mówić, jaki jest niesamowity. Chciałbym, żeby w końcu zaczął inaczej na siebie patrzeć, tak jak ja. 
- Dzień dobry, Koda – odezwałem się łagodnie do psa, który na mój widok trochę się zaskoczył. No tak, brzmię inaczej, a pachnę tak samo, może być trochę w szoku, podobnie jak kociaki, no i Ignis. Miałem tylko nadzieję, że nie będą się do mnie tak długo przyzwyczajać. - Co tam, piesku? - spytałem, kucając i wyciągając rękę. 
Koda podszedł do mnie, wąchając dokładnie najpierw dłoń, a potem całego mnie. Czekałem cierpliwie, dając mu czas, chociaż też jednocześnie się trochę stresowałem, że może coś mu się we mnie nie spodoba. W końcu, kotom też trochę zajęło zaakceptowanie mnie, więc i on może potrzebować trochę czasu. W końcu jednak zaczął wesoło merdać ogonem, przymilając się do mnie. Grzecznie go pogłaskałem, przyglądając się mu z uwagą, kiedy jeszcze obwąchiwał moje ręce. Naprawdę aż tak dziwnie pachniałem? Według Haru faktycznie nieco inaczej pachniałem, ale żeby aż tak mnie obwąchiwać? W końcu, jestem sobą, używam tych samych zapachów, też nie jestem w żadnym dziwnym stanie. Nie mogę pachnieć aż tak dziwnie.
- Podoba mu się twój zapach – odpowiedział Haru, pomagając mi podnieść się na równe nogi. 
- A to co, wcześniej mu się podobał? - spytałem zaciekawiony, kierując się do stajni. 
- Nie, raczej nie, po prostu jest szczęśliwy – odpowiedział, uśmiechając się szeroko. 
- Rain też będzie szczęśliwa, że w końcu ją odwiedziłeś. Także powinieneś ją brać do pracy, by szybciej wracać – podpowiedziałem mu, wchodząc do budynku. 
- Zastanowię się – odpowiedział grzecznie, podchodząc do boksu ze swoim wierzchowcem. 
Ja musiałem wejść trochę głębiej do środka, i wpierw oczywiście pozwalając się mu ze mną zaznajomić. Kiedy podszedłem do boksu, w pierwszej chwili mnie nie poznał. Musiałem się odezwać, i dać mu poznać mój zapach. Podobnie jak Koda, wywąchał mnie bardzo dokładnie, nim w końcu trochę do mnie przywykł. Wyprowadziłem go z boksu, a następnie powoli zabrałem się za siodłanie go. Od razu też musiałem go uspokoić, bo kiedy ten zobaczył Haru, zaczął stukać kopytami o ziemię. 
- No już. To tylko Haru. Znasz go przecież bardzo dobrze – powiedziałem do niego łagodnie, zakładając uzdę. 
- Też się cieszę, że cię widzę – odpowiedział Haru, a jego ton głosu wręcz ociekał cynizmem. 
- Mógłbyś chociaż spróbować się dogadać. Dla mnie – poprosiłem, podchodząc do nich. Dla mnie ten cały konflikt był śmieszny i niezrozumiały, ale to może tylko ja. 

<Piesku? C:>

czwartek, 25 września 2025

Od Mikleo CD Soreya

Odruchowo rozejrzałem się dookoła, upewniając się, że wszystko jest na swoim miejscu. Rzeczy mieliśmy już spakowane, w końcu niewiele z nich wyciągaliśmy. Zwierzaki były nakarmione, ja świeżo wykąpany, a mój mąż gotowy do drogi. Najwyższa pora ruszać w podróż, by wreszcie dotrzeć do ruin.
- Jestem gotowy. I szczerze powiedziawszy… może już ruszajmy, jeśli tylko masz na to siłę - Stwierdziłem, głaszcząc Psotkę za uchem. Mała akurat przyszła się poprzytulać, jakby chciała życzyć nam dobrej drogi.
- W takim razie możemy lecieć - Odparł bez wahania.
Nie czekał ani minuty dłużej. Zarzucił plecak na ramiona, podszedł do mnie i objął mocno swoimi ramionami. Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, potężne skrzydła rozłożyły się z trzepotem i uniosły nas w powietrze.
Podróż przebiegała spokojnie. Trochę rozmawialiśmy, trochę podziwialiśmy okolicę. Krajobraz naprawdę zapierał dech w piersiach, zielone doliny, lśniące strumienie i majaczące w oddali góry. Mi osobiście podobało się to wszystko tak bardzo, że nie mogłem oderwać wzroku.
Do ruin dotarliśmy po trzech, może czterech godzinach. Ja od razu rwałem się, żeby wejść do środka, ale mój mąż, jak to on, zadecydował, że najpierw musimy się rozpakować, zostawić rzeczy i powierzyć zwierzakom straż nad naszym dobytkiem.
Na Boga, tak strasznie wszystko przedłużał! A ja już chciałem zwiedzać, zajrzeć w każdy zakamarek, poczuć tę tajemniczą aurę ruin. Ale zamiast narzekać, zabrałem się za swoje obowiązki. Zostawiłem psiaki z naszymi rzeczami w bezpiecznej, suchej jaskini, połączonej z ruinami. Raczej nic im tu nie groziło, a nawet gdyby ktoś się odważył podejść, Banshee na pewno poradziłaby sobie świetnie.
- Idziemy? - Zapytałem wreszcie, kończąc przygotowania.
Sorey zaśmiał się cicho, kręcąc głową z rozbawieniem.
- Naprawdę nie możesz się doczekać, co? - Rzucił, a jego uśmiech tylko podsycił moją niecierpliwość.
- Oczywiście, że nie! - Odparłem, niemal podskakując z ekscytacji. - Chciałbym już tam wejść - Dodałem błagalnym tonem, robiąc najpiękniejszą minę, na jaką było mnie stać, licząc, że choć trochę przyspieszę jego decyzję.
Sorey pokręcił głową i mocniej ścisnął moją dłoń, jakby chciał mieć pewność, że nie oddalę się ani na krok.
- Trzymaj się przy mnie. Blisko. I nawet nie próbuj mi się urwać - Powiedział tonem, który bardziej pasowałby do ojca strofującego niesforne dziecko niż do męża zwracającego się do partnera.
Przyznam, że jego podejście trochę mnie ukłuło. Nie lubiłem, kiedy traktował mnie w ten sposób, ale czy warto było się kłócić? Stwierdziłem, że lepiej ugryźć się w język niż zaczynać spór, który i tak niczego by nie zmienił. W końcu to on zwykle decydował, co robimy i jak a ja, choć mnie to czasem drażniło, wiedziałem, że i tak prędzej czy później bym ustąpił.
- Dobrze, tato - Mruknąłem z przesadną pokorą, unosząc brew. - Postaram się być grzecznym chłopcem i nigdzie ci nie uciekać. - Oczywiście, że musiałem dorzucić swoje trzy grosze. Nie byłbym sobą, gdybym nie wbił choć odrobiny ironicznej szpilki. W końcu z kim przestajesz, takim się stajesz, a ja od lat miałem przed sobą męża jako wzór do naśladowania. Często więc, obserwując jego zachowania, sam przejmowałem jego cechy… choć w moim wydaniu zwykle kończyło się to nieco bardziej złośliwym komentarzem.

<Pasterzyku? C:> 

Od Haru CD Daisuke

 W sumie zupełnie zapomniałem o naszym piesku… aż trudno mi to teraz powiedzieć na głos. A przecież to nie jest tylko mój zwierzak, ale nasz wspólny przyjaciel, którego przygarnęliśmy razem, dawno temu. Pamiętam jeszcze ten pierwszy dzień, był niepewny, trochę wystraszony, ale jak tylko podszedł bliżej i nieśmiało machnął ogonem, wiedziałem, że zostanie z nami na dobre. To ja wtedy obiecywałem sobie, że dam mu dom, że nigdy nie będzie czuł się samotny.
A dziś… wstyd mi przyznać, że odwiedzam go tak rzadko. Oczywiście wiem, że ma dobrą opiekę, ktoś go karmi, wyprowadza, że spędza czas z innymi psami na dworze i nie brakuje mu ani towarzystwa, ani troski. Z zewnątrz wygląda to idealnie. A jednak w środku coś mnie gryzie. Bo wiem, że nie chodzi tylko o to, by miał pełną miskę i dach nad głową. On potrzebuje przede wszystkim nas, naszej obecności.
Mamy mnóstwo pracy, obowiązki nas przytłaczają, dlatego tak łatwo było zepchnąć to na kogoś innego. Ale im dłużej o tym myślę, tym mocniej czuję, że powinienem go częściej zabierać ze sobą. Do pracy, do codziennego życia. On byłby wtedy naprawdę szczęśliwy, wystarczyłoby, że miałby mnie obok, nawet gdybym tylko siedział przy biurku. A ja… ja nie czułbym się teraz tak dziwnie, tak winny, przypominając sobie o własnym zwierzaku dopiero w takich chwilach.
- To naprawdę świetny pomysł - Przyznałem w końcu, czując jak ulga miesza się we mnie z zawstydzeniem. - Ostatnio kompletnie go zaniedbałem. Trochę o nim zapomniałem i teraz… naprawdę mi głupio. W końcu to ja go przygarnąłem, ja obiecywałem, że będzie częścią rodziny. A teraz nawet go nie odwiedzam - Powiedziałem, drapiąc się nerwowo po głowie i uśmiechając się krzywo, z tym niezręcznym, pełnym zażenowania grymasem, który zdradzał więcej niż same słowa.
Moja śliczna panienka skinęła głową, mocniej ściskając moją dłoń. Na jej twarzy pojawił się łagodny uśmiech, który od razu rozproszył część mojego zażenowania.
- Nie musisz się aż tak obwiniać - Powiedziała spokojnym tonem. - Przecież on cały czas jest z nami, tylko… nie mamy tyle czasu, żeby być z nim tak często, jakbyśmy chcieli. Masz rację, ostatnio trochę go zaniedbaliśmy, a może wręcz zepchnęliśmy na bok, ale to naprawdę dobry pomysł, żebyś zaczął zabierać go ze sobą do pracy. Ty będziesz się czuł lepiej, a jemu przyda się więcej ruchu i twoja obecność. - Przyznała mi rację, a jej słowa sprawiły, że na mojej twarzy pojawiło się szczere, rozpromienione spojrzenie.
Ucieszyłem się, że mnie poparła. Czasami naprawdę zdarza mi się wpaść na dobre pomysły ot, cały ja, niby od niechcenia, a jednak coś z tego wychodzi.
- A ty z czego się tak cieszysz? - Dopytała, zauważając, że szczerzę się jak głupi do sera.
- Po prostu… cieszę się, że chociaż raz wpadłem na naprawdę genialny pomysł, a ty przyznałaś mi rację - Odparłem z udawaną powagą, choć w głosie nie dało się ukryć dumy.
Kierowaliśmy właśnie kroki w stronę naszego psiaka, który na nasz widok natychmiast zareagował radosnym szczekaniem. Jego długi, ciemny ogon wirował w powietrzu jak napędzana wiatrem chorągiewka, a całe ciało aż drżało z podekscytowania. Aż miło było go znów po tak długim czasie zobaczyć. 

<Panienko? C:>

wtorek, 23 września 2025

Od Soreya CD Mikleo

 Muszę przyznać, że nie rozumiałem, dlaczego Mikleo się zdecydował na kąpiel nago. W końcu wystarczy jedno jego machnięcie ręki i jest cały suchy. No ale to jego wybór. A ja, co się napatrzyłem, to moje. A widoki.. oj, widoki były naprawdę przepiękne. Szkoda tylko, że był on aż tak daleko, przez co nie widziałem wszystkich szczegółów. Nie zmieniało to faktu, że wszystko je znałem, i to bardzo dobrze, w końcu nie raz widziałem go bez ubrań, z bliska, badałem go wzrokiem i dotykiem... ale jego cudownego ciała nigdy nie będzie mi mało. Będę się mu przyglądać, kiedy tylko będę miał ku temu okazję. 
- Żebym miał takie atrakcje częściej, musielibyśmy przede wszystkim częściej kierować się nad jezioro – zauważyłem, uśmiechając się do niego szeroko, wskazując miejsce przede mną. 
- Ja nie będę narzekać – odpowiedział, siadając plecami do mnie, dzięki czemu mogłem powoli zająć się jego pięknymi włosami. 
Co dzisiaj powinienem z nich zapleść...? Najbardziej uwielbiałem je rozpuszczone, no ale to oczywiście odpadało, ze względu na naszą podróż, zaraz mu te włosy zaczną przeszkadzać. Najwygodniej dla niego byłby warkocz. Może taki zwykły, dobierany? Odsłoniłby tym samym jego czoło, które w końcu jest piękne, no i też ten jego diadem, który przecież cały czas jest zakryty. A ja nie rozumiałem dlaczego, powinien go bardziej eksponować, zwłaszcza, że jest dla niego ważny. Nie pamiętałem dokładnie, dlaczego. Nie pamiętałem, czy mi tłumaczył, nie pamiętałem, czy ja o to pytałem, ale moje przeczucie mi mówiło, że ta błyszcząca ozdóbka była dla niego ważna, chociaż wizualnie mu nie do końca pasowała. 
– Nie będziesz narzekać, a jak ci czasem proponuję, byś się udał nad jezioro, to noskiem kręcisz – przypomniałem mu, dzieląc jego włosy na pasma. 
– To były inne czasy. I sytuacje. Zresztą, sam to ja nie lubię chodzić nad jezioro, ale z tobą? Z tobą zawsze – wyjaśnił, ale coś mi w tym nie pasowało. Ja już sobie przetestuję to jego zawsze, i to w momencie, w którym nie będzie się tego spodziewał. Czasem to ja to przecież musiałem wyciągać nad to jezioro, bo nie chciał, co przecież jest dziwne. Powinien chcieć spędzać jak najwięcej czasu w wodzie. Było to w końcu jego naturalne środowisko, powinno go tam ciągnąć codziennie, a on nie. No i co ja z nim mam?
– Dobrze. Zapamiętam sobie, i zobaczymy, czy za jakiś czas też będziesz taki chętny – odparłem, kończąc tego jakże długiego, ale i zarazem pięknego warkocza. – Gotowe. Jeszcze chcesz coś zrobić, masz na coś ochotę? Czy możemy już ruszyć? – zapytałem, czekając na jego werdykt. Ja ze swojej strony miałem już wszystko ogarnięte, zwierzaki nakarmione, ja względnie rozciągnięty, zatem nic, tylko ruszać, o ile mój aniołek mi na to pozwoli. 

<Owieczko? c:>

Od Daisuke CD Haru

 Ja potrzebuję odpoczynku... a czego takiego potrzebuje Haru? Czemu nie patrzy on na siebie? On potrzebuje akcji, wykorzystania energii, a przejażdżka raczej mu nie pomoże. Cokolwiek jednak nie powiem, cokolwiek nie zrobię, nie przekonam go do zmiany zdania, a jak się jeszcze uprę i zostanę, to będzie się o mnie martwić. Już chyba lepiej się zgodzić na tę przejażdżkę, by spędzić czas razem i by chociaż trochę jego umysł się skupił na czymś innym. 
Podszedłem do szafy, by się przebrać. Jako, że nie wyobrażałem sobie podróżować w spódnicy, czy sukience, zabrałem jedne ze swoich spodni, dobrałem koszulę, i już byłem gotowy. Zostały mi tylko włosy, które samemu było mi ciężko ogarnąć. Jeszcze nie przywykłem do tej długości i gęstości, zazwyczaj to Haru mi pomagał, a ja nie narzekałem. Pozwalałem mu to robić, bo też czułem przyjemność z takiego czesania, a Haru się przy tym dobrze bawił, zatem widziałem tu same zalety. 
- Gotowy? - usłyszałem za sobą głos męża. 
- Zostały mi tylko włosy, ale myślę, że możesz mi w tym pomóc – powiedziałem zerkając na jego odbicie w lustrze. 
- Z wielką chęcią – odpowiedział, podchodząc do mnie z wielkim uśmiechem na ustach. - Wiesz, że uwielbiam twoje włosy? Piękne są – dodał, powoli je rozczesując. 
- Nie licz na to, że będę zapuszczać włosy, kiedy wrócę do bycia mężczyzną – powiedziałem, czekając cierpliwie, aż zrobi wszystko, co tak chce. Jeżeli będziemy mieć córkę, dobrze by było, gdyby chociaż jedno z nas potrafiło zająć się dłuższymi włosami. Raz fryzury wychodziły Haru lepiej, raz gorzej, ale mnie to nie przeszkadzało. Najważniejsze, by kosmyki nie wpadały mi do oczu, i też by przy wymiotowaniu się nie pobrudziły. Muszę je związywać do spania, na wszelki wypadek, jakby poranne mdłości się powtarzały. 
- Wiem, dlatego się nacieszę, póki mogę – stwierdził, po czym złożył na czubku mojej głowy delikatny pocałunek. - Chociaż wierzę, że ty byś wystylizował te włosy tak, że wyglądałbyś fantastycznie – dodał, lekko mi się podlizując. 
- Za żadne skarby mnie na to nie namówisz. Już się nie mogę doczekać, aż wrócę do swojej fryzury – westchnąłem cicho, poprawiając swoją grzywkę. Mam wrażenie, że ta moja grzywka jakaś taka długa jest... albo tylko mi się wydaje. - Dziękuję. Bez ciebie bym sobie nie poradził – dodałem, przyglądając się swojemu odbiciu. Warkocz, mimo że trochę nierówny, podobał mi się i spełniał swoją rolę. Więcej nie potrzebowałem. 
- Na pewno dałbyś sobie radę – powiedział grzecznie, chwytając moją dłoń. - Idziemy? 
- Możemy iść. Tak sobie myślę, że może jeszcze byśmy wzięli Kodę? Wydaje mi się, że by mu się spodobało – zaproponowałem, tuląc się do niego. Jako, że była dzisiaj pełnia, był tak cudownie ciepły. Nic, tylko się do niego tulić... 

<Piesku? C:>

Od Mikleo CD Soreya

Miałem nieodpartą ochotę pójść nad jezioro, pragnąłem tej ostrej, chłodnej kąpieli, która natychmiast oczyści myśli. Może nie zależało mi na „szybkiej” kąpieli. Wiedziałem, że jeśli tylko zanurzę się w wodzie, zniknie mój zmysł czasu. Zwykle trwało to co najmniej pół godziny. Nie dlatego, że musiałem, po prostu nie potrafiłem się oderwać. W tym stanie całkowicie traciłem kontakt ze światem: dźwięki stawały się przytłumione, myśli zwalniały, a spojrzenie rozszerzało się na taflę i dal.
Na szczęście mam u boku męża, który zna mnie na wylot. Ma w sobie cierpliwość i czułość, potrafi delikatnie przypomnieć o obowiązkach i wskazać, kiedy czas wracać do rzeczywistości. Dziś też uśmiechnął się łagodnie, a ja poczułem, że propozycja spaceru nad jezioro jest trafna.
- Tak, to dobry pomysł. Chyba pójdę nad jezioro - Powiedziałem, podnosząc się i przeczesując palcami włosy, które wciąż były rozczochrane od porannego pośpiechu. Poprawiłem je ręką, a on obserwował mnie z tym ciepłym, łagodnym wyrazem twarzy, który znałem aż za dobrze.
- Uczeszesz mnie później? - Zapytałem, choć właściwie znałem odpowiedź: Uwielbiał to robić. Często to on układał mi włosy, a ja zapuszczałem je nie tylko dla siebie, bo lubiłem długie włosy, ale i przede wszystkim dla niego, bo cieszyło go, gdy mogłem mu na to pozwolić. Codzienność z długimi włosami bywała uciążliwa, wymagała pielęgnacji i czasu, lecz mimo to nie wyobrażałem sobie życia bez tej wersji siebie.
- Oczywiście owieczko, dla ciebie wszystko - Obdarował mnie ciepłym uśmiechem.
Słysząc odpowiedź, którą w gruncie rzeczy dobrze znałem, poczułem przypływ radości. Uśmiechnąłem się pod nosem i pozwoliłem sobie na krótką wędrówkę nad jezioro. Miałem ochotę zanurzyć się w zimnej, orzeźwiającej wodzie. Szybko, ale intensywnie, bo czas naglił. Chciałem, żebyśmy dotarli do celu jeszcze dziś. Wiedziałem, że damy radę, ale wolałem nie być tym, który spowolni całą wyprawę.
Gdy wszedłem do lodowatej wody, od razu przeszedł mnie dreszcz, a potem poczułem niesamowite ukojenie. Każdy mięsień nabierał siły, ciało ożywało, a umysł stawał się lekki i czysty. Tym razem zdecydowałem się kąpać nago, nie chciałem moczyć ubrań, a poza tym byliśmy tu przecież zupełnie sami. To poczucie wolności, chłód wody i cisza wokół sprawiły, że przez chwilę miałem wrażenie, jakbym odrodził się na nowo.
Po krótkiej kąpieli wyszedłem na brzeg, szybko otarłem ciało ręcznikiem i ubrałem się. Ruszyłem w stronę obozowiska, gdzie mój mąż siedział spokojnie, uważnie mi się przyglądając. W jego oczach dostrzegłem błysk, coś pomiędzy rozbawieniem a czułością. Byłem prawie pewien, że zauważył, iż pływałem nago. Czy mi to przeszkadzało? W żadnym razie. Znał mnie lepiej niż ktokolwiek na świecie.
- A ty dlaczego tak mi się przyglądasz? - Zapytałem, rozbawiony, podchodząc bliżej. W dłoni trzymał drewniany grzebień i obracał go powoli, jakby zastanawiał się, co odpowiedzieć.
- Cóż - Powiedział z uśmiechem pełnym psoty - Miło było zobaczyć cię nago w jeziorze. Raczej nie mam takich atrakcji na co dzień. - Parsknąłem śmiechem i pokręciłem głową. Dokładnie tego się po nim spodziewałem.
- Wiesz… gdybyś ładnie poprosił, może miałbyś takie atrakcje częściej - Odparłem, siadając obok niego i posyłając mu uroczy, lekko zadziorny uśmiech.

<Pasterzyku? C:> 

Od Haru CD Daisuke

Przyznam, najpierw trochę mnie to zaskoczyło, a zaraz potem rozbawiło. Ona naprawdę rzuciła się na jedzenie tak, jakby od wieków nic nie jadła. Patrzyłem na nią z uśmiechem, uświadamiając sobie, że w tej chwili najbardziej odpowiadają jej słodycze. I dobrze, że miałem przeczucie, by przygotować ich trochę więcej. Nie wiedzieć czemu czułem, że właśnie to sprawi jen największą przyjemność. Zresztą pamiętałem, jak bardzo się rozpromieniła, kiedy ostatnim razem jeszcze jako mój mąż jadł deser.
Sam też poczułem, że chętnie sięgnąłbym po jeszcze jedną porcję.
- Chciałbyś może zjeść jeszcze? - Zapytałem, spoglądając na nią z uwagą, już gotów wstać, by w kuchni sięgnąć po dodatkowy pucharek słodkości.
- Nie… - Odparł po chwili, kręcąc lekko głową. - To znaczy, nie chciałbym, żebyś rezygnował ze swojego jedzenia przez moje małe fanaberie. - Nerwowo przesunęła dłonią po swoich długich włosach, splątując kilka pasm.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Oczywiście, że martwiła się, iż oddam mu swoją porcję. A przecież właśnie z myślą o niej przygotowałem dodatkowe desery.
Nie odpowiadając, po prostu wstałem od stołu. - Zaraz wrócę - Rzuciłem krótko i ruszyłem w stronę kuchni. Po kilku minutach wróciłem z kolejnym pucharkiem, pełnym gęstego, czekoladowego kremu.
- Proszę - Postawiłem przed nim deser.
Spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami, wyraźnie zdziwiony. - Ty naprawdę przygotowałeś więcej deserów? - Dopytała, kręcąc z niedowierzaniem swoją głową.
- Cóż - Odpowiedziałem z uśmiechem, siadając z powrotem obok - Sam mówiłeś, że masz ochotę na coś słodkiego. Przygotowałem więc trochę więcej. A jeśli faktycznie jesteś już w ciąży, albo to tylko zwykłe zachcianki… cóż, tym bardziej nie mam zamiaru ci tego odmawiać. - Sięgnąłem po własny pucharek i wróciłem do deseru, obserwując, jak jego twarz rozjaśnia się z zadowolenia.
Moja panienka zjadła swój posiłek znów niezwykle szybko, wręcz zbyt szybko, ale widocznie właśnie taki rytm najbardziej jej odpowiadał. Cóż, zawsze lepiej, żeby zjadła deser z apetytem, niż gdyby przez kilka dni nie miała ochoty wziąć do ust choćby kęsa.
- To było naprawdę przepyszne - Stwierdziła zadowolona, oblizując usta w sposób, który rozczulił mnie bardziej, niż chciałbym się przyznać. Zjadła całość bez marudzenia, a to cieszyło mnie najbardziej na świecie.
- Bardzo mnie to raduje. Przynajmniej desery pochłaniasz w tempie błyskawicznym - Odparłem rozbawiony, unosząc się z miejsca. Pochyliłem się nad nią i złożyłem szybki, ciepły pocałunek na jej czole. - Pójdę zanieść wszystko do kuchni, a ty w tym czasie przygotuj się na przejażdżkę konną - Zaproponowałem, starając się, aby zabrzmiało to jak naturalne zaproszenie, a nie rozkaz. Wiedziałem, że obiadu już nie tknie, więc cieszyłem się, że chociaż deser trafił w jej gusta.
- Naprawdę nie chcesz zmienić zdania? - Zapytała niepewnie, unosząc na mnie swoje spojrzenie. - Czuję się już lepiej. Nie musimy wcale jechać konno. - Uśmiechnąłem się lekko, ale w głosie nie pozostawiłem miejsca na sprzeciw.
- Skarbie, już ci coś powiedziałem. Potrzebujesz odpoczynku, a taka przejażdżka dobrze ci zrobi - Odparłem stanowczo, choć miękko, chcąc, by poczuła, że troska kryje się za moimi słowami. Opuszczając nasz pokój aby ponownie wrócić do kuchni.

<Panienko? C:> 

poniedziałek, 22 września 2025

Od Soreya CD Mikleo

 Na jego słowa tylko się uśmiechnąłem, już nic mu nie odpowiadając. Widziałem, że chciał spać, a ja nie chciałem go rozbudzać. Musiał wypocząć, zwłaszcza po wczorajszej nocy, a ja będę tutaj cały czas przy nim, pilnując, by nic mu nie zagroziło. Gładziłem jego plecy ruchem spokojnym, delikatnym, spokojnym, powoli go tym samym usypiając. Mikleo szybko zasnął, co nie było niczym dziwnym. Spał dzisiaj niecałe pięć godzin, miał więc prawo być zmęczonym. Mój biedaczek, wiedziałem, że tuż przed wyprawą nie powinniśmy aż tak szaleć. Pierwotnie ten dzień miał być wolny, przeznaczony na odpoczynek, ale dużo rzeczy się pozmieniało, głównie ze względu na Mikleo. Co on znów wtedy wymyślił, to ja nie wiem, i miałem nadzieję, że więcej takich dziwnych akcji z nim nie będzie, zwłaszcza, że nie czułem się prowodyrem tej sytuacji. 
Leżałem na twardej ziemi, nie spuszczając wzroku z mojego męża. Jak spał, wyglądał tak cudownie, tak spokojnie, tak wspaniale... moja mała Owieczka. Poprawiłem kosmyk jego włosów, który to opadł na jego czoło. 
I właśnie w ten sposób minęła nam noc. Spokojnie, cicho, sennie... i trochę zimno. Dawno już tak nie zmarzłem, ale pomimo tego starałem się trzymać, by Miki przypadkiem nie zobaczył, że coś jest ze mną nie tak. I jeszcze się zmartwi. A tak na logikę, po co ma się martwić? W końcu, mi nic nie było. To była w końcu najzwyklejsza w świecie niedogodność, a nie coś zagrażającego mojemu życiu. Mało co jest w stanie mi zagrozić, zatem w ogóle o moje bezpieczeństwo się martwić nie musi. Niech się lepiej skupi na sobie, to on jest tym, na którego uwziął się Bóg, i który zabiera mu wszystko to, co najcenniejsze, a więc idąc tym tropem, to on jest w większym niebezpieczeństwie. Kto wie, czy temu na górze znów nie odwali, bo zobaczy, że mój mąż jest przy mnie szczęśliwy. 
Miki w końcu otworzył swoje piękne oczy, mrugając kilkukrotnie. Nie poruszyłem się chociażby o milimetr czekając, aż dojdzie do siebie, rozbudzi się i zejdzie ze mnie. I nieważne, jak wspaniały, milutki i mięciutki by nie był, czekałem na tę chwilę przez cały ten czas. Kiedy i ja w końcu byłem wolny, przeciągnąłem się leniwie czując, jak coś tam w tych plecach strzyka, co powodowało u mnie wielką ulgę. 
– Bardzo obolały? – spytał zmartwiony Miki, kiedy ja się powoli podnosiłem do siadu. 
– Może odrobinkę. Ale bywało gorzej, nie ma co się martwić – odparłem, uśmiechając się do niego niewinnie, i zaraz po tym ucałowałem go w policzek. – Na dole jest strumień, pewnie będziesz się chciał ogarnąć przed dalszą podróżą – dodałem, kontynuując swoje rozciąganie się, by te moje zesztywniałe mięśnie w końcu zaczęły pracować. 

<Owieczko? c:>

Od Daisuke CD Haru

 Kompletnie go nie rozumiałem. Ignis był tylko i wyłącznie zwierzakiem, trochę inaczej postrzegał świat. A on, zamiast po prostu spróbować trochę spasować, uważał swoje. Takie dwa uparte osły, które uwielbiam i uwielbiać będę. Chciałbym, żeby się dogadali, zwłaszcza, że miał w końcu Haru miał znacznie prościej. Gdyby tylko nie był taki dumny... no nic, najważniejsze, by Haru nie został przez niego zaatakowany, to też mi wystarczy. 
- I chcesz się kłócić ze zwierzakiem? - zapytałem, unosząc jedną brew. 
- Dokładnie tak – powiedział hardo, a ja tylko pokręciłem z niedowierzaniem głową, rozbawiony jego postawą. Cóż, to jego sprawa, czy chce prowadzić wojnę z moim wierzchowcem, czy też nie. Moim zdaniem sam sobie robi pod górkę, ale to jego sprawa. 
- Twoja sprawa. Tylko... jeszcze nie wiem, czy to dobry pomysł, z tą przejażdżką. Powinniśmy znaleźć dla ciebie coś, co ci pomoże. Czuję się lepiej, więc może... - zacząłem, ale Haru od razu mi przerwał. 
- Dzisiaj jest twój dzień. Wypoczywasz, dochodzisz do siebie i dostajesz to, na co masz ochotę – odpowiedział, co sprawiło, że poczułem delikatne ukłucie w środku. Byłem teraz dla niego tylko jak taka kula u nogi. Nigdy nie tak to wyglądało, aż do tego tej pory. Skoro teraz, na tak wczesnym etapie nie potrafiłem sobie dać rady, a co to będzie później? Miałem być dla niego wsparciem, nie problemem, a jak na razie wszystko wskazuje na to, że będę, coraz to większym. 
- Pełnia zawsze była twoim dniem – powiedziałem cicho, dłubiąc widelcem w jedzeniu. Mimo, że pachniało pięknie, wyglądało cudownie, smakowało też wspaniale, tak jakoś... nie miałem ochoty. Nie byłem głodny. Znaczy, byłem głodny, ale nie chciałem jeść tego. Nie wiem, czego chciałem. 
- Teraz priorytety się zmieniają, i jesteś najważniejszy – wyznał, chwytając moją dłoń i składając na jej wierzchu delikatny pocałunek. - Nie smakuje ci? - zapytał, zauważając jak niewiele zjadłem. 
- Smakuje, po prostu... nie jestem głodny – wyjaśniłem, odsuwając od siebie niemalże pełny talerz. Zmartwiło to Haru. Czułem i widziałem to po nim. Jednak czułem, że jeżeli zjem tylko trochę więcej, może się wydarzyć sytuacja z rana, a tego wolałbym uniknąć. Nie było to w końcu nic przyjemnego. 
- Zatem deser – powiedział łagodnie, chociaż widziałem, że nie był zadowolony. Może nie zadowolony, ale zaniepokojony. Zmartwiony. Nie chciałem się jednak zmuszać. Wiedziałem też jednocześnie, że długo tak nie pociągnę. Ostatnio jadłem naprawdę mało, raptem dwa kęsy i już miałem dosyć. Tak to nie powinno wyglądać. Musi być coś, co jestem w stanie zjeść, na co moje ciało ma ochotę, nim padnę z wycieńczenia, bo z każdym dniem coraz bliżej do tego. Może dlatego jestem taki słaby ostatnio? A nie dlatego, że jestem w ciąży? Sam już nie wiem. - Zaraz go przyniosę. Na pewno nie chcesz jeszcze czegoś zjeść? Nie masz na nic ochoty? - dopytał, a ja pokręciłem głową. Faktycznie, zjadłbym coś, ale poza deserem, na nic nie miałem ochoty. 
Wróciłem do łóżka, czekając cierpliwie na jego powrót. A kiedy tylko dostałem pucharek z brownie w swoje ręce, niemalże się na niego rzuciłem. Znaczy, najpierw grzecznie spróbowałem, a kiedy poczułem słodycz  na języku, po prostu się nie mogłem powstrzymać. Jak strasznie mi tego brakowało... bardzo szybko opróżniłem pucharek. Aż było mi szkoda, że ten pucharek był taki mały. Albo że tak szybko go zjadłem. Gdybym jadł go wolniej, miałbym go na dłużej...
- Przepyszny deser – odpowiedziałem, uśmiechając się do niego ładnie. 

<Piesku? C:>

Od Mikleo CD Soreya

Oczywiście zgadzałem się ze wszystkim, co mówiły zwierzaki, a dokładniej Psotka, choć ona nigdy nie miała w sobie tyle siły, co na przykład Banshee. My natomiast, odkąd pojawiły się dzieci, musieliśmy zrezygnować z wielu rzeczy, przede wszystkim z tej beztroskiej wolności, której czasami bardzo nam brakowało. Na szczęście teraz dzieci są już na tyle duże, że coraz mniej nas potrzebują, a my nie planujemy kolejnych – przynajmniej w tej chwili. Może kiedyś przyjdzie na to czas, o ile w ogóle się uda… bo każda ciąża zostawiała na moim ciele swoje ślady i nigdy nie wiadomo, czy będę w stanie udźwignąć to jeszcze raz.
Ale nie chciałem się teraz nad tym zastanawiać. Teraz mieliśmy czas tylko dla siebie i to było najważniejsze.
- Wiem o tym - Przyznałem cicho, odwracając się w stronę męża. - I cieszę się, że dzieci są już na tyle duże, że możemy spędzać wakacje poza domem. Brakowało mi tego, tej bliskości, tej swobody, chwil, kiedy jesteśmy tylko my. - Wyznałem, z łagodnym uśmiechem na ustach.
- Są starsze, to prawda, ale wciąż potrzebują naszej opieki i bliskości - Przypomniał spokojnie, a w jego głosie zabrzmiała lekka nuta powagi, jakby bał się, że o tym zapominam.
A przecież doskonale o tym wiedziałem. To ja opiekowałem się nimi, kiedy jego nie było. To ja byłem przy nich każdego dnia i każdej nocy, poświęcając wszystko, by czuły się bezpieczne i kochane.
- Nie musisz mi tego przypominać, wiem o tym doskonale - Odparłem z lekkim uśmiechem. Położyłem się na kocu i spojrzałem w jego stronę. On właśnie dokładał drewno do ogniska, a potem ułożył się obok mnie. Chwycił mnie w pasie i przyciągnął do siebie, a właściwie… na siebie.
- Co ty robisz? - Zapytałem zdziwiony, gdy nagle znalazłem się nad nim.
- Pozwalam ci poczuć, jak to jest być na górze - Zażartował, a na mojej twarzy od razu pojawił się mimowolny uśmiech.
- Tak? To może zacznę próbować dominować… ciekawe, jakby ci się to spodobało - Odpowiedziałem w tym samym tonie, oczywiście żartując. Nigdy mnie do tego nie ciągnęło, a z nim i tak by to nie wyszło.
- Możesz sobie pomarzyć - Wymruczał z figlarnym uśmiechem, a zaraz potem jego usta odnalazły moje w namiętnym pocałunku.
- Pomarzyć? - Powtórzyłem z udawanym oburzeniem, choć w oczach błyszczało mi rozbawienie. - No nie mów, że nie chciałbyś choć raz sprawdzić, jak to jest być tym na dole… - Droczyłem się dalej, doskonale wiedząc, jaką odpowiedź usłyszę.
- Zdecydowanie nie, wolę patrzeć na ciebie gdy jesteś na dole i tak pięknie pode mną jęczysz - Wyszeptał, dłońmi ściskając moje pośladki. 
Pokręciłem tylko głową, uśmiechając się pod nosem. Oczywiście wiedziałem, że właśnie tak odpowie – w końcu znałem go jak nikogo innego. Był moim pierwszym i ostatnim mężczyzną, jedynym, którego pokochałem i którego zawsze będę kochać.
- Ależ ty jesteś romantyczny… - Mruknąłem z rozbawieniem, choć w moim głosie pobrzmiewała szczerość. - Twoje słowa sprawiają, że chcę, żebyś mówił mi tak częściej. Ucałowałem go lekko w czubek nosa, a potem wtuliłem się w niego, opierając głowę na jego klatce piersiowej. Wsłuchując się w ciche bicie jego serce.

<Pasterzyku? C;> 

Od Haru CD Daisuke

 Czy naprawdę chciałem jeździć konno akurat dziś? Cóż, nie było to jakieś szczególne marzenie, które rozpalało mnie od środka. Ale czułem, że on, a raczej ona, właśnie tego potrzebuje. Potrzebowała ciepła, spokoju i bezpieczeństwa. Doskonale wyczuwałem, że jej ciało nie miało już siły na dalsze igraszki, i nie miałbym serca, by zmuszać ją do czegokolwiek, nawet jeśli sama twierdziła, że czuje się w porządku.
Ja sobie poradzę. Zawsze sobie radziłem. Choć nie jest łatwo, kiedy umysł rozpiera energia, a ciało płonie od środka, pełnia uderza we mnie z całą siłą, przypominając, kim jestem. Jednak nauczyłem się nad tym panować. To nie proste, ale lata doświadczenia zrobiły swoje. Bycie wilkołakiem przestało mnie przerażać, a skoro zaakceptowałem tę część siebie, nie tak łatwo mnie teraz złamać.
- Nie martw się o mnie - Odezwałem się, starając się brzmieć lekko. - Naprawdę czuję się dobrze. Możemy wyruszyć w krótką podróż, jeśli tylko twoje ciało będzie w stanie znieść przejażdżkę. - Zawiesiłem na niej wzrok, a ton mojego głosu mimowolnie złagodniał. - Bo szczerze mówiąc, dziś nie wyglądasz najlepiej. - Martwiłem się. Całkiem szczerze. Coś było nie tak, choć ona uparcie powtarzała, że wszystko jest w porządku. Wiedziałem jednak, że tylko mnie zbywa. Nigdy nie przyzna mi racji, to zupełnie nie w jej stylu.
Moja panienka patrzyła na mnie w milczeniu, jakby dokładnie analizowała każde wypowiedziane przeze mnie słowo. Czy spodobało jej się to, co właśnie powiedziałem? Prawdopodobnie nie. Ale czy miała jakikolwiek wybór, czy mogła w tej chwili słowem lub gestem zmienić moje zdanie? Nie. I wiedziała o tym tak samo dobrze jak ja. Czułem, że teraz potrzebuję tego spokoju, tej decyzji i nie miałem zamiaru niczego zmieniać. Tej nocy będę musiał poradzić sobie sam. Najważniejsze jednak było, aby to ona czuła się jak najlepiej. Nawet jeśli sama uważała inaczej.
- Haru… - Zaczęła cicho, ale przerwałem jej szybko, wskazując na posiłek, którego jeszcze nawet nie tknęła.
- Nic już nie mów. Widzę, że źle się czujesz. Po prostu zjedz obiad, potem deser. Odpoczniemy chwilę, a później wyruszymy w wędrówkę. O ile twój koń nie postanowi znowu podnieść swoich kopyt przeciwko mnie - Mruknąłem, a wspomnienie o jego wyjątkowej niechęci do mojej osoby wywołało we mnie gorzki uśmiech.
- Mógłbyś w końcu się z nim dogadać. – Spojrzała na mnie znacząco. - Przecież rozumiesz mowę zwierząt, a mimo to zachowujesz się, jakbyś nie potrafił się z nim porozumieć. - Doskonale wiedziała, dlaczego tak się dzieje. To zdecydowanie, przede wszystkim jego wina.
- Cóż… twój koń jest uparty, złośliwy i, nie ma co ukrywać, bardzo zazdrosny - Odpowiedziałem spokojnie, wzruszając ramionami. - Wątpię, żebyśmy kiedykolwiek się dogadali. - Mruknąłem, w końcu to nic. Nie potrzebuję jego przyjaźni. Najważniejsze, że nie zrobi ci krzywdy. A to, że mnie nie toleruje Uśmiechnąłem się krzywo. Jakoś to przeżyję.
- Zachowujesz się jak dziecko - Skwitowała, przewracając oczami. 
- Ja? To twój koń ma jakiś problem do mnie, nie ja do niego - Fuknąłem, na same wspomnienie o tym głupim koniu.

<Panienko? C:>

sobota, 20 września 2025

Od Soreya CD Mikleo

 Przygotowałem psiakom jedzenie, podczas kiedy Miki przygotowywał nam miejsce do spania, w moim przypadku bardziej do leżenia. Ja będę leżał na kocu rozłożonym na twardej ziemi, a Miki na mnie. Nie będę najmiększym materacem, na jakim miał okazję spać, ale i lepsze dla niego to, niż żeby miał spać tak jak ja. Dla mnie to nic takiego, piekło mnie do takich warunków troszkę przygotowało, a najważniejsze dla mnie było i tak, by to mój mąż czuł się jak najlepiej, i był jak najbardziej wypoczęty. 
- Zmęczony? - spytałem, zajmując miejsce na kocu obok mojej złotej rybki. 
- Ja? Czym? - spytał, opierając głowę o moje ramię. - To ty leciałeś, i dźwigałeś mnie, i plecak, i jeszcze trochę Psotkę. Nie boli cię nic? - zapytał, zmartwiony bardziej mną niż sobą, co nie było konieczne. Ja jestem przyzwyczajony do po prostu bycia maszyną, nie czuć, nie myśleć, po prostu robić tylko to, co do mnie należało. Do tego jestem przyzwyczajony, i tak działałem. 
- Mnie tam się nic złego nie dzieje – odpowiedziałem spokojnie, i pocałowałem go w policzek. - Jestem przyzwyczajony do gorszych warunków. A takie spędzanie czasu z tobą jest bardzo przyjemne – dodałem, by pocałować go w policzek. - Chcesz coś do picia? Mogę przygotować ci herbatę, chyba coś takiego spakowaliśmy. 
- Nie, powinniśmy się położyć. Chciałbym już wstać i pójść w dalszą drogę – wyznał, na co się szeroko uśmiechnąłem. 
- Strasznie się nie możesz doczekać, co? - spytałem rozbawiony, czerpiąc przyjemność z jego podekscytowania. To było naprawdę urocze, widząc go takiego pełnego werwy, dziecięcej wręcz ekscytacji. Dawno go takiego  nie widziałem... pewnie z mojego powodu. Choćbym bardzo chciał, nigdy nie będę tą wersją, która się mu podobała. 
- Trochę minęło czasu, odkąd odwiedziliśmy ruiny – przyznał, rysując szlaczki na moim udzie.
- Wiesz, dla ciebie może nie. Przecież zwiedzałeś z dzieciakami ruiny, kiedy mnie nie było. Dobrze, że się wtedy nic nie stało – przypomniałem mu, wpatrując się w tańczące płomienie, które już mi nie dawały mi takiego ciepła, jak kiedyś. 
- Właśnie, z dzieciakami. Nie z tobą – wyjaśnił. A więc o to mu chodziło... Faktycznie, minęło naprawdę wiele lat od kiedy ostatni raz byliśmy gdzieś razem. Nie wiem, czy w tym życiu coś zwiedziliśmy. Wbrew pozorom, strasznie się dużo działo. Musieliśmy znaleźć nowy dom, zaaklimatyzować się, Banshee też wymagała mojej ciągłej opieki, do tego jeszcze walka z samym sobą i swoim temperamentem, z którym bardzo ciężko mi nawet teraz wygrać, no i oczywiście piekło. Do tego czasem się muszę posilać, muszę karmić Banshee, i w tym wszystkim jako głowa rodziny muszę dbać o zapewnienie godnego bytu mojej rodzinie. Gdzie tu w tym wszystkim znaleźć czas na wyprawę. 
- Mając dzieci ciężko znaleźć czas na takie przyjemności – skwitowałem tylko, dokładając drewna do ogniska. - I zwierzaki. Zwykły psiak też ma swoje ograniczenia, nie chcę, by coś jej się stało.

<Owieczko? C:>

Od Daisuke CD Haru

 Sam nie wiem, dlaczego poprosiłem tak nagle o ten deser. Owszem, już wcześniej o nim myślałem, ale nie chciałem o niego prosić. Nie dość, że niezdrowe, to jeszcze zabrałoby to mój czas z Haru. To wyszło ze mnie szybciej, niż chociażby sobie zdałem z tego sprawę. Tak to nie powinno wyglądać. 
Haru opuścił mój pokój, a ja zostałem sam, ze swoją herbatą i kociakami. Zawołałem do siebie Damę, która, o dziwo, przyszła do mnie bez problemu. Czekałem na powrót mojego męża, czując lekkie wyrzuty sumienia. Może nie powinienem prosić o ten głupi deser? Powinienem się powstrzymać, zachować to dla siebie, i teraz moglibyśmy sobie tu siedzieć razem. Chociaż, nie, on nie chciał siedzieć. Cholera, zapominam, że dzisiaj jest pełnia, powinienem mu znaleźć jakieś aktywne zajęcie. Nie chciałem go zostawiać samego w tym ciężkim dniu. Odkąd tylko wiem, kim jest, zawsze przy nim jestem. Nie mogę go teraz zostawić samego, bo trochę się czuję gorzej. Nic mnie nie powstrzymywało do tej pory, więc i teraz mnie nie powstrzyma. Skoro seks tak strasznie mnie wycieńcza, to może coś innego? Wcześniej zaproponowałem nam przejażdżkę konną, ale teraz wątpiłem, by to był dobry pomysł, przecież go w tym siodle rozniesie. 
- Proszę, obiad. A później deser, właśnie się chłodzi – usłyszałem głos mojego Haru, który przyniósł nam posiłek. Ładnie pachniało, z tego co udało mi się wywnioskować, to była ryba, i chyba wołowina? W sumie, taką lekką rybę z chęcią bym zjadł. Tak mi się wydaje. 
- Wiesz, że nie musiałeś ich przynosić? - odpowiedziałem, zdejmując Damę z moich z kolan i kładąc ją na miękkiej pościeli. 
- Wiem, wiem, ale i tak wracałem do ciebie, a posiłki były gotowe, no to je wziąłem przy okazji. Chodź, skarbie, zjesz, nabierzesz sił – powiedział, wyciągając rękę w moją stronę, by zaraz delikatnie chwycić moją dłoń i zaprowadził mnie od stołu, odsunął krzesło, a kiedy usiadłem, przysunął je... zachował się idealnie. A ja? Ja go tak strasznie zawiodłem dzisiaj... muszę się poprawić. 
- Dziękuję – powiedziałem grzecznie, posyłając mu delikatny uśmiech. Też się muszę dla niego postarać, tak bardzo, jak on dla mnie. - Co byś chciał chciał zrobić później? - zapytałem, chwytając za sztućce. Chciałem wiedzieć, jakie ma plany, by móc się do nich dostosować. Trochę posiedziałem, trochę odpocząłem, i już się czuję lepiej. Jestem w stanie zrobić dla niego wszystko, tak jak on jest w stanie zrobić wszystko dla mnie. 
- Deser, brownie w pucharku, tak, jak chciałeś. A później... chciałeś się na przejażdżkę konną udać, tak? Pogoda ładna, jeszcze jest jasno, myślę, że tak godzinę na to możemy przeznaczyć – odpowiedział, jak zwykle układając wszystko pode mnie. 
- Tak właściwie, chcesz się udać na tę przejażdżkę? Nie wiem, czy to ci pomoże z twoją nadpobudliwością w tym dniu – odpowiedziałem, pełen niepokoju. Powinniśmy robić coś aktywnego, a nie takiego polegającego na skupieniu, bo teraz się on nie potrafi skupić.

<Piesku? C:>

piątek, 19 września 2025

Od Mikleo CD Soreya

Odruchowo poczułem na twarzy cień zawstydzenia. Nie byłem żadną złotą rybką, pamięć miałem dobrą, ale wybiórczą, potrafiłem przypomnieć sobie to, czego naprawdę chciałem, a tamto, co bolało, czasem znikało samo. Nasza fuzja została wtedy wymazana z mojego umysłu nie dlatego, że nie było to ważne, lecz dlatego, że w tamtym momencie byłem w rozsypce. Może to była obrona mojego mózgu, może podświadomość chciała mnie oszczędzić, tak czy inaczej, wspomnienie zniknęło.
Nie oznaczało to jednak, że w razie konieczności nie uczyniłbym tego jeszcze raz. Gdyby była potrzeba, zrobiłbym to bez wahania, nawet jeśli groziłyby mi za to trudne konsekwencje. Taki byłem zdecydowanie, taka była tamta część mnie.
- Mamy chyba jednak drobny problem - Powiedziałem cicho, uśmiechając się mimo wszystko. - Nie mogę być złotą rybką. - On spojrzał na mnie swoimi rubinowymi oczami, uważnie, jakby szukał w mojej twarzy potwierdzenia albo ukrytej pułapki.
- Nie? A to dlaczego nie możesz być? - Zapytał z lekką nutą rozbawienia.
- Z tego, co pamiętam, złota rybka spełnia trzy życzenia - Odparłem powoli. - Ja natomiast nie potrafię spełnić żadnego życzenia. Z przykrością więc stwierdzam, że nie nadaję się na złotą rybkę. - Przez ramię spojrzał na mnie z czułym przymrużeniem. Nagle chwycił moją dłoń i ucałował jej wierzch. Gest może banalny, ale w tym momencie miał w sobie cały świat.
- Nie? Cóż - Powiedział miękko - Spełniasz przecież wszystkie moje życzenia. Myślę, że to wystarczy, żebyś był moją złotą rybką. - Odwzajemniłem uśmiech i pozwoliłem, by ciepło jego dłoni przeszło na mnie. Przytuliłem się do niego odruchowo. Na chwilę, po prostu po to, żeby zapamiętać to teraz: jego zapach, jego obecność, ten moment spokoju przed dalszą drogą.
- Może więc faktycznie jestem złotą rybką - Zaśmiałem się cicho. - Jeśli już nabrałeś sił, lećmy. Nie chciałbym marnować więcej czasu - Dodałem poważniej. - Przed nami jeszcze droga, a ja chcę jak najszybciej dotrzeć do ruin.
Mówiłem to szczerze; nie tylko z potrzeby przyspieszenia. W środku coś mi mówiło, że tam znajdziemy coś interesującego. Coś co oboje tak bardzo lubimy, tajemnice dające nam rozwiązać nowe zagadki. 
Sorey uśmiechnął się do mnie szeroko, a w jego spojrzeniu błysnęło coś znajomego, mieszanka determinacji i lekkości, jakby sama podróż była dla niego nagrodą. Sięgnął po plecak, zarzucił go sprawnym ruchem na ramiona, po czym, zupełnie bez ostrzeżenia, objął mnie mocno.
- W takim razie ruszajmy - Powiedział pewnie, a jego głos rozbrzmiał w powietrzu z nutą radości.
Zawołał psy, które natychmiast zareagowały i pognały za nami, gdy tylko poderwał się w przestworza. Wiatr uderzył mnie w twarz, a ja instynktownie mocniej objąłem go za szyję. Moim jedynym zadaniem było pilnowanie mapy i kierunku, tak by prowadzić go najpewniejszą i najbezpieczniejszą trasą.
Lecieliśmy tak jeszcze długo, aż wieczór zalał niebo złotem i fioletem. Wtedy, wśród poszarpanych skał, Sorey dostrzegł wejście do jaskini. Schował skrzydła i wylądował miękko na kamienistym podłożu. Psy zaraz do nas dołączyły, merdając ogonami.
- Tutaj spędzimy noc - Zdecydował, rozglądając się uważnie. - Jutro czeka nas ciężka droga. - Zgodziłem się z nim, przygotowując nam mały obóz w którym wypoczniemy po wędrówce. 

<Pasterzyku? C:> 

Od Haru CD Daisuke

 Westchnąłem ciężko, kiedy wypowiedziała te słowa. Wciąż nie mieliśmy pewności, że naprawdę nosi w sobie nowe życie. Owszem, jej zachowanie bardzo przypominało kobietę w ciąży, te poranne mdłości, nagłe zmęczenie, ciche skargi na bóle, o których od czasu do czasu wspominała. Wszystko to układało się w znajomy obraz, a jednak medyk wyraźnie przestrzegał, byśmy nie nastawiali się zbyt szybko. Dopóki nie usłyszymy jednoznacznego potwierdzenia, wszelkie nadzieje mogłyby stać się tylko źródłem rozczarowania.
Nie powinienem więc patrzeć na nią przez pryzmat przyszłego macierzyństwa, tak jak sama mi to sugerowała. Musiałem spojrzeć inaczej, jak na osobę, której zdrowie mogło być zagrożone. Martwić się o nią i bacznie ją obserwować, aby mieć pewność, że nic złego się z nią nie dzieje.
- Medyk nie potwierdził twojej ciąży - Powiedziałem łagodnie, starając się, by w moim głosie zabrzmiała przede wszystkim troska, a nie rozczarowanie. - Oczywiście, twoje zachowanie wskazuje, że mogłoby to być prawdą… Ale nie chcę się jeszcze nastawiać. Jeśli okaże się inaczej, nie chciałbym, by nasze nadzieje przerodziły się w zawód. - Delikatnie pogłaskałem ją po ramieniu, a potem złożyłem na jej czole ciepły, uspokajający pocałunek. W sercu czułem, że niczego nie pragnąłbym bardziej, niż by moje przypuszczenia okazały się słuszne. Jednak dopóki nie mam pewności, staram się nie unosić z radością, bo jeszcze bardziej bolałoby wtedy niespodziewane rozczarowanie.
Moja panienka milczała, doskonale wiedząc, że choćbym bardzo się starał, nie będę w stanie patrzeć na nią inaczej. Wystarczyła sama myśl, że mogłoby dziać się z nią coś złego, by moje zmysły zaczynały wariować. A co, jeśli zachorowała? Co, jeśli jej ciało wysyłało sygnały, których nie potrafiłem właściwie odczytać? Na Boga, coraz bardziej się o nią martwiłem.
Czułem, że choć dzisiejszej nocy będę musiał zmierzyć się ze swoją pełnią samotnie, to nie ja miałem prawo narzekać, to ona potrzebowała odpoczynku. Moim zadaniem było zadbać, by go otrzymała. Najpierw jednak chciałem, by coś zjadła. Zaraz służba przyniesie jej lekki posiłek, który powinien ukoić głód. Choć nie powiedziała mi wprost, że jest głodna, to przeczuwałem, że jedzenie dobrze jej zrobi. 
- Nie martw się o mnie aż tak bardzo - Odezwała się nagle, przerywając moje myśli. - Zamiast się tak martwić, może przygotowałbyś nam deser.
Zmarszczyłem brwi, zaskoczony. Deser? Skąd nagle taki pomysł?
- Deser? - Powtórzyłem, nieco zdumiony. - Jaki deser masz na myśli? - Dopytałem.
- Czekoladowy - Odpowiedziała bez wahania, a w jej oczach pojawił się błysk. - Taki, jak zrobiłeś nam na miesiącu miodowym. Mam na niego straszną ochotę. - Patrzyłem na nią, a jej zachowanie znów niepokojąco przypominało objawy ciąży. Nie rozumiałem tego do końca, lecz wiedziałem jedno, jeśli czegoś pragnęła, nie miałem zamiaru jej tego odmawiać.
- W porządku - Skinąłem głową, pozwalając, by w moim głosie zabrzmiała czułość. - Skoro bardzo chcesz, a do obiadu mamy jeszcze trochę czasu, pójdę ci go zrobić. - Złożyłem szybki pocałunek na jej czole i podniosłem się z łóżka. Chciałem jak najszybciej przygotować dla niej coś słodkiego, zostawiając ją choć na chwilę w spokoju, by mogła odpocząć, podczas gdy ja zajmę się w kuchni jej drobną, lecz nagłą zachcianką.

<Panienko? C:>

czwartek, 18 września 2025

Od Soreya CD Mikleo

 Przyglądałem się mu z uwagą, trochę go nie rozumiejąc. Czy on już nie pamiętał o naszej fuzji? Czy on nie pamiętał, jak źle się ona dla niego skończyła? Znaczy, może nie źle, ale był osłabiony, trochę nie swój... nie, do tego bym nie dopuścił w tej chwili. Zresztą, jestem silny, dam sobie radę z noszeniem jego, plecaka i okazjonalnie Psotki. To dla mnie nic takiego, a odpocznę w nocy. Zresztą, to też nie jest jakaś długa podróż, więc po co mamy się spieszyć i jego męczyć? Zdecydowanie stracimy więcej czasu na jego odpoczynek, jeżeli tak uczynimy. 
– Nie pamiętasz, jak się raz połączyliśmy? Po tym, jak zostałem demonem? – zapytałem, przyglądając mu się z uwagą, a szok na jego twarzy wskazywał, że naprawdę zapomniał. Ta moja zapominalska Owieczka... To nawet takie trochę niepokojące. Ja mam problem z pamięcią, owszem, ale on? To było naprawdę dziwne. Przecież był młody, żyje cały czas jako Serafin... wszystko powinno być w porządku z nim. – Walczyliśmy wtedy z Helionem. Oszczędziłeś go, musieliśmy go oczyścić. Paskudne uczucie, brr – tutaj otrząsnąłem się z obrzydzeniem. Na zawsze zapamiętam ten paskudny akt dobroci wobec kogoś, kto na to nie zasługiwał. Gdyby był naprawdę dobrym człowiekiem, nie poddałby się złu, proste. 
– Tak...? Tak, faktycznie. Rany, to było tak dawno, że już mi z głowy wyleciało – odpowiedział, ale jego wymówka nie była jakaś dobra. Gdybym ja tak powiedział, miałoby to sens, bo wydarzyło się to z mojej perspektywy aż dziesięć lat temu. A z jego perspektywy ile? Może pół roku? Jakoś tak. To chyba było niedługo po tym, jak żeśmy się tu wprowadzili. 
– Może powinieneś brać jakieś ziółka? Na pamięć? – zaproponowałem rozbawiony, całując go w skroń. 
– Haha, bardzo śmieszne – burknął niezadowolony. 
– Tylko się martwię. Krótkotrwała pamięć, u Serafina wody? Woda przecież wszystko pamięta. Jesteś pewien, że wszystko w porządku? – zapytałem, już teraz nieco bardziej poważnie. Może to być objaw, który może mówić nam o czymś ważnym, a my nie dostrzegamy znaków. 
– Jestem, po prostu wypadło mi to z głowy, to się zdarza u każdego. U ciebie przecież też – wytknął mi, a ja tylko się głupio uśmiechnąłem. 
– U mnie też, ale ja mam łeb dziurawy od zawsze. Więc taki to mój urok – odparłem, patrząc w dal. Powinniśmy się zbierać, jeżeli chcemy się wyrobić tak, jak żeśmy na początku zakładali. Trochę czasu na rozmowie żeśmy stracili, ale to dobrze. Nawet jeżeli oboje kochany siebie nawzajem, pielęgnowanie relacji też jest bardzo ważne w związku. – Chodźmy, moja złota rybko. Pora się zbierać – odpowiedziałem, po czym delikatnie pocałowałem go w policzek. 
– Złota rybko? – powtórzył, chyba nie łapiąc, o co mi chodzi. 
– Coś mi się kiedyś obiło o uszy, że złote rybki mają bardzo słabą pamięć – wyjaśniłem, szczerząc się do niego zadziornie. 

<Owieczko? c:>

środa, 17 września 2025

Od Daisuke CD Haru

 Oddychałem ciężko, będąc tak strasznie... zmęczonym. Dlaczego byłem taki zmęczony? I to jeszcze po pierwszym razie? Rozumiem, gdyby to był drugi, czy trzeci raz, ale pierwszy? Czułem, jak drżały mi nogi i dłonie, nie potrafiłem złapać oddechu. Trochę tak, jakbym przebiegł taki niewyobrażalnie długi dystans. Mój panie, co się ze mną dzieje? Przecież się wyspałem, i zjadłem, i te zioła regularnie piję... nigdy nie było ze mną tak źle, jak teraz. Może... to przez ten poranek? Cholera, że też to musiało się zdarzyć teraz, dzisiaj, kiedy jest pełnia. Nie chcę go zawieść. Nie mogę. Muszę wziąć się w garść, i to jak najszybciej. Ten jeden raz mu nie wystarczy. Znałem jego potrzeby, które są dosyć duże, ten jeden raz to stanowczo za mało. 
- Wszystko w porządku – powtórzyłem spokojnie, próbując wstać z kanapy. Właśnie, próbując, bo kiedy się tylko podniosłem, to zaraz pociemniało mi przed oczami. Dobrze, że był tu obok.
- Właśnie widzę. Zaniosę cie do sypialni, i przyniosę ci trochę wody – zaproponował, na co pokręciłem głową. 
- Dotrę tam sam. Już jest lepiej – obiecałem, powoli się od niego odsuwając. Jak mnie będzie nosić wszędzie, to moje nogi całkowicie zapomną, jak mają działać. 
Haru nie był przekonany. Szedł tuż za mną, z ręką na moich plecach, jakbym przypadkiem miał zaraz się potknąć. W sumie, to nawet lepiej, bo jednak dalej nie byłem za bardzo pewny swoich ruchów. Chciałem usiąść. Po prostu usiąść, uspokoić, położyć spać, ale wiedziałem, że nie mogłem sobie na to pozwolić. Musiałem odpocząć, i później znów skupić się na moim mężu. On w tym dniu powinien być najważniejszy. 
Usiadłem z ulgą na łóżku, głęboko i spokojnie oddychając. Mój mąż upewnił się, że grzecznie siedzę, a następnie wyszedł z pokoju. Pewnie po wodę, i posiłek. Znów będę musiał jeść... nie miałem ochoty jeść. Wiedziałem jednak, że jak odmówię posiłku, Haru będzie zmartwiony. Coś tam oczywiście zjem, żeby nie było, i będzie na pewno zadowolony, i uspokojony. 
- Już jestem – usłyszałem, ja powoli dochodziłem do siebie. - Przyniosłem ci herbatę. I zaraz będzie obiad – powiedział, siadając obok mnie, a zmartwienie, które od niego biło, było wręcz namacalne. 
– Dziękuję – powiedziałem z wdzięcznością, chwytając za ciepły kubek. Takiej ciepłej herbatki mi zdecydowanie było trzeba. – Nie przejmuj się tak mną. Pewnie to po prostu chwilowe osłabienie – dodałem, opierając głowę o jego ramię. 
– Chwilowe osłabienie nigdy nie jest normalne – stwierdził hardo, tuląc mnie do siebie. 
– Ale przy ciąży już jest, prawda? – odparłem, kreśląc znaczki na jego udzie. – Chyba. Tak mi się wydaje. Gdyby więc założyć ciążę, to mój stan jest jak najbardziej normalny, i tak też o tym myśl – poprosiłem, uśmiechając się do niego. 

<Piesku? c:>