Trochę nie rozumiałem, dlaczego Haru dalej za mną podążał. Cisza pomiędzy nami nie była przyjemna. Była ciężka, grzęzła w gardle i osiadała nieprzyjemnie na ramionach, powodując nerwowość zarówno u nas, jak i u zwierzaków. Gdyby mi od lata nie wmawiał mi, że będę dobrym rodzicem, pewnie by to mnie teraz tak nie ugodło. Zacząłem w to wierzyć, i teraz zostałem przez niego brutalnie sprowadzony na ziemię. Najprawdopodobniej było już na to za późno. Obiecałem mu dziecko, i nie mogę się wycofać. Mogę mieć tylko nadzieję, że będzie wystarczająco dobrym rodzicem za nas dwoje. Trochę mnie martwi fakt, że nie potrafi sobie poradzić ze zwierzakiem, zwłaszcza, że sam porównał opiekę nad Ametyst do opieki nad dzieckiem. Czemu więc nie porównać konfliktu z Ignisem do potencjalnego konfliktu z dzieckiem?
W pewnym momencie mój wierzchowiec zwolnił, czego trochę nie rozumiałem. Nie dałem mu żadnego znaku, by zwolnił, czemu więc to zrobił?
– Co się dzieje? – spytałem go cicho, kiedy się zatrzymał.
I już po chwili zorientowałem się, dlaczego.
Zszedłem z niego w ostatnim momencie i nachyliłem się do krzaków, zwracając cały ten dobry deser, który zrobił dla mnie Haru. Już myślałem, że jest w porządku z tym żołądkiem, że już w końcu coś zjadłem w całości, faktycznie ze smakiem, i tyle by było z moich nadziei. Już mnie to trochę męczyło. Byłem głodny, ale po co mam jeść, skoro czuję, że albo zaraz zwymiotuję, albo później faktycznie to robię? A później się dziwię, że nie mam siły na cokolwiek, a przecież nie mogę nie mieć siły. Ode mnie zależy to, czy dziecko się pojawi, czy je donoszę, czy je urodzę... do tego potrzebuję naprawdę dużo siły.
Haru zaraz znalazł się przy mnie, przytrzymując za drżące ramiona i chwycił za mój warkocz, by przypadkiem się nie ubrudził. Oddychałem ciężko czując uderzającą we mnie falę ciepła.
– Muszę usiąść – wymamrotałem czując, jak grunt ucieka mi spod nóg.
– Dobrze, już – odpowiedział, powoli pomagając mi usiąść na na zimnym gruncie. – Słabo ci? – dopytał, opierając mnie o drzewo.
– Troszeczkę. Potrzebuję chwili – powiedziałem cicho, oddychając spokojnie, głęboko, by jakoś uspokoić drżące ciało. Co mi się działo? Dzisiaj jest zdecydowanie jeden z najgorszych moich dni. – Nie mamy wody? – zapytałem cicho, rozglądając się dookoła.
– Nie, niestety nie... Chce ci się pić? – pytał, a jego zmartwione spojrzenie wręcz mnie świdrowało, jakby miało w jakiś sposób mi pomóc.
– Chodzi mi bardziej o przepłukanie ust, by pozbyć się tego smaku – wymamrotałem, przymykając oczy. W myślach policzyłem do do dziesięciu. Nie miałem czasu na taki odpoczynek. Powinniśmy jechać dalej, by zarówno Koda, jak i nasze konie trochę rozprostowały nogi.
<Piesku? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz