Ja miałem się dogadać z jego koniem? Przecież to on zaczął! Ja nie zrobiłem nic złego, to ten uparty zwierz uparł się, że ma ze mną problem. A ja? Ja z nim nie miałem. I niby dlaczego miałbym go przepędzać czy ustępować tylko dlatego, że jest zazdrosny o swojego właściciela? To koń, nie partner do rozmowy. Nawet jeśli wydawał się rozumieć więcej, niż powinien.
- A mogę… nie? - Rzuciłem z lekką irytacją, wcale niechętny do zawierania jakiegokolwiek rozejmu. Ignis wcale nie wyglądał, jakby miał ochotę się dogadać, a ja tym bardziej nie zamierzałem się prosić. Przesada. Naprawdę, nie jestem aż tak głupi.
- Haru! - Głos mojej panienki podniósł się nieco wyżej niż zwykle. To mnie zaskoczyło, bo rzadko zdarzało jej się mówić w ten sposób. A już na pewno nie z powodu… konia.
- Tak, tak, właśnie tak mam na imię - Odpowiedziałem, unosząc brwi i przybierając najbardziej głupkowaty uśmiech, na jaki było mnie stać. - Haru. Prawdopodobnie mama mi je dała, chociaż kto wie, może i tata. O to akurat nigdy jej nie pytałem. - Z premedytacją zignorowałem sens jej wybuchu, jakbym w ogóle nie zauważył, że miała na myśli coś zupełnie innego.
Moja panienka, słysząc moje słowa, odruchowo położyła dłoń na czole i westchnęła ciężko, jakby nagle całe zmęczenie świata spadło jej na ramiona.
Wyglądała tak, jakby miała mnie już serdecznie dość, choć, przysięgam, jeszcze nic wielkiego nie zrobiłem! A i powiedzieć chciałem znacznie więcej, ale… no cóż, najwyraźniej nawet moje milczenie bywało męczące.
- Najwyższa pora dorosnąć - Powiedziała w końcu ostrzej, niż się spodziewałem. - Chcesz być ojcem, a nie potrafisz dogadać się ze zwykłym koniem. - Te słowa uderzyły we mnie mocniej, niż bym się spodziewał. Zabolało. Bo przecież wiem, że byłbym świetnym ojcem. Potrafię opiekować się dziećmi, zawsze mi to wychodziło, a zwierzęta… zwierzęta zwykle rozumiały mnie bez większego problemu.
Zawsze udawało mi się znaleźć z nimi wspólny język.
Zawsze… poza tym jednym przypadkiem.
Ignis był inny. Skrajnie skomplikowany, wiecznie nieufny, zawsze kąśliwy w swoim końskim sposobie bycia. A przecież próbowałem! Chciałem być miły, podchodziłem bez wrogości, oferowałem przyjaźń, a on za każdym razem odpowiadał mi wrogością.
Wiedziałem jednak, dlaczego tak się dzieje. Zazdrość. To była czysta zazdrość. On nie chciał, żebym był blisko jego pana, nie potrafił zaakceptować, że Daisuke jest mój i że ja jestem jego.
Ale z tym nic nie mogłem zrobić. Bo jak niby miałem przekonać konia, że moja miłość jest prawdziwa?
Jedno wiedziałem na pewno: kocham Daisuke. I żaden koń, choćby najbardziej uparty, nie zdoła tego zmienić.
- Nie porównuj mojego ojcostwa do rozmowy z twoim koniem - Burknąłem wreszcie, czując, jak we mnie rośnie gniew i bezsilność. - To on jest zazdrosny i to on staje okoniem, nie ja! Ja nie będę się prosić jakiegoś zwierzaka tylko dlatego, że cię kocham. - Zatrzymałem się, wciągając powietrze głęboko w płuca, żeby nie powiedzieć czegoś, czego później bym żałował. Policzyłem w myślach do trzech, ale i tak słowa płynęły dalej. - Możesz się na mnie złościć, możesz mnie karcić, ale przyznaj wreszcie, ten koń jest wredny. I doskonale wie, że go nie rozumiesz, przez co nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, co potrafi mi powiedzieć. - Zacisnąłem pięści i spojrzałem jej prosto w oczy. - Poza tym dla niego… ja zawsze będę zagrożeniem. Skoro jestem wilkołakiem, to nigdy się w stosunku do mnie nie zmieni. - Poczułem, jak policzki mi się nadymają, ze złości, z frustracji, może też z odrobiny wstydu. Kochałem ją, to było oczywiste. Kochałem ją do granic, do bólu. Ale nie potrafiłem już dłużej udawać, że nie widzę, jak ten koń patrzy na mnie jak na wroga.
<Panienko? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz