Odruchowo poczułem na twarzy cień zawstydzenia. Nie byłem żadną złotą rybką, pamięć miałem dobrą, ale wybiórczą, potrafiłem przypomnieć sobie to, czego naprawdę chciałem, a tamto, co bolało, czasem znikało samo. Nasza fuzja została wtedy wymazana z mojego umysłu nie dlatego, że nie było to ważne, lecz dlatego, że w tamtym momencie byłem w rozsypce. Może to była obrona mojego mózgu, może podświadomość chciała mnie oszczędzić, tak czy inaczej, wspomnienie zniknęło.
Nie oznaczało to jednak, że w razie konieczności nie uczyniłbym tego jeszcze raz. Gdyby była potrzeba, zrobiłbym to bez wahania, nawet jeśli groziłyby mi za to trudne konsekwencje. Taki byłem zdecydowanie, taka była tamta część mnie.
- Mamy chyba jednak drobny problem - Powiedziałem cicho, uśmiechając się mimo wszystko. - Nie mogę być złotą rybką. - On spojrzał na mnie swoimi rubinowymi oczami, uważnie, jakby szukał w mojej twarzy potwierdzenia albo ukrytej pułapki.
- Nie? A to dlaczego nie możesz być? - Zapytał z lekką nutą rozbawienia.
- Z tego, co pamiętam, złota rybka spełnia trzy życzenia - Odparłem powoli. - Ja natomiast nie potrafię spełnić żadnego życzenia. Z przykrością więc stwierdzam, że nie nadaję się na złotą rybkę. - Przez ramię spojrzał na mnie z czułym przymrużeniem. Nagle chwycił moją dłoń i ucałował jej wierzch. Gest może banalny, ale w tym momencie miał w sobie cały świat.
- Nie? Cóż - Powiedział miękko - Spełniasz przecież wszystkie moje życzenia. Myślę, że to wystarczy, żebyś był moją złotą rybką. - Odwzajemniłem uśmiech i pozwoliłem, by ciepło jego dłoni przeszło na mnie. Przytuliłem się do niego odruchowo. Na chwilę, po prostu po to, żeby zapamiętać to teraz: jego zapach, jego obecność, ten moment spokoju przed dalszą drogą.
- Może więc faktycznie jestem złotą rybką - Zaśmiałem się cicho. - Jeśli już nabrałeś sił, lećmy. Nie chciałbym marnować więcej czasu - Dodałem poważniej. - Przed nami jeszcze droga, a ja chcę jak najszybciej dotrzeć do ruin.
Mówiłem to szczerze; nie tylko z potrzeby przyspieszenia. W środku coś mi mówiło, że tam znajdziemy coś interesującego. Coś co oboje tak bardzo lubimy, tajemnice dające nam rozwiązać nowe zagadki.
Sorey uśmiechnął się do mnie szeroko, a w jego spojrzeniu błysnęło coś znajomego, mieszanka determinacji i lekkości, jakby sama podróż była dla niego nagrodą. Sięgnął po plecak, zarzucił go sprawnym ruchem na ramiona, po czym, zupełnie bez ostrzeżenia, objął mnie mocno.
- W takim razie ruszajmy - Powiedział pewnie, a jego głos rozbrzmiał w powietrzu z nutą radości.
Zawołał psy, które natychmiast zareagowały i pognały za nami, gdy tylko poderwał się w przestworza. Wiatr uderzył mnie w twarz, a ja instynktownie mocniej objąłem go za szyję. Moim jedynym zadaniem było pilnowanie mapy i kierunku, tak by prowadzić go najpewniejszą i najbezpieczniejszą trasą.
Lecieliśmy tak jeszcze długo, aż wieczór zalał niebo złotem i fioletem. Wtedy, wśród poszarpanych skał, Sorey dostrzegł wejście do jaskini. Schował skrzydła i wylądował miękko na kamienistym podłożu. Psy zaraz do nas dołączyły, merdając ogonami.
- Tutaj spędzimy noc - Zdecydował, rozglądając się uważnie. - Jutro czeka nas ciężka droga. - Zgodziłem się z nim, przygotowując nam mały obóz w którym wypoczniemy po wędrówce.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz