środa, 3 września 2025

Od Mikleo CD Soreya

 Zdecydowanie przesadziłem. To wszystko miało wyglądać inaczej, zupełnie inaczej. Po co ja w ogóle to zrobiłem? Przecież miałem plan, dokładnie wiedziałem, jak chciałem, żeby się to potoczyło. Chciałem, aby w tamtej chwili spojrzał na mnie inaczej, żeby zrozumiał, co czuję, żeby choć na moment zakosztował tego, co ja noszę w sobie od dawna. A jednak, coś we mnie pękło. Jakiś impuls, nagła, niezrozumiała myśl, kazała mi zareagować w sposób zupełnie irracjonalny. Za późno uświadomiłem sobie, że w ten sposób wszystko tylko pogorszę.
I co ja miałem zrobić w tej chwili? Jak się zachować? Powinienem był podejść do niego, spróbować wyjaśnić, porozmawiać spokojnie… Ale czy to miałoby jakikolwiek sens? On był zły. Bardzo zły. Widok jego spojrzenia, chłodnego, pełnego gniewu, wbijał się we mnie jak nóż. Wiedziałem, że żadne słowa nie zdołają rozproszyć tej burzy. Czułem się beznadziejnie, jakby coś we mnie pękło. Dzisiaj naprawdę było ze mną coś nie tak.
Westchnąłem ciężko i opadłem na łóżko, wpatrując się tępo w sufit. W głowie kłębiły się tysiące myśli, ale wszystkie sprowadzały się do jednego, popsułem wszystko. Cały ten dzień, każdą chwilę, cały misternie ułożony plan.
Jak mam to teraz naprawić? Czy w ogóle się da? A jeśli nie, co wtedy zostanie ze mnie?
Czując się źle z tym, co zrobiłem, naciągnąłem na siebie cienką kołdrę, jakby jej kruchość mogła mnie ochronić przed ciężarem własnych myśli. Zamknąłem oczy i trwałem tak w milczeniu, bezradny wobec tego, co się wydarzyło. Nie wiedziałem, co myśleć, co robić, jak się zachować, czułem się jak dziecko zagubione w mroku.
Samotna, słona łza spłynęła mi po policzku, a zaraz za nią pognała druga, jakby pragnęła dogonić tę pierwszą. Trzecia popłynęła w ślad za nimi, pozostawiając za sobą gorzką ścieżkę, a wraz z nią przyszło kłucie w sercu, nieplanowane, niechciane, a jednak nieznośnie prawdziwe. Melancholia osiadła we mnie ciężarem, którego nie potrafiłem zrzucić.
Psychicznie czułem się wyczerpany, a fizycznie jeszcze gorzej. Wciąż pamiętałem złość mojego męża, czułem dotyk jego dłoni, który pozostawił na mnie ślad, nie tylko na ciele, ale głębiej, wewnątrz. To bolało. Nie wiedząc, co mam ze sobą zrobić, w końcu podniosłem się z łóżka i zacząłem bez celu przechadzać się po domu. Oczywiście, Soreya nigdzie nie było. Zniknęła też Banshee. Nie musiałem długo zgadywać, poszedł polować. Świetnie, jeszcze tego mi było trzeba: świadomości, że znów ucieka w krew i adrenalinę, zamiast w rozmowę.
Nie poznawałem siebie. Nie wiem, co się dziś ze mną działo, ale pierwszy raz zareagowałem w sposób, który nie pasował do mnie, do tego, kim jestem, a może do tego, kim zawsze chciałem być. Zamiast szukać rozwiązania, usiadłem przy stole. Wziąłem ze sobą lampkę i butelkę wina, jakby to miało dać mi odpowiedzi. Skoro nikt mnie nie pilnuje, pomyślałem, mogę pić. W końcu jestem dorosły. Będę robił to, na co mam ochotę. Nawet jeśli to tylko kolejny błąd.
Dziś czułem się obcy samemu sobie. Ciało odmawiało posłuszeństwa, umysł buntował się, a myśli wirowały jak stado rozszalałych ptaków, nie pozwalając mi złapać choćby jednej spokojnej chwili. Tylko alkohol dawał namiastkę ulgi, złudną obietnicę wyciszenia, które w rzeczywistości było jedynie ciszą przed kolejną burzą.

<Pasterzyku? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz