wtorek, 30 września 2025

Od Mikleo CD Soreya

Ciche westchnienie wyrwało się z moich ust. Chcąc nie chcąc, musiałem przyznać mu rację. Mój Bóg… cóż, bywał okrutny, nawet wobec własnych wyznawców. Chciał uczyć pokory i wiary, a jednocześnie karał za chwilę zwątpienia. Karał też za to, że ktoś pragnie kochać inaczej i być kochanym w inny sposób. Nie jest łatwo być wyznawcą mojego Boga. A jednak, akceptuję zarówno Jego surowość, jak i łaskę, bo wiem, że bez Niego nie istniałbym. To On mnie stworzył, to Jemu oddałem swoje serce i to Jego będę słuchał, mimo wszystko.
- Wiem, że nie podoba ci się to, iż Go wyznaję. Wiem, że nie odpowiada ci, jak surowy potrafi dla mnie być - Powiedziałem spokojnie, odwracając głowę w jego stronę. - Ale to mój Pan. I, czy ci się to podoba czy nie, musisz to zaakceptować. To On dał mi życie i to On pozwolił mi wrócić do ciebie, gdy zmagałeś się z bólem, cierpieniem i samotnością. Jakikolwiek wydaje ci się być, jak bardzo, w twoich oczach, jest nieprzychylny, to wciąż mój Bóg. A dopóki jestem serafinem, będę Go słuchał. To jest mój los - Dodałem poważnie. W tej chwili w moim głosie nie było cienia żartu.
W tej samej chwili jedna ze ścian drgnęła, a potem powoli odsunęła się, ukazując nam swoje sekrety.
Czy jednak powinniśmy tam wejść? Woda ostrzegała, by nie zbaczać z drogi. Szeptała, że to może się źle skończyć. Czy to właśnie była ta chwila, przed którą nas przestrzegała? Moje serce biło szybciej, podsuwając obrazy nieznanych tajemnic i przygód, ale mój umysł nakazywał ostrożność. Wiedziałem, że Sorey wypomni mi każdą lekkomyślność, a ja nie chciałem złościć się na to, że miał rację. I nie chciałem musieć jej mu przyznać.
- Nawet o tym nie myśl. Nie wchodzimy w nieznane, niebezpieczne miejsca - Odezwał się Sorey tonem, którego zwykle używa się wobec dziecka. To wystarczyło, by lekko mnie zirytować. Nie byłem przecież dzieckiem. Owszem, radość z powodu tego, że tu dotarliśmy, potrafiła na chwilę odebrać mi zdrowy rozsądek, ale mimo to wciąż wiedziałem, co wolno, a czego absolutnie nie należy robić. A przede wszystkim. Wiedziałem, że nie wolno wchodzić tam, gdzie woda kazała nam się nie zapuszczać.
- Nie inaczej… Masz rację - Odparłem po chwili, starając się brzmieć spokojnie. - Przyznam, pomyślałem o tym miejscu, ale tylko przez moment. Pamiętam jednak, co mówiła woda. Nie pójdziemy tam, choć… muszę przyznać, że ciekawi mnie, co się za tym kryje. - Uśmiechnąłem się blado, unosząc ręce w geście poddania.
Nie chciałem ani podnosić na niego głosu, ani wdawać się w niepotrzebną sprzeczkę. W głębi serca wiedziałem, że i tak rozumie, iż nie miałem zamiaru zrobić niczego lekkomyślnego. Znał mnie przecież wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że ciekawość to jedno, a decyzja, to zupełnie co innego.
- Z tobą nigdy niczego nie mogę być pewien. Ostatnio nie zachowujesz się jak dorosły - Rzucił Sorey, a jego głos był chłodny i twardszy niż zwykle.
Te słowa ugodziły mnie mocniej, niż chciałbym przyznać. Jak to, nie zachowuję się jak dorosły? Przecież jestem dorosły, udowadniam to na każdym kroku, w każdej decyzji. Dlaczego więc nagle on, mój towarzysz, mówi do mnie w taki sposób?
- Serio? - Zapytałem, spoglądając na niego z niedowierzaniem. W moim głosie pobrzmiewała złość, ale i żal. - Chcesz się teraz ze mną kłócić? Naprawdę? - Dodałem, próbując zapanować nad emocjami, które zaczęły się we mnie kotłować.
Mimo gniewu wciąż trzymałem głowę wysoko. Nie chciałem, by zobaczył, że jego słowa mnie zraniły.

<Pasterzyku? C:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz