Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że przesadziłem. Wiem, że nie powinienem powiedzieć tego w taki sposób. Ale przecież to on zaczął. Po co w ogóle mówi mi coś takiego? Dziecko to nie koń, a on dobrze wie lub wiedzieć powinien, że konie to nie ludzie. Więc po co wywołuje tę całą dyskusję?
I oczywiście teraz cała wina spada na mnie, bo to ja palnąłem coś głupiego. Ale gdy on obraża mnie, rzuca w twarz, że nie nadaję się na ojca tylko dlatego, że nie potrafię porozumieć się z koniem, wtedy to jest w porządku.
Kiedy jednak ja zauważam, że mam więcej predyspozycji niż on, od razu się obraża i zamyka.
I znów sytuacja sprowadza się do tego, że to ja mam przepraszać. Tylko… ile razy jeszcze? W takich chwilach naprawdę odechciewa mi się wszystkiego. Czuję, jakby cokolwiek nie zrobił, kończyło się źle.
Ale co mam teraz zrobić? Zostawić go samego? Jeśli to zrobię, znów będę tym złym. A jeśli zostanę, to będę tkwił w tym błędnym kole wyrzutów i nieporozumień. Wszystko wydaje się tak skomplikowane, że zaczynam gubić w tym siebie.
Zerknąłem na Rain, która uderzyła kopytami o ziemię, jakby chciała mi coś powiedzieć. Jej gest był dla mnie aż nadto czytelny, rozumieliśmy się bez słów.
- Wiem, wiem… sam tego chciałem - Westchnąłem cicho. A jednak w głowie znów pojawiło się pytanie: Czy dobrze robimy, starając się o dziecko? Patrząc na niego i na siebie, coraz częściej dopada mnie wątpliwość, czy w ogóle nadaję się do tej roli. W takich chwilach odechciewa mi się bycia rodzicem. Ale czy teraz można to cofnąć? Nie. Postanowiliśmy i trzeba przy tym trwać, bez względu na wszystkie komplikacje. I gorsze dni, one są zawsze, ale rodzina jest po to by się wspierać i trwać razem, nawet jeśli jest ciężko.
- Chodź, Rain. Musimy ich dogonić - Zwróciłem się do klaczy i ruszyłem za nim w milczeniu. Skoro on chce bawić się w ciszę, niech będzie. Choć przyznam, że dziś to najgorszy z możliwych dni na takie gierki. Moje wilcze ja szaleje, a ja tracę nad nim kontrolę. Wtedy zdarza mi się mówić albo robić rzeczy, których później gorzko żałuję.
Szczerze mówiąc, jazda w milczeniu wcale mi się nie podobała. Z każdą chwilą czułem, jak narasta we mnie rozdrażnienie, które uderzało ze wszystkich stron, dusząc i przytłaczając. To zdecydowanie nie był odpowiedni moment na takie ciche kary.
Moje spojrzenie błądziło niespokojnie to tu, to tam. Nie zastanawiałem się nad tym, co przed chwilą powiedziałem, słowa wypadały ze mnie same, bez żadnej kontroli. Emocje ściskały umysł, ciało drżało od napięcia. Wszystko pracowało na najwyższych obrotach, a ja nie potrafiłem nadążyć ani za własnymi myślami, ani za językiem, który uparcie wyrzucał z siebie kolejne, chaotyczne zdania.
Daisuke nie odezwał się do mnie ani słowem, jadąc przed siebie znacznie szybciej, jakby chciał odciąć mnie od swojego świata. Patrzyłem na jego plecy, coraz bardziej oddalające się ode mnie, i czułem narastającą bezradność. No i co ja mam z nim zrobić?
Byłem tak rozkojarzony, że ciężko było mi w ogóle zebrać myśli. Chciałem zrobić wszystko naraz, a w rzeczywistości nie potrafiłem skupić się nawet na najprostszej rzeczy. Każda próba ułożenia w głowie sensownej myśli rozpadała się, zanim zdążyła się zrodzić. A już tym bardziej nie potrafiłem wyobrazić sobie rozmowy o tym, co wydarzyło się między nami. Słowa grzęzły mi w gardle, jakby samo milczenie było jedynym, co nas w tej chwili łączyło.
<Paniczu? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz