I ten plan naprawdę przypadł mi do gustu. Dzięki niemu mieliśmy czas spokojnie się spakować, przygotować plan podróży, a potem… cóż, zobaczymy, co jeszcze uda się zrobić.
- Doskonały pomysł - Przytaknąłem z uśmiechem. - Czuję się już naprawdę dobrze, a to oznacza, że możemy wracać, spakować się, przygotować do drogi, a później… - Urwałem znacząco, posyłając mu spojrzenie pełne słodyczy.
- A później co? - Zapytał z udawanym zaciekawieniem. Doskonale wiedział, o czym myślę. Był moim mężem, znał mnie lepiej niż ktokolwiek inny na świecie, a mimo to za każdym razem bawiło go, by udawać niewiedzę. W gruncie rzeczy ja robiłem dokładnie to samo. Takie już było nasze małżeństwo, pełne drobnych gierek, przekomarzań i spojrzeń, które mówiły więcej niż słowa. Kochaliśmy się i wiedzieliśmy, że nic nie jest w stanie tego zmienić.
- Później… może odpokutuję za swoje wcześniejsze zachowanie - Wymruczałem zadziornie, uśmiechając się, nim podniosłem z jego kolan i powoli ruszyłem w stronę domu. Oczywiście poczekałem, aż zrówna ze mną krok, byśmy mogli iść razem. Była w tym jakaś cicha harmonia, którą uwielbiałem, nigdy nie zostawialiśmy się nawzajem w tyle.
Pakowanie nie było szczególnie trudnym zadaniem. W końcu ani on, ani ja nie potrzebowaliśmy wielu ubrań, nie pociliśmy się, a ewentualne zabrudzenia można było bez problemu spłukać w rzece. Wystarczyło kilka zestawów na zmianę. O wiele ważniejsze były inne rzeczy: mapa, suchy prowiant, zapas pożywienia dla Psotki, która oczywiście miała z nami ruszyć, koc, a także drobiazgi, które mogły się przydać w podróży.
To ja zająłem się przygotowaniami, lubiłem nad tym panować, mieć pewność, że o niczym nie zapomnimy. Skrupulatnie układałem nasze rzeczy, a przy tym spisywałem listę, by w razie wątpliwości móc jeszcze raz ją przejrzeć. Wciąż zastanawiałem się, czy przypadkiem nie brakuje nam czegoś istotnego. Wiedziałem jednak, że nawet jeśli zapomnę jakiegoś drobiazgu, poradzimy sobie, w końcu zawsze radziliśmy sobie razem.
- I jak ci idzie pakowanie nas? - Sorey wszedł do pokoju, trzymając w dłoni kubek gorącego, słodkiego napoju, który zawsze poprawiał mi humor.
- Dobrze, właściwie wszystko jest już gotowe - Odpowiedziałem, zerkając na plecak. - Na mapie zaznaczyłem drogę, żebyśmy przypadkiem się nie zgubili. Pomyślałem też o Psotce i jej jedzeniu. Banshee raczej nic nie będzie potrzebować, więc dla niej zabieram tylko koc, żeby obie mogły się na nim położyć, gdy zechcą odpocząć. Choć przyznam szczerze… skoro chcesz lecieć, jeszcze nie wiem, jak je ze sobą zabierzemy - Dodałem, przypominając sobie ten szczegół.
- Spokojnie, poradzą sobie. Będą nas widziały i same wybiorą drogę - Uspokoił mnie, podając kubek z gorącą czekoladą. Nie mogłem się oprzeć, niemal od razu upiłem łyk, delektując się smakiem i ciepłem rozchodzącym się po ciele.
- Obyś miał rację - Westchnąłem, odstawiając kubek na stolik. Zbliżyłem się do niego i ułożyłem dłonie na jego ramionach, spoglądając mu prosto w oczy. - Skoro wszystko mamy już gotowe… czy jest coś, co chciałbyś, żebym zrobił dla ciebie jeszcze przed jutrzejszą wyprawą? - Zapytałem łagodnie, z lekkim uśmiechem, dobrze wiedząc, jak bardzo lubił te drobne gesty troski.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz