Dzięki temu, że nastał poranek, mogłem spokojnie można wywiesić pranie na zewnątrz, jak prawdziwie dobry mąż. Gdyby mnie teraz któryś z demonów zobaczył, byłbym teraz pośmiewiskiem. Ale czy mi to przeszkadzało? Niekoniecznie, pomimo tego, że do zabawy w dom stworzony nie byłem. Miałem pilnować Mikleo, pozbywać się grzeszników z tego świata, pożerać ich dusze. A zamiast tego czyszczę wymiociny męża, robię pranie, sprzątam dom... Zupełnie nic takiego, do czego był stworzony demon.
Po rozłożeniu prania wróciłem do domu, i pierwsze, co, to zajrzałem do męża, którego w sypialni nie było. Znalazłem go w łazience, co mnie trochę zaskoczyło.
– A ty co robisz? – spytałem, odkładając miskę na bok. Niesamowite, że jednego dnia do niej wymiotuje, a drugiego pakuję do niej czyste pranie, by je wywiesić. Ciekawe, do czego jeszcze nam będzie służyć.
– Sorey! Na Boga, czy ty musisz się tak skradać? – wzdrygnął się, odwracając się nerwowo w moją stronę.
– Skradać? Zachowuję się normalnie. To ty nie zachowujesz odpowiedniej ostrożności. Ciesz się, że to ja, a nie wróg. Musisz być bardziej ostrożny i uważny – pouczyłem go, podchodząc do niego, by przyjrzeć się uważnie jego twarzy. – Jak się czujesz? Dalej masz wory pod oczami. Powinieneś pójść nad jezioro. Zaprowadzić cię nad jezioro? – zapytałem, delikatnie gładząc jego jeszcze ciepły policzek. Czyli nie czuł się najlepiej. Powinienem się nim lepiej zająć.
– Powinniśmy się zbierać do wyjścia – zdecydował, ale... chyba nie chodziło mu o jezioro.
– Do jakiego wyjścia? – zapytałem, by uniknąć nieporozumienia.
– No... na wyprawę. Już chciałem nas zacząć pakować, bo chyba jeszcze tego nie zrobiłeś, ale to nic, niewiele potrzebujemy, szybko nas ogarnę – z każdym kolejnym słowem moje niedowierzanie rosło. On jest poważny? Jeden bardziej gwałtowniejszy ruch i już pewnie mu się w głowie zakręci. Jeszcze nie czuje się dobrze, ja to wiem, on to wie, czemu więc próbuje to ukryć?
– Na wyprawę się udamy, jak już będziesz w stanie idealnym. A nie jest idealny, ja to wiem, i ty to wiesz. I po co to ukrywać? – pokręciłem niedowierzająco głową. – Chodź, nad jezioro. Dzisiaj jeszcze zluzuj, daj sobie czas, a jutro zobaczymy. Albo wieczorem – dodałem, chwytając za jego dłoń.
– Straciliśmy już wystarczająco dużo czasu... – mamrotał, kiedy wyprowadzałem go z łazienki.
– I stracimy jeszcze więcej, jak będziesz się stawiać. Najpierw trzeba zająć się sobą – poinstruowałem go, spokojnie, jak małe dziecko. – Zdążymy na wszystko. A jak nie, to skrócimy nasz pobyt. Trzeba ponosić konsekwencje swoich działań, Owieczko – dodałem, szybko mierząc go wzrokiem. Był odpowiednio ubrany, wszystko zakryte miał, więc jakby ktoś go przypadkiem zobaczył, nie będę zazdrosny. Co prawda, zawsze jak szliśmy nad jezioro, nigdy nikogo nie spotykaliśmy, ale nigdy nic nie wiadomo, wolę być przygotowany na każdą ewentualność.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz