Nic nie rozumiałem, było za wcześnie, mój mąż nigdy tak wcześnie nie wracał, nawet gdy nie przebywał dłużej w pracy, dlatego więc jest w domu o 3 nad ranem.
- Coś się stało? - Spytałem, zmartwiony starając się coś dotrzeć, w tym mroku niw było to jednak takie proste.
- Nie skarbie, wszystko gra, idź spać, później porozmawiamy - Odrzekł, podchodząc do łóżka, kładąc się obok mnie, składając delikatny pocałunek na moim czole, nim lekko przytulił się do mnie.
- Dobrze, jeśli jesteś tego pewien - Szepnąłem, zaspany kładąc spokojnie głowę na poduszkę. Chcąc, ale nie mogąc już spać. Coś się stało, coś się na pewno stało, w innym wypadku nie byłoby go tu o tej godzinie, dlaczego nie chce mi nic powiedzieć?
Wzdychając ciężko, położyłem głowę na ramieniu męża, dopiero teraz odczuwając spinające się ciało, zaskoczony uniosłem głowę do góry, przyglądając mu się uważnie.
- Co się stało? - Gdy znów o to zapytałem, dostałem tę samą odpowiedź.
- Nic, nie martw się o mnie - Znów to samo kłamstwo, w końcu, gdyby to było, nic jego ciało nie spięło, by się.
- Nic? - Powtórzyłem, jego słowa specjalnie kładąc dłoń na jego ramieniu, by sprawdzić, czy to faktycznie jest takie nic. I tak jak się mogłem spodziewać, mężczyzna syknął cicho z bólu, odsuwając moją dłoń od swojego ramienia. - Zdecydowanie nic - Burknąłem, z lepsza poirytowany jego głupotą, jak można tak ściemniać, na pewno jest to poważne, „nic” skoro cierpi i jeszcze się nie wyleczył.
- Naprawdę to nic takiego takie małe skaleczenie - Wyznał, gdy zapaliłem światło, by móc przyjrzeć się ramieniu męża.
Widząc tę jego małą ranę. Myślałem, że zrobię mu krzywdę, jak może mi tak ściemniać? Co on sobie w ogóle wyobraża, mówiąc mi coś takiego, jak to jest mała rana, to ja jestem... Nie do kończę myśli lepiej...
Zły walnąłem go w łeb tylko i wyłącznie za to, że jest głupi i mi ściemnia.
- Ał, a to za co? - Syknął z bólu, patrząc na mnie z pretensją w oczach.
Nie odpowiedziałem, przysuwając się bliżej, by móc spokojnie zdjąć opatrunek chcąc uważnie się mu przyjrzeć, nawet mimo tego, że został on wcześniej przez kogoś już opatrzony.
Wzdychając cicho, przyjrzałem się ranie. Stwierdzając, że tu nie jestem w stanie mu pomóc, potrafię uleczyć rany, ale cudotwórcą nie jestem. Jedyne co mogłem zrobić to przemyć ranę i zmienić mu bandaż tak w razie co.
- Gniewasz się na mnie? - Spytał, gdy po wykonaniu zadania zgasiłem światło, wracając do łóżka, wciąż nic nie mówiąc.
- Nie, spróbuj zasnąć, jeśli ci się nie uda, przyniosę ci coś przeciwbólowego - Odpowiedziałem spokojnie, kładąc się na poduszce, byłem zły jego głupotę, mówienie mi, że nic mu nie jest, kiedy to właśnie coś mu jest, strasznie mnie denerwuje, po co to robi? Żebym się nie denerwował? Właśnie tym zachowaniem bardziej mnie denerwuje.
- Dobrze - Cicho szepnął, przytulając się delikatnie do mnie. Mimo całej tej złości cieszyłem się, że mam go przy sobie już dawno nie mieliśmy okazję razem spać.
Oczy powoli otworzyłem, dwie może trzy godziny później słysząc płacz naszej małej dziewczynki. Nie myśląc za długo, wstałem z łóżka, rozpoczynając nowy dzień. Sorey spał i dobrze niech śpi, teraz jego ciało potrzebuje czasu i spokoju, aby się zregenerować.
Naszą małą księżniczkę uspokoiłem dość szybko, mimo wszystko doskonale wiedząc, że spać już nie będzie, w takim razie postanowiłem zabrać ją ze sobą na dół, by podczas przygotowywania śniadania zajmować się nią, w duchu ciesząc się z dość spokojnego charakteru córki, w końcu to dzięki temu byłem w stanie coś przygotować. W międzyczasie do kuchni przywędrował Yuki z psem, jego szlaban dobiegł końcu, a mały już chciał iść do swojej przyjaciółki.
- W porządku ja nie mam nic przeciwko, o zgodę jednak musisz zapytać jeszcze tatę - Odparłem, co nie do końca spodobało się chłopcu.
- Ale tata śpi - Burknął, kiedy to w tej samej chwili w kuchni pojawił się Sorey.
-Dzień dobry. Już nie śpię - Odparł, patrząc na syna. - Coś chciałeś? - Dopytał, witając się z nami.
- Chciałbym iść do Emmy - Wyznał, głaszcząc psa, który z zaciekawieniem wpatrywał się w to, co robię.
- Dobrze, możemy iść, zjemy śniadanie i mogę cię do niej odprowadzić - Stwierdził, mój mąż, robiąc sobie kawę.
- Mogę iść sam - Yuki'emu tak bardzo się spieszyło, chyba już trochę za długo czekał.
- Yuki spokojnie lepiej, żeby tata cię odprowadził, weźmiecie ze sobą Misaki, jej też przyda się spacer - Podobał mi się ten pomysł, Sorey spędzi trochę czasu z dziećmi, a ja będę miał czas na dokładne posprzątanie domu, idą święta, a ja wciąż nie mam czasu dlatego dziś, gdy ich nie będzie, zajmę się tym, czym zająć powinienem się już dawno.
<Pasterzyku? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz