Przyznam, może odrobinkę straciłem poczucie czasu. Przez te kilkadziesiąt minut zajmowania się Misaki nie widziałem świata poza nią, ale może to też dlatego, że nic się nie działo. Miki poszedł przyciąć grzywkę, jak mi to obiecał dawno temu, a Yuki siedział w swoim pokoju, tak, jak mu kazałem. Szczerze, to nadal nie byłem przekonany, czy też powinienem zgadzać się na to pożegnanie, mimo wszystko powinienem być konsekwentny, oni, naprawdę mogli tam wszyscy zginąć, ale już za późno. Gdybym teraz znowu zmienił zdanie, chłopiec znienawidziłby mnie totalnie, a tego nie chciałem. Martwiłem się o niego, i to bardzo, ale jednocześnie chciałem, aby zrozumiał, że postąpił lekkomyślnie, zbyt lekkomyślnie, jak na dziecko. Zwłaszcza, że wiedział, jakie niebezpieczeństwa czyhają na anioły, przed jednym z nich go przecież uratowaliśmy. Także przecież spędził ze mną w podróży dwa lata i nie raz natykaliśmy się na stworzenia chcące go zabić... Naprawdę nie wiem, skąd mu się wziął taki pomysł. Dzieci są naprawdę zaskakujące, zarówno w ten pozytywny, jakim negatywny sposób.
- Myślę, że zjem, jak wrócę. Jakoś tak nie jestem głodny - odpowiedziałem, biorąc moje malutkie szczęście na ręce. Byłem troszkę zaskoczony, jak szybko rosła. Jeżeli to się dalej tak będzie utrzymywać, będzie dorosła w przeciągu kilku lat, czego tak naprawdę nie chciałem. Wolałbym się zajmować naszą malutką jak najdłużej, mimo że czasem jest powodem, przez który nie potrafię przespać spokojnie całej nocy. - Zrobię sobie tylko kawę, by nie zasnąć gdzieś po drodze - dodałem, oddając mu malutką. Teraz, kiedy zajął się grzywką, miałem piękne porównanie jego oczu z oczami Misaki. Naprawdę pasuje jej ten kolor, cieszę się, że jednak więcej odziedziczyła po najcudowniejszym aniołem, aniele, jaki chodził po tym świecie.
- Zostaw to mnie, a ty idź się przygotować. Jak zawsze wyglądasz wspaniale, tak dzisiaj mam wrażenie, że zaraz mi tu zejdziesz - odpowiedział, przyglądając mi się ze zmartwieniem. To tylko jedna nieprzespana noc, a on już się tak bardzo martwi, zdecydowanie przesadza. Jeżeli będę raz na jakiś czas na nogach kilkanaście godzin dłużej, niż zazwyczaj, to nic złego się nie wydarzy. Był czas, kiedy spałem po trzy cztery godziny dziennie, bo trzeba było zająć się domem, i jakoś to przeżyłem. Teraz nie będzie aż tak źle.
- Więc pomyśl, jak tragicznie będę wyglądać, kiedy faktycznie nadejdzie mój czas - zaśmiałem się cicho, ale zauważając minę męża wiedziałem, że troszeczkę przesadziłem. Znaczy, ja nie uważam, abym przesadził, ale Miki chyba już tak. – Oj, skarbie, to był tylko żart - dodałem, podchodząc do niego i gładząc go po policzku.
- Zamiast tak żartować lepiej się spiesz, by wam nie uciekli - burknął niezadowolony. Chyba odrobinkę się na mnie zdenerwował, ale nie rozumiałem, dlaczego. Chyba najlepiej będzie, jak już więcej nie będę poruszał tego tematu, zdecydowanie nie chciałbym się z nim kłócić, nie mam siły na takie rzeczy, już mi wystarczy, że Yuki się na mnie poważnie obraził za to uziemienie.
Nie mówiąc już nic więcej, poszedłem na górę, by przebrać się w świeże rzeczy oraz przemyć twarz chłodną wodą w celu rozbudzenia się. Dopiero teraz naszła mnie ochota na sen... Jak zawsze najlepiej się śpi, kiedy trzeba się zbierać. Ogarnąłem trochę swoje włosy, co jak zawsze zabierało więcej czasu niż powinno, i wyszedłem z pokoju odnotowując w głowie, że dzisiaj trzeba zrobić pranie. I zrobię to, jak wrócę, potem zdrzemnę się na godzinę lub dwie, by być nieco żywym na obchodzie, a potem... Cóż, nie wiem, co potem, zadecyduję, jak już wykonam te rzeczy, które sobie zanotowałem w głowie.
Schodząc na dół po drodze zapukałem do Yuki'ego, każąc mu się zbierać; nie zaglądałem do środka, bo miałem przeczucie, że nie spał od tej piątej. I najwidoczniej miałem rację, bo dwie sekundy później chłopiec wyszedł z pokoju, mocno zniecierpliwiony, pewnie obawiając się, że się spóźnimy. Mieliśmy jeszcze dużo czasu, dlatego postanowiłem się nie śpieszyć i tym samym odrobinkę ukarać chłopca – do wyjazdu Emmy z mamą mieliśmy ponad godzinę, więc naprawdę nie było powodu do pośpiechu.
– Wrócimy za jakieś półgodziny - powiedziałem w końcu do męża, kończąc swoją kawę. Chłopiec na te słowa jak poparzony odszedł od stołu i pobiegł do korytarza, by założyć buty. Przez cały ten czas nie odezwał się ani słowem, a mimo to widziałem, że było mu bardzo spieszno.
– Jesteś okrutny - powiedział cicho Mikleo, patrząc na mnie karcąco.
– Nie rozumiem, o co ci chodzi - odpowiedziałem niewinnie, po czym pocałowałem go w policzek na pożegnanie i wyszedłem za synem.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz