Myśl o tym, że mógłbym stracić Mikleo, napawała mnie przerażeniem. Nie podobał mi się ten pomysł, był zbyt ryzykowny, ale chyba nie miałem tu za bardzo prawa głosu. Mikleo zadecydował, a mnie pozostało tylko udzielić mu wsparcia. Nadal uważałem, że powinnyśmy się poszukać jakiejś innej, bardziej bezpiecznej opcji...
Mimo wszystko podziękowaliśmy Lailah za jej pomoc, bo mimo wszystko lepszy taki pomysł, niż zabijanie Mikleo, po czym wyszliśmy z katedry. Cóż, myślałem, że zajmie nam to nieco dłużej, jak kilka godzin, tymczasem zajęło nam to niecałą godzinę. Gdybyśmy mieli nieco lepszy humor, pewnie wykorzystalibyśmy ten czas dla siebie, ale widziałem po moim mężu, że był przerażony, chociaż bardzo starał się udawać, że wcale tak nie jest. By go pocieszyć, chwyciłem jego dłoń i uśmiechnąłem się do niego pocieszająco. Co prawda, Mikleo odwzajemnił ten gest, ale wyczułem się zmuszał.
- Naprawdę chcesz to zrobić? – spytałem cicho, zaczynając patrzeć przed siebie. Było całkiem dużo ludzi wokół, którzy nie potrafi dostrzec mojego najukochańszego i najwspanialszego wybranka, więc musiałem zachowywać się tak, jakby go nie było. Sam już nie byłem pewien, czy wolałem, aby wszyscy widzieli Mikiego, bym już nie musiał udawać, czy też może abym tylko ja go widział, by nikt nie próbował mi go odebrać... Jest zdecydowanie za piękny dla ludzkich oczu. I pewnie dla anielskich też.
- Nie mam innego wyboru. Albo mi się uda, albo demon się wydostanie i skrzywdzi was wszystkich. Muszę to zrobić – wyczułem, jak jego głos delikatnie drży.
- Może istnieje jakiś bezpieczniejszy sposób? Taki, w którym nie grozi ci śmierć, na przykład – zaproponowałem, cicho wzdychając.
- Sorey, mam w sobie demona. Nie ma żadnego prostego sposobu na jego pozbycie się – teraz wyczułem delikatne zirytowanie.
- Nie denerwuj się... po prostu się o ciebie martwię. Nie przeżyję, jeżeli znowu stracę – wyszeptałem, czując się okropne. Miałem wrażenie, że za bardzo skupiam się na sobie... rany, naprawdę jestem beznadziejny. Powinienem myśleć o Mikleo, a nie o tym, że nie dam sobie rady, jak go nie będzie.
- Będę starał się z całych sił, by mu się nie poddać.
- Wiem, skarbie. Dzień dobry, czy można prosić... – zacząłem nieco głośniej, zwracając się do sprzedawcy. Zdecydowałem się kupić dzieciakom trochę słodkości, myślę, że im nie zaszkodzą. Może nawet Miki trochę zje...? On też przecież strasznie lubił czekoladowe desery. To niewiele, ale może chociaż wywoła malutki, niewymuszony uśmiech na jego twarzy.
Kiedy byliśmy nieco bliżej domu, mogliśmy usłyszeć bardzo głośny płacz dziecka. Gdybym nie wiedział, że to nasza mała, pewnie pomyślałbym, że ktoś znęca się nad jakimś dzieckiem. Chyba jednak dobrze, że wróciliśmy wcześniej. Uratujemy panią Caitlyn i naszych sąsiadów przed utratą słuchu... rany, co się stało, że mała aż tak się odpaliła? Przy nas nigdy tak nie płakała. Głodna nie powinna być, Mikleo nakarmił ją przed wyjściem, więc to nie z tego powodu płacze.
Przyspieszyliśmy, by znaleźć się w domu jeszcze szybciej. Mama Emmy robiła co mogła, by tylko uspokoić Misaki, ale mała za nic nie chciała się uspokoić. Dopiero kiedy Mikleo wziął ją na ręce, a ja pojawiłem się obok, zaczęła się uspokajać w zastraszającym tempie. Czy ona się po prostu za nami stęskniła...? Nie wiem, czy to urocze, czy przerażające.
- Przepraszam, za nic nie chciała się uspokoić – zaczęła pani Caitlyn, kiedy Mikleo oddalił się z Misaki na górę.
- Nic się nie stało, nie spodziewałem się, że tak wybuchnie. Dziękuję za pani pomoc – dodałem, uśmiechając się lekko do kobiety.
Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę, po czym pożegnaliśmy się, by każde z nas mogło nacieszyć się dniem wolnym. Emma, za moim oraz mamy pozwoleniem, została u nas, by jeszcze pobawić się z Yukim. Mi to nie przeszkadzało, a widziałem, jak bardzo Yuki jest szczęśliwy. Dałem dzieciakom po kawałku czekoladowego ciasta, po czym poszedłem na górę do Mikleo, także niosąc mu coś słodkiego.
Wchodząc do pokoju usłyszałem uroczy śmiech dziewczynki. Misaki, zauważając mnie, wyciągnęła rączki w moją stronę chyba chcąc, bym wziął ją na ręce. Już nic nie wskazywało na to, by jeszcze pięć minut temu płakała. Rozczulające maleństwo, które musi się nauczyć się wytrzymywać kilka godzin bez nas. Jeszcze muszę jej załatwić opiekę za dwa dni, kiedy Mikleo przystąpi do rytuału... wiedziałem, że jest silny i da sobie radę, ale i tak się martwię. To leży w mojej naturze, by martwić się o męża, zawsze i mimo wszystko.
- Mam dla ciebie ciasto – odezwałem się do Mikleo, stawiając talerzyk ze słodkością na stoliku i zabierając małą.
- Nie mam ochoty – odpowiedział, siadając w fotelu.
- A na co masz w takim razie ochotę? Może uda mi się spełnić twoje życzenie – odezwałem się cicho, uśmiechając się do niego łagodnie. Rozumiałem jego zdenerwowanie, a do moich obowiązków należało to, by poprawić mu humor. I chyba nie za dobrze mi to wychodzi... muszę wziąć się w garść i postarać się być lepszym mężem, bo jak na razie średnio mi wychodzi.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz