To było bardzo świeże złamanie, więc zdecydowanie powinien teraz leżeć i odpoczywać, a nie iść nad wodę. Dodatkowo, jego nadgarstek nie był jakoś bardzo dobrze unieruchomiony, używałem tylko tego, co miałem w kuchni. Zdecydowanie powinien ktoś na to spojrzeć fachowym okiem, jak na przykład lekarz, ale niestety to nie było możliwe... poza tym, ten pomysł z wyjściem był bardzo głupim pomysłem, a na głupie pomysły wpadałem tylko ja, więc wszystko się zgadzało. Zresztą, chciałem ich zabrać jutro, nie dzisiaj, o czym mówiłem... albo i nie mówiłem, tylko tak pomyślałem? Czasem mi się tak zdarza; wydaje mi się, że coś powiedziałem, a potem okazuje się, że nie i mam za swoje... czasem mam wrażenie, że jestem za bardzo roztrzepany. Zawsze taki byłem, ale myślałem, że z czasem mi to minie. Cóż, najwidoczniej z wiekiem staję się coraz to głupszy.
- Myślałem, że pójdziemy jutro. Dzisiaj poszukałbym jeszcze koszyka i koca, zastanowił się, jakie jedzenie zrobić, a takie rzeczy czas zajmują. I to bardzo dużo czasu – odpowiedziałem, nieco mocniej zaciskając palce na jego zdrowym nadgarstku bojąc się, by zaraz mi się nie wymknął, bo wiedziałem, że on mógłby to zrobić. Wygląda słodziutko i uroczo, ale nie mogę zapominać, że to szczwany lis, tylko wyglądem przypominającym owieczkę. Lis w owczej skórze... było chyba takie powiedzenie. A może i nie?
- Ale po co robić jedzenie, nie muszę jeść, wystarczy nam tylko koc i dobry humor – próbował mnie przekonywać, bardzo będąc podekscytowany wyjściem nad jezioro. Gdybym nic nie powiedział, byłby spokojny, ale jak zwykle musiałem coś chlapnąć. Mam za długi język, czego jestem świadom, ale nie za bardzo wiedziałem, co z tym zrobić.
- Ale ja muszę jeść. I Misaki. Piknik polega na tym, że zabiera się ze sobą przekąski i nimi powolutku delektuje. Jestem pewien, że nawet ty z chęcią byś zjadł coś słodkiego. Poza tym, nie jadłem śniadania i jestem głodny – powiedziałem, mówiąc mu prawdę. Rano jedynie wypiłem kawę i porozmawiałem z Lailah, mając zamiar zjeść później, no ale później Mikleo przyszedł ze złamaną ręką, i następnie musiałem iść do szefa, więc nie za bardzo miałem czas na zjedzenie czegokolwiek...
- Więc trzeba było mi powiedzieć, zaraz ci coś zro... zaraz ci potowarzyszę, kiedy ty będziesz sobie robił coś do jedzenia. Ale potem możemy pójść nad jezioro? Tylko na chwilkę. Będę grzeczny, obiecuję – dalej uparcie trzymał swego. I co ja z nim mam... przecież on zawsze był taki spokojny, co się zmieniło?
- Zastanowię się nad tym. A teraz chodźmy, zaraz i zacznie w brzuchu burczeć – odezwałem się cicho, całując go w policzek.
Mój mąż zgodził się ze mną, posłusznie schodząc ze mną na dół. Byłem ciekaw, który z nas zwariuje pierwszy; Mikleo, bo nie będzie miał co robić, czy ja wymyślając, co takiego Mikleo może robić.
Kiedy zeszliśmy na dół, Misaki od razu zauważyła mamę i wyciągnęła rączki w jego stronę najpewniej chcąc, by wziął ją na rączki. Jeszcze nie wiedziała, że przez bardzo długi czas Mikleo nie będzie mógł tego robić. Czy tego chciała, czy też nie, od tego będzie miała mnie. Podczas kiedy mój mąż rozmawiał z synem, ja przygotowywałem sobie oraz naszej malutkiej córeczce jedzenie. Też minęło trochę czasu, od kiedy mała jadła, więc myślę, że nie pogardzi. Może nawet Miki ją powoli nakarmi...? Jeżeli nie będzie miał z tym problemu, to mógłby to robić. Niewiele, ale zawsze miałby coś do roboty. Podczas przygotowywania kaszki trochę przysłuchiwałem się rozmowie chłopca z Mikim. Z początku nie mówili niczego ciekawego, Yuki go przeprosił, zapytał o to, jak się czuje, aż w końcu Mikleo powiedział coś, na co nie zdążyłem zareagować:
- Tata powiedział, że jak zje, pójdziemy wszyscy nad jezioro i tam może z tobą potrenować.
- Naprawdę? Tato, mama nie żartuje? Chcesz mnie pouczyć walczyć? – słysząc podekscytowanie i nadzieję w głosie Yuki’ego wiedziałem, że nie mogę się nie zgodzić, chociaż powinienem. Nie tak się z Mikim umawialiśmy.
- Tak, dlatego możesz iść po swój miecz – powiedziałem, a Yuki niemalże od razu wybiegł z kuchni. – Powiedziałem, że się zastanowię – odezwałem się do Mikleo, posyłając mu karcące spojrzenie.
- A ja pomogłem ci podjąć decyzję – powiedział zadowolony, podchodząc do mnie, by zdrową ręką pogładzić mnie po policzku, ewidentnie chcąc się do mnie przymilić.
- Jeżeli zauważę, że źle położyłeś dłoń, zacząłeś robić z nią coś, czego nie powinieneś, natychmiast wracamy do domu. I nie wychodzisz z niego, dopóki kość ci się nie zrośnie – odezwałem się, ani trochę nie żartując. Ryzykował naprawdę dużo, i chyba nawet nie jest tego świadomy. Dobrze, że ja tu jestem i o niego dbam, inaczej pewnie już dawno kość przebiłaby mu skórę...
<Aniołku? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz