I tak się kończyło, kiedy na moment zostawiłem Mikleo i Yuki’ego samego. Mogli mnie obudzić, w końcu spałem dosyć długo, a tak moglibyśmy wspólnie spędzić trochę czas razem. Wziąłbym Misaki i podczas kiedy Miki z synem by trenowali, ja zajmowałbym się córeczką i jednocześnie miałbym oko na wszystko... no nic, stało się, i teraz muszę pilnować, aby Mikleo nie robił niczego, co obciążałoby jego nadgarstka, żadne z nas nie chciałoby, by przypadkiem kość nie przebiła jego skóry... już na samą myśl mnie skręcało. I na pewno będę mu musiał znaleźć zajęcie, by się nie nudził. Tak samo jak ja, Miki musiał coś robić. Po prostu nie potrafił siedzieć spokojnie, chyba, że czytał książkę, albo spał, ale na dłuższą metę to nie wypali. Jakie „pożyteczne” czynności można zrobić tylko za pomocą jednej ręki...? Gotowanie odpada, sprzątanie także, także zajmowanie się malutką nie wchodziło w grę.
- Wróciłem! – krzyknąłem, przechodząc przez próg. Codi był pierwszą istotką, jaka mnie powitała, a to znaczyło, że Yuki był na dole. Spieszyłem się do szefa i nie miałem za bardzo czasu z nim porozmawiać, a powinienem, chłopiec na pewno czuł się winny, a nie powinien. To nie była jego wina, Mikleo za wcześnie chciał go nauczyć czegoś niebezpiecznego zdecydowanie za wcześnie.
- Piesek! – odezwała się uradowana Misaki, wyciągając swoje drobne rączki w stronę wielkiego pyska psa. Na szczęście Codi nie narzekał na małe dzieci, więc nie musiałem się martwić, że nagle się na nią rzuci. Znaczy, owszem, cały czas miałem psa a oku na wypadek, jakby coś mu nie odpowiadało i okazał swoje niezadowolenie, w końcu to tylko zwierzę.
Po chwili do korytarza wszedł Yuki, strasznie przybity i przestraszony. Czy kiedy jestem zły, naprawdę jestem taki straszny? Cóż, Mikleo nigdy nic sobie nie robił z mojej złości i zawsze robił swoje. Nie obraziłbym się, jakby raz przejął się moim zdaniem i zrobił bez marudzenia coś, co jest dobre dla jego zdrowia. Przecież nie każę mu leżeć i nic nie robić tylko dlatego, że mam taki kaprys.
- Hej, gdzie jest mama? – spytałem, poprawiając Misaki. Po ranie po bełcie została mi tylko kolejna blizna, która nie była tak brzydka jak ta ostatnia, ale i tak czasem jeszcze czasem ramię mnie bolało. Nie było to jednak nic poważnego, więc nikomu o tym nie mówiłem i najpewniej nigdy nie powiem, bo i po co, złamana kość jest znacznie gorsza.
- Chyba jest na górze. Nie jesteś na mnie zły za to, co zrobiłem ? – spytał cicho i niepewnie, patrząc na mnie z lekkim strachem. Muszę później spytać Mikleo, czy naprawdę jestem taki przerażający, albo czy nie za bardzo terroryzuję Yuki’ego, bo aż się źle czułem, widząc strach w oczach mojego syna.
- Nie, oczywiście, że nie. To nie była w twoja wina. I nie powinieneś się tym przejmować. Przypilnujesz na chwilę siostry? Muszę porozmawiać z mamą – poprosiłem go, wsadzając małą do specjalnego krzesełka, z którego nie może wypaść. Nie będzie mnie raptem pięć minut, więc nic złego nie powinno się stać, mała i tak jest na ten moment zafascynowana Codim i nie spuszcza z niego wzroku.
- A muszę? – bąknął, chyba nie do końca zadowolony z mojej prośby. Nie rozumiałem, przecież sam chciał rodzeństwo, którym mógłby się opiekować, i teraz ma ku temu idealną okazję.
- Nie musisz, ale mnie i mamie byłoby bardzo miło, gdybyś odciążył trochę mnie i mamę – odpowiedziałem, czochrając jego włosy.
- Póki nie muszę jej brać na ręce, to dobrze – i kolejna rzecz, której nie za bardzo rozumiałem. Wcześniej raczej lubił nosić ją na rękach. Chociaż, mała ważyła coraz to więcej, więc mogła być dla niego odrobinkę za ciężka. W sumie, chyba już powolutku moglibyśmy uczyć ją chodzić... raczkuje już całkiem żwawo, trzeba mieć ją cały czas na oku, by przypadkiem nie spróbowała zjeść niczego dziwnego z podłogi.
Skoro Yuki zgodził się na pilnowanie Misaki, ja poszedłem do naszej sypialni, gdzie faktycznie znajdował się Mikleo, który czytał książkę. Chociaż tyle dobrego, że nie stara się robić niczego dziwnego, a wydaje mi się, że byłby w stanie to zrobić.
- Nareszcie jesteś. Już chyba pięć razy zmieniłem miejsce do czytania – powiedział podekscytowany, odkładając książkę na bok i od razu podnosząc się do siadu. I ewidentnie zapomniał o swojej ręce, bo zaraz krzyknął cicho z bólu. I on twierdził, że to ja jestem nieodpowiedzialny...
- Miki, naprawdę musisz uważać na swoją rękę. Jesteś w znacznie gorszej sytuacji niż ja ostatnio, mi nie groziło to, że kość może mi przebić skórę – powiedziałem, podchodząc do niego, by chwycić jego zdrową dłoń.
- Staram się uważać, po prostu mój mózg jeszcze nie zaakceptował faktu, że coś złego się stało – wyjaśnił, uśmiechając się do mnie przepraszająco.
- Udało mi się dostać wolne i chciałem was wszystkich zabrać na piknik nad jezioro, ale skoro twój mózg jest strasznie uparty, to jeszcze chwilę poczekam. Taki wypad może być za bardzo niebezpieczny dla ciebie – powiedziałem szczerze, cicho wzdychając. Myślałem, że to będzie dobry pomysł, wszyscy się trochę rozerwiemy, może udałoby mi się potrenować trochę z Yuki, a Mikleo siedząc na kocu jedną ręką na pewno dałby radę przytrzymać mało. Ale jak ma się tak zapominać, może powinienem poszukać jakiegoś innego sposobu na zabicie czasu... ale się nagłowię, by znaleźć dla Mikleo jakieś zajęcie, podczas którego się zanudzi ani nie skrzywdzi...
<Aniołku? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz