Szczerze, to jeszcze na moment zamknąłbym oczy. Te cztery godziny to zdecydowanie dla mnie za mało, ale nie mogłem zmrużyć oczu z powodu bólu. Przez sen przekręciłem się nie na ten bok i obudził mnie przeszywający ból. Nawet teraz, jedząc sobie przepyszne śniadanie zrobione przez mojego najukochańszego męża, czułem, jak piecze mnie rana. Nic dziwnego, to jeszcze świeża rana, więc przez najbliższy czas będzie uporczywie dawać mi o sobie znać, ale przecież to nic takiego. Nie rozumiałem także tego zdenerwowania Mikleo dzisiaj w nocy. Mówiłem mu prawdę przecież, nic mi się nie stało; nie jest to żadna poważna rana, nie umierałem, kaleką też nie będę, ta rana jest jedynie lekką przeszkodą w wykonywaniu pracy. Kilka dni i będzie po krzyku, więc nie ma o co się złościć.
Spokojnie i absolutnie się nie spiesząc jadłem śniadanie, rozmawiając z moim mężem. I tak była bardzo wczesna godzina, więc nie mogliśmy wyruszyć za wcześnie, bo Emma jeszcze mogła spać, ale Yuki wydawał się nie podzielać mojego zdania. Miałem wrażenie, że jeszcze jest na mnie obrażony za ten cały szlaban... no cóż, takie uroki bycia surowym rodzicem, ale ktoś z naszej dwójki musi być bardziej konsekwentny. Gdyby nie ja, Yuki już dawno wszedłby nam na głowę. Już raz udało mu się okręcić Mikleo wokół palca i nieważne, co okropnego i głupiego robił, ten wszystko mu wybaczał. Jak dobrze, że ma mnie.
- Może weźmiesz jakieś jedzenie dla małej? – zaproponował Mikleo, kiedy szykowałem się do wyjścia.
- Uważasz, że w ciągu dwóch godzin zdąży zgłodnieć? – odpowiedziałem pytaniem, odgarniając włosy z twarzy. Czy aby za troszkę nie przesadzał? Misaki nie jest jakimś wielkim głodomorem, no i też sama nie powinna za dużo jeść, by nie miała w przyszłości problemów z wagą.
- Nie powinna, ale na wszelki wypadek możesz wziąć.
- Skarbie, nie przesadzaj, bo nie wyjdzie to na zdrowie ani tobie, ani jej – powiedziałem, podchodząc do niego, by móc pocałować go w czoło.
- Rany, możecie już przestać? Po pierwsze, to obrzydliwe, a po drugie, musimy już wychodzić – burknął Yuki, bardzo niezadowolony. Teraz to zdecydowanie przesadzał, w końcu nie robiliśmy niczego niestosownego, to tylko buziak w czółko. Co w tym jest takiego obrzydliwego? Mam nadzieję, że w końcu wyrośnie z tego dziwnego okresu, w którym to każdy całus jest dla niego obrzydliwy.
- Już idziemy, spokojnie – westchnąłem cicho, biorąc malutką na ręce. I po raz kolejny tego dnia rozbolała mnie moja rana, ale na szczęście nie jakoś bardzo. Rankiem bolało mnie bardziej. – Wrócimy za dwie godziny – dodałem, uśmiechając się delikatnie do mojego męża.
- Uważajcie na siebie – odpowiedział, przyglądając mi się uważnie, jakby próbował odkryć, czy wszystko ze mną w porządku. Też właśnie z tego powodu niespecjalnie lubiłem mu mówić, że coś jest ze mną nie tak, zwłaszcza, jeżeli chodzi o takie drobne rzeczy; później się o mnie martwi, przygląda mi się, odciąża mnie ze wszelkich obowiązków.
Przez całą drogę Yuki w ogóle się do mnie nie odzywał, mówiłem więc albo do Misaki, albo do Codi’ego. I co zabawne, oboje mi odpowiadali; dziewczynka swoim przeuroczym gaworzeniem, a pies krótkimi szczeknięciami. Swoją drogą, ciekawe, kiedy Misaki powie swoje pierwsze słowo. Czułem, że naprawdę niewiele jej brakuje i już lada moment powie coś sensownego. Szczerze, miałem nadzieję, że tym słowem będzie „mama” i powie to przy Mikim. Zdecydowanie na to zasługuje.
- Codi wraca ze mną czy zostaje z tobą? – spytałem, kiedy w końcu dotarliśmy do celu.
- Codi nigdzie nie idzie. I nie musisz po nie wracać, wrócę sam – burknął, nawet na mnie nie patrząc.
- Przyjdę po ciebie o osiemnastej i masz być gotowy – powiedziałem odpowiednio głośno, by Yuki na pewno mnie usłyszał. Ta dwójka potrafiła siedzieć razem do późnych godzin, a nie mogłem przecież pozwolić, aby wracał późnym wieczorem do domu, i to jeszcze sam. Osiemnasta jest bardzo odpowiednią godziną; musimy w końcu jeszcze wrócić, a i ja chciałbym położyć się wcześniej spać i w końcu wypocząć. Po coś to wolne dostałem. – Mam nadzieję, że ty nie będziesz się na mnie tak obrażać – odezwałem się cicho do Misaki, całując ją w policzek. – Już wracamy do mamy, maleńka. Pewnie się bardzo za nią stęskniłaś... może kupimy jej jakiś ładny bukiet? Myślisz, że będzie ucieszona? – nie miałem za bardzo pojęcia, czy malutka rozumiała cokolwiek, co powiedziałem, ale na moje słowa zareagowała wybuchem radości. – Kupimy jej róże. Może dzięki temu trochę przestanie się na mnie gniewać – powiedziałem, kierując się z powrotem do stolicy. Róże kupię już tam, bo teraz już zwyczajnie nie ma sensu. Mam nadzieję, że taki bukiet wywoła uśmiech na twarzy mojego aniołka, który zdecydowanie za bardzo i niepotrzebnie martwił się o mnie w nocy.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz