Bałem się, bałem jak nigdy niczego przedtem. W tej chwili mogłem stracić kontrole nad demonem, który nie tylko może skrzywdzić Lailah i Soreya, ale i innych. Tracąc nad nim kontrole, tracę kontakt ze światem a wtedy już nic ani nikt nie będzie w stanie go zatrzymać.
Biorąc dwa głębokie wdechy, spojrzałem w oczy męża, wycierając dłońmi policzki, dość łez, dość strachu muszę wsiąść się w garść dla tych, których kocham.
- Dobrze ufam ci, chodźmy. Pani Caitlyn z Emmą już są - Poprosiłem, czując obecność dwójki ludzi znajdujących się w naszym domu.
Sorey uśmiechnął się do mnie ciepło, chwytając moją dłoń, prowadząc prosto do salonu gdzie czekała na nas pani Caitlyn.
- Wrócimy za kilka godzi, bardzo dziękujemy za pani pomoc - Odezwał się mój mąż, na co kobieta tylko kiwnęła głową, ciepło się do nas uśmiechając.
- Spokojnie, przypilnuje dzieci, włos z głowy im nie spadnie - Zapewniła, nim wyszliśmy z domu, zostawiając jej na głowie trójkę dzieci. Oby dała sobie radę, nie chciałbym mieć na sumieniu jej psychiki. Misaki bez nas może wpaść w histerie, oby tylko nie obudziła się, nim wrócimy.
Całą drogę myślałem o naszej małej córeczce, to dopiero niemowlę nie powinienem jej zostawiać, Yuki to duży chłopiec poza tym zna mamę Emmy a Misaki. Czuje, że jednak nie powinniśmy zostawiać jej z obcą osobą. Już nawet chciałem to powiedzieć, byśmy wrócili do domu, niestety nie było już odwrotu, Lailah czekała na nas przed zamkiem wpatrując się w nas z widocznym zmartwieniem w oczach. Nie chce jej martwić, teraz stresuje się jeszcze bardziej.
- Chodźmy, porozmawiamy w Katedrze - Poprosiła, zabierając nas do świętego miejsca, w którym to kiedyś znajdował się jej miecz, nim Sorey wyciągnął go z kamienia, przysięgając przed panią jeziora wierność, uczciwość i oddanie dla świata. - Co się dzieje? To coś ważnego skoro chcieliście spotkać się tylko ze mną - Miała racje, to było coś ważnego tylko jak mam to powiedzieć? Tak strasznie się boję.
- Mamy drobny problem, z którym tylko ty możesz nam pomóc - Pierwszy odezwał się Sorey, dodając mi otuchy, bym to ja powiedział, nie chcąc naciskać ani tym bardziej mówić za mnie. - Miki? - Wypowiadając moje imię, dotknął mojej dłoni, dodając mi otuchy.
No dobrze, dwa głębokie wdechy, nie myśl o niczym złym, będzie dobrze, musisz w to wierzyć.
- Mam... Mam w sobie... sobie - Nie mogłem tego wydusić, to było trudniejsze, niż na początku mi się wydawało, proste słowo "demona" a jednak tak trudne do wypowiedzenia. - Demona - Szepnąłem, tak cicho, że chyba nikt nie był w stanie tego usłyszeć.
- Nie zrozumiałam, Mikleo proszę, powtórz, co masz w sobie? - Lailah podeszła bliżej by lepiej mnie słyszeć, rany to naprawdę trudniejsze niż przypuszczałem.
- D... demona - Tym razem powiedziałem głośniej, tak by kobieta była w stanie usłyszeć moje słowa.
- Demona? Jak to możliwe? Jak to się stało? - Zaskoczona, stała w miejscu patrząc na mnie z widocznym przerażeniem, teraz i ona się mnie boi, nie tego chciałem, mogłem nic nie mówić.
- Pojawił się po moim powrocie na ziemię, nie wiem, dlaczego i jak po prostu jest we mnie i nie daje o sobie zapomnieć, gdy zacznę się denerwować, przejmuje nade mną kontrole a wtedy.. Wtedy nie mogę już nad nim zapanować - Wyznałem, cały czas wpatrując się w ziemię.
Lailah stała w milczeniu, zaczynają wszystko układać sobie w głowie.
- To dlatego wasz dziadek przybył, musiał skądś się dowiedzieć, bał się nie tylko o Misaki, ale i o ciebie wiedząc, że tylko twoja śmierć może zakończyć jego żywot - Gdy to mówiła, spojrzałem prosto w jej oczy z przerażeniem, czyli muszę umrzeć, by nie być zagrożeniem?
- Czy to oznacza, że?.. - Nie dokończyłem przez męża, który wtrącił się w naszą rozmowę.
- Nie, na pewno jest inne rozwiązanie - Stanął przede mną, nie pozwalając Lailah się do mnie zbliżyć.
- Spokojnie Sorey, nie skrzywdzę Mikleo, nie mogę pozbyć się z niego demona, mogę jedynie pomóc mu nad nim zapanować, możemy odprawić rytuał polegający na próbie przejęcia kontroli nad demonem. Jeśli ci się uda, demon ci się podda, jeśli nie - Tu przerwała, spuszczając głowę.
- Umrę, a demon przejmie moje ciało - Powiedziałem to za nią, doskonale wiedząc, co miała na myśli.
Lailah kiwnęła głową, nawet nie mówiąc na głos tego, co było oczywiste.
- W takim razie kiedy możemy zacząć? - Spytałem, chcąc po prostu mieć to już za sobą.
- Mikleo jesteś pewny? - Wtrącił się mój mąż.
- Nie ma innego wyjścia albo ja, albo on. Muszę spróbować w innym razie i tak prędzej czy później stracę kontrolę nad nim - Odpowiedziałem, patrząc mu w oczy, nim znów zwróciłem uwagę na twarz kobiety.
- Przyjdźcie tu za dwa dni o świcie, do tego czasu zdołam już wszystko przygotować - Wszystko nam wyjaśniła, karząc mi się przygotować na to, co mnie czeka, tak jakbym miał wybór. Muszę złapać byka za rogi, stawiając czoło lękom. Dam sobie radę mam przy sobie kochającą rodzinę potrzebuję tylko trochę więcej wiary w siebie i wszystko będzie dobrze, na pewno będzie dobrze, musi być, nie może być inaczej..
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz