Widziałem to zmartwienie w oczach Mikleo, co wywoływało we mnie poczucie winy. Nie chciałem, by się o mnie martwił, przecież to nie było nic takiego, tylko zwyczajny ból głowy spowodowany niewyspaniem albo stresem. Albo jednym i drugim. Na szczęście jest już przyjemna cisza i spokój, więc może to nie będzie jakaś bardzo bolesna noc. Może, jak się wyciszę, nawet uda mi się zasnąć na kilka godzinek...? Oby. Co prawda, jeszcze jutro za dnia miałem możliwość przespania się i nabrania sił przed pracą, ale miałem nieco inne plany. Chciałem poświęcić ten czas rodzinie, której z powodu powrotu do pracy niezbyt często poświęcałem uwagę, ale jednak zawsze starałem się znaleźć dla nich trochę czasu.
- Możesz położyć się spać, pewnie jesteś zmęczony po walce – powiedziałem, nie widząc sensu, dla którego i on miałby się ze mną męczyć. Swoją drogą, nie za bardzo podobał mi się pomysł oddania kontroli temu jego Momo czy tam Mormo... nie po to wykonywaliśmy rytuał, by Mikleo teraz oddawał mu ciało. Ale ponieważ, że dzięki temu wszyscy żyją, nie będę jakoś pokazywał swojego niezadowolenia. Wolałbym jednak, by Miki już więcej tego nie robił. Dla mojego i swojego spokoju.
- Daj spokój, nie czuje się źle – przyznał, uśmiechając się do mnie delikatnie. Jak na to, że oni wszyscy mogli tam zginąć, mój mąż miał doskonały humor. Chciałbym móc podzielać jego uczucie.
- Właśnie widzę. Wręcz kipisz energią. Mimo wszystko wolałbym, abyś poszedł spać, a ja... jeszcze nie wiem, co zrobię. Może najpierw przygotuję sobie herbatę...
- Robi się – przerwał mi Miki, wyprzedzając mnie i schodząc na dół. Ja może już zamknę buzię na kłódkę, bo Mikleo zacznie wykonywać wszystko za mnie, a to nie na tym miało polegać.
Nie mając innego wyboru zszedłem do kuchni i usiadłem przy stole, obserwując mojego męża. Niby Mikleo został rany, stoczył ciężką walkę, a kiedy mnie budził, by poinformować o zniknięciu Yuki’ego, był przerażony – teraz jednak nie było po nich śladu. Nie wydawał się nawet specjalnie zły na naszego syna. I jeszcze próbował mi wmówić, że przesadzam... tej nocy mogliśmy ponieść naprawdę ciężkie straty; ja straciłbym męża oraz syna, Misaki mamę oraz brata, a pani Cailtyn swoją jedyną i najukochańszą córkę. Skutki zachowania dzieci mogły być straszne. To, że się jutro nie pożegnają, nie jest jakoś bardzo okropne. Yuki musi się nauczyć brać odpowiedzialność za swoje czyny.
- Dziękuję za herbatę. Możesz się teraz położyć – podziękowałem mu, uśmiechając się do niego ciepło.
- Może posiedzę z tobą? Mogę sprawić, że szybko zaśniesz – odpowiedział z tym swoim zadziornym uśmiechem. Czy to moje dziwne wyobrażenie, czy on dzisiaj już drugi raz stara się mnie namówić na chwilę intymności...? Aż się źle czuję, drugi raz musząc mu omówić... nie sądziłem, że kiedykolwiek dożyje dnia, w którym naprawdę nie miałem ochoty na seks. Rany, starzeję się szybciej niż podejrzewałem. To odrobinkę niepokojące. – To nic zbereźnego. Mógłbym spróbować ukoić twój ból, w końcu mam chłodne dłonie. Mógłbym także wyczarować trochę lodu...
- Miki, naprawdę dam sobie radę, nie musisz się ze mną męczyć – powiedziałem, biorąc łyk cudownie gorącej herbaty.
- A kto powiedział, że ja się z tobą męczę? Chcę po prostu spędzić czas z moim najukochańszym mężem – na te słowa westchnąłem cicho. Już wiedziałem, że Mikleo tak prędko nie odpuści i będzie ze mną siedział, dopóki sam nie pójdę spać. Jeżeli nie będzie mówił za dużo, albo będzie mówił cicho, to moja biedna głowa jakoś to przeżyje.
Resztę nocy spędziłem na kanapie czytając książkę, z moim mężem śpiącym u boku. Z początku trochę rozmawialiśmy, potem Mikleo zaczął być coraz to bardziej śpiący. Mówiłem mu, by szedł na górę, ale ten uparcie trzymał przy swoim i teraz ma za swoje. Żeby mi później nie narzekał, że go plecy bolą... chociaż nie, to ja zazwyczaj na to narzekam, bo to ludzki problem. Nieważne.
O piątej nad ranem usłyszałem bardzo ciche zamykanie się drzwi i równie ciche kroki. A więc Yuki próbuje się wymknąć... absolutnie się tego nie spodziewałem. Odłożyłem książkę na bok i w spokoju poczekałem, aż znajdzie się w zasięgu mojego wzroku.
- Dokąd idziesz? – spytałem cicho, by nie wybudzić męża.
- Ja... tylko... chciałem... się czegoś napić – powiedział wymijająco, patrząc wszędzie, tylko nie na mnie.
- U Emmy, co? Chciałeś się z nią pożegnać. Nie wiem, czy piąta nad ranem to odpowiednia pora. Wiesz, o której godzinie wyjeżdżają.
- O dziewiątej.
- Więc o ósmej wychodzimy. Tylko się pożegnasz i od razu wracamy. A teraz zmykaj na górę, wcześnie jest – dodałem, widząc szok w jego oczach. Jeden raz ustąpię, ale to był pierwszy i ostatni raz.
- Dziękuję, że trochę mu odpuściłeś – usłyszałem, kiedy Yuki przeszczęśliwy zniknął na górze.
- Od jak dawna nie śpisz? – spytałem, odgarniając grzywkę z jego czoła. Właśnie, coś mi się przypomniało, czy on nie miał skracać grzywki, bym mógł zobaczyć jego cudowne oczy? Chyba właśnie miał. Trochę mi się o tym zapomniało, bo wiele się wydarzyło, ale już mi się przypomniało i dopilnuję, by Mikleo wywiązał się ze swojej obietnicy.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz