piątek, 1 kwietnia 2022

Od Soreya CD Mikleo

Od czasu śmierci dziadka Mikleo i ja nie rozmawialiśmy o tym. Szczerze, to w ogóle nie rozmawialiśmy. Mikleo się nie odzywał ani do mnie, ani do dzieci. Kiedy brał małą do karmienia, jedynie się uśmiechał, robił o do niego należało, i oddawał ją mnie. Na moje pytania kiwał albo kręcił głową. Nie wydawał się reagować za bardzo na moje słowa pocieszenia czy delikatny, pokrzepiający dotyk. Nie miałem pojęcia, czy robiłem dobrze i mu pomagam, czy może wręcz przeciwnie i dołuję go jeszcze bardziej. To było męczące, bo nie miałem pojęcia, czy nie krzywdzę go swoim zachowaniem jeszcze bardziej, ale nie opuszczałem go, ponieważ to byłoby najgorsze. 
Zachowanie Mikleo męczyło mnie psychicznie, natomiast zajmowanie się domem męczyło mnie fizycznie. Na mojej głowie było dosłownie wszystko; sprzątanie, gotowanie, zakupy, dzieci, a cały wolny czas poświęcałem Mikleo... owszem, do tej pory to również były moje obowiązki, ale zawsze był przy mnie Miki, który pomagał mi ze wszystkim najlepiej, jak tylko mógł, więc było mi znacznie lżej. Teraz nie mogłem od niego tego wymagać, nie byłem na niego zły, byłem po prostu... zmęczony. Na szczęście Yuki był na tyle dobrym dzieckiem, że również pomagał mi na tyle, na ile pozwalały jego malutkie rączki. 
Wykończony położyłem już śpiącą Misaki do łóżeczka, która była dzisiaj wyjątkowo hałaśliwa. Ostatnimi czasy coraz trudniej było mi ją uspokoić. Miałem wrażenie, że potrzebowała więcej obecności mamy, ale nie mogłem jej oddać Mikleo. Praktycznie nie ruszał się z łóżka; zmieniał jedynie pozycję z siedzącej na leżącą i odwrotnie, kiedy spał i się budził. To zdecydowanie nie czas na to, by zajmował się czymkolwiek... bałem się o niego. Bardzo. I byłem jednocześnie bardzo na siebie zły za to, że nie mogłem mu pomóc. 
Po posprzątaniu kuchni, wziąłem szybką kąpiel, po czym położyłem się obok mnie. Mikleo już spał, co mnie ucieszyło. Zdecydowanie potrzebował snu. I wsparcia. I... sam już nie wiem, chyba zdecydowanie kogoś lepszego ode mnie. Ja także przeżywałem śmierć dziadka w ciszy, nie mogłem uwierzyć, że już go z nami nie ma. Nie obwiniałem jednak za to Mikleo, wiedziałem, że to nie była jego wina, ale moja. Nie powinienem ich nigdy zostawać samych. Gdybym tylko bardziej naciskał i nie ustępował, nic takiego by się nie zdarzyło. Szkoda tylko, że Miki tego nie zauważał. 
Uśmiechnąłem się delikatnie do męża, który nie mógł tego zauważyć, i ostrożnie, by go nie obudzić, poprawiłem jeden z jego kosmyków opadających mu na twarz. Pewnie to zabrzmi bardzo egoistycznie, ale cieszę się, że to Miki wyszedł z tej walki żywy. Bez niego bym sobie nie poradził. Prawdopodobnie wtedy oddałbym dzieci dziadkowi bez walki, bo nie znalazłbym w sobie siły, aby o nie walczyć i później się nimi zajmować. Zgasiłem świeczkę, która dawała bardzo słabe światło, po czym niepewnie wtuliłem się w plecy Mikleo, by go nie obudzić. Nie wiedziałem, czy on sobie tego życzy, czy nie, czy mu to przeszkadza, czy może wręcz przeciwnie... nie miałem już pojęcia, co mam robić, by go nie skrzywdzić. Chciałbym otrzymać od niego coś więcej niż kiwnięcie głowa na pytanie, czy zje teraz zupę, którą zresztą i tak musiałem go karmić. 
Obudziłem się gwałtownie, przerażony i spocony, z mocno bijącym sercem. Upewniłem się, że leżący obok mnie Mikleo oddycha i dopiero wtedy odetchnąłem z ulgą. Dawno już nie miałem koszmaru, dodatkowo takiego, w którym ginął Mikleo. To było... intensywne, przerażające i wycieńczające. Zdecydowanie za nimi nie tęskniłem. Potrzebowałem teraz snu bardziej niż kiedykolwiek, musiałem być wypoczęty, by rankiem znowu mieć siły na wszystko. Mikleo potrzebuje mnie bardziej niż kiedykolwiek, nie mogłem go zawieść. 
Wstałem na chwilę z łóżka, by rozchodzić te emocje, uspokoić się i napić się trochę wody. Sądząc po szarym niebie za oknem, był już ranek. I tak pewnie już się nie położę, znając moje szczęście, za moment obudzi się Misaki, a zanim ją uśpię obudzi się Yuki, później trzeba będzie przygotować śniadanie dla mnie i Mikleo, którego będę musiał nakarmić, następnie wypadałoby zrobić pranie... jednym słowem, miałem co dzisiaj robić. Jak co dzień, zresztą. 
Jak wcześniej przewidziałem, ledwo dokończyłem pić wodę, a Misaki już zaczęła płakać. Odłożyłem szklankę na blat i jak najszybciej ruszyłem na górę, by mała nie zdążyła obudzić całego domu. Przewinąłem i umyłem małą, ale okazało się, że to nie wystarczyło; dziewczynka wyciągała rączki w stronę biblioteczki gaworząc wesoło, wyraźnie dając mi znać, że chce teraz czytania. 
- Nie dasz tacie za bardzo odpocząć, co? – spytałem cicho i ucałowałem ją w czółko. Najchętniej jeszcze na moment zamknąłbym oczy, no ale dziecku nie odmówię. 
Wziąłem książkę, którą czytałem jej ostatnio, zapaliłem świece, bo było jeszcze ciemno, i usiadłem wygodnie w fotelu. Zazwyczaj kładłem się na łóżku, ale teraz nie chciałem przeszkadzać Mikleo. Musiał odpoczywać, a jak bym mu czytał nad uchem, to na pewno bym go obudził. 
Mała była dzisiaj wyjątkowo łaskawa. Po dwudziestu minutach cichego czytania zasnęła, co zazwyczaj się nie zdarzało. Ostrożnie odłożyłem książkę na stolik, a małą do łóżeczka. Było jeszcze w miarę wcześnie, więc jeszcze chwilkę miałem dla siebie. Wróciłem do fotela, wygodnie się ułożyłem i przymknąłem na chwilę oczy. To tylko na momencik, więc nie opłaca mi się wchodzić do łóżka... 

<Aniołku? c:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz