Kiedy rano się obudziłem, Mikleo nie był obok mnie, co nie do końca mi się podobało. Zdecydowanie bardziej wolałem, aby mój mąż był obok mnie, kiedy otwierałem oczy, zawsze miło obudzić się z ukochaną osobą u boku. Pewnie mała obudziła się wcześniej i musiał wstać do niej, chociaż byłem zaskoczony, że sam nie wstałem. Najwidoczniej wcześniejszy dzień wymęczył mnie bardziej niż podejrzewałem i mój organizm musiał to odespać... szybko ogarnąłem się z rana, a następnie poszedłem do pokoju mojej małej księżniczki spodziewając się, że zastanę tam Mikleo, ale ku mojemu zaskoczeniu, pokój był pusty. Dopiero Lailah, którą zastałem w kuchni, powiedziała mi, że Mikleo wziął ze sobą Yuki’ego na trening. Zaskoczyło mnie to, owszem, minęło trochę czasu, od kiedy mój mąż w ten sposób spędzał czas z naszym synem... chociaż, to miało trochę sens. Wcześniej Mikleo był w ciąży, więc tak nie za bardzo mógł wykonywać gwałtowne ruchy, później mała wymagała ciągłej opieki dwadzieścia cztery na siedem, a teraz jest z nią już znacznie lepiej. Może to nawet i lepiej, że mój mąż poświęcił więcej czasu synowi, niż córce. Ale to przecież normalne, w końcu malutkie dziecko potrzebowało znacznie więcej uwagi rodziców niż dziesięciolatek, ale Yuki nie do końca wydawał się to rozumieć.
Powiedziałem Lailah, że może już iść, bo ja dam już sobie radę, ale kobieta upierała się, że może zostać do powrotu Mikleo. Czy tylko mi się wydawało, czy ona naprawdę była zauroczona małą Misaki...? W sumie, nie dziwiłem jej się, odziedziczyła wszystko, co najlepsze po Mikleo, zarówno te anielskie i ludzkie cechy. I jestem pewien, że wyrośnie na wspaniałą dziewczynę, która nie będzie zagrażać ani ludzkości, ani aniołom.
Po kilkunastu minutach Mikleo oraz Yuki wrócili do domu. Yuki był jakiś taki dziwnie przestraszony, a Mikleo był aż za bardzo radosny. Coś było nie tak, tylko nie wiedziałem do końca, co takiego. Owszem, cieszyłem się, że mój mąż się cieszy, ale tym razem było to coś za bardzo podejrzanego. Zatem kiedy Mikleo poszedł do łazienki, po chwili za nim ruszyłem, zostawiając na moment Lailah z dziećmi. Nie wydawała się za bardzo spieszyć do zamku, więc nic raczej się nie stanie, jak zostanie jeszcze z nimi na moment.
- Mikleo? Wszystko w porządku...? Co się stało z twoją ręką? – spytałem, zauważając, że jego lewy nadgarstek był dziwnie opuchnięty.
- Nic takiego, masz jakieś dziwne zwidy – odpowiedział Mikleo, chowając rękę za plecy. Oczywiście mu nie uwierzyłem, tak samo jak on mnie z tym ramieniem, dlatego sięgnąłem po jego dłoń. Wystarczyło, że delikatnie zacisnąłem palce na jego nadgarstku, a ten krzyknął z bólu. To wystarczyło, bym natychmiast cofnął rękę, przerażony jego nagłą i niezrozumiałą reakcją.
- Gdybym miał zwidy, nie krzyczałbyś z bólu – powiedziałem, patrząc na niego uważnie. – Co się stało na tym treningu?
- Yuki był na mnie zły, więc chciałem mu pokazać coś fajnego, by zwrócić jego uwagę, i pokazałem mu, jak stworzyć lodowe ostrza, no i jakoś tak wyszło.... tylko nie krzycz na niego, to nie jego wina – dodał, zauważając moja winę.
- Nie będę krzyczeć na niego, ale na ciebie. Co ci w ogóle strzeliło do głowy, by uczyć jedenastolatka takie rzeczy? – burknąłem, tym razem znacznie bardziej delikatnie chwytając jego palce, by móc uważniej przyjrzeć się jego obrażeniom. – To wygląda na złamanie.
- To nic takiego, naprawdę.
Westchnąłem cicho. Nic takiego? Nie będzie przecież w stanie zajmować się małą; nie będzie mógł wziąć ją na ręce, uspokoić, uśpić... będzie miał problem ze wszystkim. To jest w końcu złamanie, powinien jak najbardziej oszczędzać tę rękę, by mu się nie pogorszyło. No i też trzeba mu unieruchomić ten nadgarstek, by szybciej i lepiej się goiło.
- Chodź na dół, Lailah może coś na to poradzić. I postaram ci się jakoś unieruchomić ten nadgarstek, dla twojego dobra – odpowiedziałem, drugą dłoń kładąc na jego plecach i dopiero wtedy delikatnie popychając go w stronę drzwi. Skoro zdarzył się mały wypadek, musiałem wziąć, wolne, znowu... na pewno w tym momencie przysłuży mi się moja przyjaźń z Alishą, ale co miałem zrobić? Nie mogłem przecież zostawić go samego ze złamaną ręką i całym domem na głowie. Może gdyby Misaki była większa, nie musiałbym brać wolnego, ale ona nadal wymagała pełnej opieki, której mój mąż nie był jej w takim stanie zapewnić. Opatrzę ten jego nieszczęsny nadgarstek i pójdę do pracy, by porozmawiać z szefem. Tylko co zrobię z małą...? Może wezmę ją ze sobą? To nie byłby taki zły pomysł, Miki wtedy mógłby trochę odpocząć. Cóż, jeszcze się nad tym zastanowię, na razie muszę się zająć złamaną kością mojego męża.
<Mikleo? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz