Banshee zniknęła tak szybko, jak się pojawiła, pozostawiając mnie samego sobie, trochę szkoda, że to jeszcze nie czas ich powrotu, co jednak mogłem uczynić, nie mogłem jej zatrzymać, musi przy nim być i o niego dbać, a ja, ja poczekam na niego grzecznie, tak jak obiecałem z nadzieją na jego bezpieczny powrót.
I tak mijały kolejne dni, w których to nic się nie działo, dzieci żyły swoim życiem młodzieńczym, poznając nowych ludzi, spędzały coraz mnie czasu w domu, a ja, ja nie stałem im na drodze, musiałem tylko wiedzieć, gdzie są i o której wrócą, aby w razie co mu zareagować, nie chciałem przecież ich krzywdy to moje dzieci, o które będę dbał i które będę kochał, aż do końca swoich dni.
– Wszystko w porządku? – Słysząc głos Lailah, uniosłem głowę znad książki, ukrywając narastający we mnie smutek, nie wiem, jak na wytrzymałem rok bez męża, skoro teraz kie potrafię wytrzymać nawet miesiąca, czując się coraz to gorzej.
– Tak, nic mi nie jest – Nie mówiłem do końca prawdy, bo co jej miałem powiedzieć? Doskonale przecież wiedziałem, że nie popiera mojego wybory, jej zdaniem Sorey nie ma prawa żyć, ale ja, ja go kocham i nie pozwolę, aby ktoś odebrał mu życie tylko dlatego, że jest demonem, w końcu to mój Sorey, zawsze nim będzie bez względu na wszystko, kocham go, i to się nie zmieni.
Kobieta usiadła obok mnie, nie spuszczając ze mnie wzroku.
– Tęsknisz? – Zapytała w prosty, analizując każde moje słowo i zachowanie.
– Oczywiście, że tęsknię, zawsze będę za nim tęsknił to mój mąż i spora część mojego życia nie potrafię tak sobie o nim zapomnieć, to nie realne tęsknię za nim i bardzo chce jego powrotu do domu – Wyjaśniłem, odkładając książkę na bok, nie mogąc już się skupić na czytaniu, które i tak nie miało najmniejszego sensu.
– Wiesz, że on i ty to nie powinno mieć miejsca… – Zaczęła, obserwując mój zmieniający się wyraz twarzy, ona tego nie rozumiała, bo chyba sama zapominała, co to znaczyło kochać, jej kiedyś ktoś to odebrał, ale ja, ja nie pozwolę na to i zrobię wszystko, abyśmy byli razem już zawsze bez względu na wszystko, tego może być każdy pewien.
– Lailah, jeśli chcesz mnie tak pocieszać lepiej, abyś nie musiał nic, nie zmienisz mojego zdania, ja chcę z nim być – Odparłem, patrząc poważnie na jej twarz, chcąc, aby była pewna tego, co mówię i aby przestała mnie namawiać na odejście od męża. Oczywiście wiem, że tak naprawdę nigdy nie powinniśmy być razem, jednak kocham go i tego nic nie zmieni.
Lailah, widząc moją postawę i słysząc co mówię, chyba pierwszy raz, odkąd Sorey jest demonem, powiedziała coś miłego, zapewniła, że wróci, a ja nie powinienem się martwić, łatwo powiedzieć trudniej zrobić nie potrafię, nie myśleć, a tym bardziej nie potrafię, nie czuć, dobrze, chociaż, że każdego dnia coś sobie organizuje z powodu czego, chociaż czas mi szybciej płynie.
– Może trochę potrenujemy? Zawsze to lepsze od siedzenia i myślenia – Zaproponowała Lailah, mając całkiem dobry pomysł, dzięki temu znów nie będę myślał, a przecież o to mi chodziło.
– Tak to dobry pomysł – Nic więcej już nie musiałem, mówić zgoda wystarczyła, abyśmy zajęli się czym innym, pozwalając mi znów na chwilę wyłączać umysł, a w tej chwili tylko tego było mi trzeba…
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz