Zdecydowanie miałem większą nadzieję na to, że Crowley jednak się zgodzi na moją przepustkę. Znaczy, zgodził się, ale jeszcze nie teraz. Że teraz jestem potrzebny. I z tego powodu kilka kolejnych miesięcy jeszcze musiałem spędzić w piekle, ale w końcu nadszedł ten dzień, w którym na chwilę się mogłem wyrwać z tego pierdolnika. Co prawda, tylko na dwadzieścia cztery godziny, ale mi to wystarczy. Wykorzystam w pełni ten dzień, by jak najlepiej pocieszyć mojego męża, który ewidentnie mnie potrzebował. Gdybym tylko wiedział... Będę wykorzystywał każdą okazję, by tylko się stąd wyrwać i do niego iść. Albo wysyłać mu drobne upominki za pomocą Banshee. Coś, żeby wiedział, że zawsze jestem z nim.
Kiedy opuściłem piekło, był późny wieczór. Nie wiem, czy nie wolałbym, aby było rano... Zanim bym zniknął, Miki zasnąłby przy mnie i wypoczął. A tak? Chociaż dzisiaj trochę się wyśpi... Już na zadbam o to, by przez te dwadzieścia cztery godziny porządnie wypoczął i się zrelaksował. I dzieci, muszę zobaczyć, jak po kilku dniach mojej nieobecności zachowują się dzieci. Obiecały mi być grzeczne, ale czy im wierzyłem? Niekoniecznie.
– Nie sądziłem, że aż tak zatęsknię za chłodnym powietrzem – odezwałem się do Banshee, biorąc głęboki wdech. – Chodźmy. Nie mogę się doczekać.
Czułem, że moja rodzina będzie mieć niespodziankę, gdyż moja aura została przytłoczona przez inne demony. To akurat było niepokojące... to były te demony, które miały chronić moją rodzinę, czy te, co chcą ich skrzywdzić? A może i jedna, i druga grupa. Miałem nadzieję, że nikt ich już niepokoi. A jak się dowiem, że coś jest nie tak i ktoś ich nachodzi... dopilnuję, by ta umowa została zerwana.
Pierwsza dostrzegła mnie Psotka, która to z początku mnie nie rozpoznała i zaczęła ostrzegawczo ujadać. Dopiero kiedy się odezwałem, przywitała mnie prawidłowo, ale to ujadanie wystarczyło, by zwrócić uwagę Mikleo.
– Kto...? Sorey? – usłyszałem zaskoczony głos mojego męża, który zaraz wyszedł z domu.
– Dobry wieczór, Owieczko – powiedziawszy to, Mikleo od razu się na mnie rzucił, mocno się do mnie przytulając. Trochę tym podrażnił moją starą ranę, która to dalej mnie bolała. Tyle czasu, a ona dalej daje o sobie znać... to raczej nie jest normalne, no ale przynajmniej już mi się nic nie paskudzi. Nie dałem mu jednak o tym znać, by się nie martwił za bardzo. – Wyglądasz na strasznie zmęczonego. Powinieneś więcej spać.
– Nie za szybko wróciłeś? – spytał, pociągając nosem. Czy on... płakał? Moje biedne maleństwo.
– Tak właściwie, to nie wróciłem. Jestem tu na takiej jakby przepustce, za dwadzieścia cztery godziny muszę tam wrócić – wyjaśniłem, gładząc jego plecy. – No już, nie płacz. Przecież jestem, żyję i nic mi nie jest – dodałem, całując go w czoło.
– Tęskniłem – wymamrotał cichutko, tuląc się chyba do mnie jeszcze mocniej.
– Wiem. Czułem to – odpowiedziałem, nie przestając go tulić. – Co się dzieje, skarbie? Wytrzymałeś beze mnie rok, a teraz? Ile tutaj minęło? – zapytałem, wdychając jego cudowny zapach, którego to tak strasznie mi brakowało.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz