wtorek, 6 maja 2025

Od Soreya CD Mikleo

 Nie sądziłem, że taka nie byt duża rana będzie aż tak wielkim problemem. Co dzień ją oczyszczałem i zmieniałem bandaż, nawet kilka razy dziennie, a ona dalej wyglądała tak samo, jak w momencie, kiedy ją pierwszy raz zobaczyłem. Jak nie gorzej. Może ta broń była zatruta? Albo to powietrze jakieś takie specjalnie jest? W końcu się zdenerwowałem i udało mi się zwinąć nitkę z igłą. Nie kojarzyłem, bym kiedyś zszywał ranę. Jak miałem jakieś rany, bo to zawsze Miki je uzdrawiał. Teraz jednak nie było to możliwe, nie było go tutaj, i też już nie miał tej mocy, która to odebrana została mu przez jego wspaniałego stwórcę. Za to, że jest ze mną, to wręcz nagrodę powinien dostać, nie karę. 
– No, teraz powinno być lepiej. Mam nadzieję. Bo wygląda paskudnie – mruknąłem, przyglądają się swojemu odbiciu. Jakieś to takie opuchnięte... Zobaczymy, jak za kilka godzin będzie to wyglądać. I czy zacznie mi się paprać. Póki ropa się nie sączy, jest dobrze. Wydaje mi się, że regularne oczyszczanie i ograniczenie ruchu, i jakoś dam sobie radę. Oczywiście z tym ograniczaniem ruchu może być ciężko, na razie oczywiście mam spokój i z tego spokoju zamierzam korzystać z pełnymi garściami. 
Banshee wpatrywała się we mnie przez chwilę, po czym zapiszczała cicho, zmartwiona moim stanem. Tylko czemu? Przecież nie raz byłem ranny. Fakt faktem, to jest pierwszy raz, kiedy aż tak długo coś mi się goi, ale najwidoczniej to przez atmosferę tego miejsca. I słabe miejsce, musiałbym chyba leżeć całkowicie nieruchomo, by to się ładnie goiło, a to nie jest tu możliwe. 
– Oj, daj spokój, nie jest aż tak źle. W końcu się zagoi, będzie musiało – odpowiedziałem, padając na łóżko, tak strasznie zmęczony. – Nie wiadomo, czy medyk nie jest zdrajcą. A jak mnie zabije, by przechylić szalę zwycięstwa na tę drugą stronę? Lepiej nie ryzykować. Sam się doprowadzę do porządku. 
Banshee była sceptyczna do mojego pomysłu, ale mnie to za bardzo nie obchodziło. Przyjąłem jej zdanie, ale nie pójdę za jej radą. Żadnego bliższego kontaktu z nikim. Jeszcze niecałe osiem lat, na pewno sam radę, i z każdą raną sobie sam poradzę. 
– Jak strasznie bym chciał go zobaczyć... Szkoda, że nie wpadliśmy na to, by do paktu wpisać jakąś przepustkę, czy coś w tym stylu, bym chociaż na jeden dzień mógł do niego pójść raz na jakiś czas – dodałem, przymykając oczy. To byłoby genialne. Taki mały wypad raz na kilka lat... Gdybym od samego początku wiedział, że on aż tak strasznie będzie to przeżywał, to kto wie, być może wpadłbym na takie coś. Teraz już za późno, Crowley się nie zgodzi, wkopałem się. 
Chyba, że wykorzystałbym atak demona na mojego męża. Według paktu Miki i moja rodzina powinni być chronieni przed każdym osobnikiem. Jak dobrze to ugram, może mi się uda zdobyć jakieś zadośćuczynienie... Muszę to przemyśleć, by użyć dobrych słów. Crowley ma gadanie, więc muszę wszystko przemyśleć, by nie zostać przegadanym. Dobrze, że tutaj mija kilka dni, a u Miki'ego kilka godzin czy tam minut, nie wyobrażam sobie, co by było, gdyby musiał beze mnie wytrwać kilka lat. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz