Od razu zauważyłem, że moje dzieci nie były jakoś bardzo zadowolone. Jakieś plany im pokrzyżowałem, pewnie mieli się z kolegami spotkać... a mówiłem im, że na czas mojej nieobecności powinni jak najmniej razy opuszczać dom, i to tylko dla ich dobra. Nie chcę, by kręcili się zbyt blisko demonów, a coś tak czuję, że tak właśnie robią. Jak już wrócę na stałe, a demony odejdą, będą mogły wychodzić na takie spotkanie. O ile będą grzeczne. A jak na razie grzeczne nie są, chociaż chyba myślą, że ja o niczym nie wiem.
– Nie cieszycie się, że mnie widzicie? – zapytałem, zerkając na nie kątem oka. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że były wkurzone.
– Cieszymy... ale nie za wcześnie wróciłeś? – odezwała się Hana, chyba orientując się, że trochę niegrzecznie się zachowały i poprawiła się trochę, zachowując się odrobinę grzeczniej.
– Dostałem przepustkę na dwadzieścia cztery godziny. Dzisiaj późnym wieczorem muszę już wracać. To nie jest jednak najważniejsze. Obiecaliście mi, że będziecie grzeczni, i będziecie się słuchać mamy. Mówiłem wam, że będzie niebezpiecznie, i żebyście się nie szlajali, a wy co? Narażacie siebie na niebezpieczeństwo i prosicie się o tragedię – zbeształem ich nie przejmując się tym, że wokół są najprawdopodobniej ich znajomi. Skoro nie potrafią się zachować, niech się wstydzą sami za siebie.
– Nie będziemy siedzieć w domu, kiedy wszyscy inni się bawią – burknął Haru.
– Przez cztery tygodnie byście jakoś to wytrwali. A jak bardzo pilnie musieliście gdzieś wyjść, to wystarczyło poinformować mamę wcześniej. To naprawdę nie jest takie trudne. A skoro nie potraficie się zachować, to teraz macie zakaz na wychodzenie. Po szkole od razu do domu. I cieszcie się, że możecie chodzić do szkoły. Jak dowiem się, że znów coś kombinujecie, będziecie siedzieć cały czas w domu. A ja się dowiem, tego możecie być pewni – odpowiedziałem, w ogóle się nie patyczkując. Banshee musi zostać naszym łącznikiem, inaczej tego nie widzę.
– Ale tato... – zaczęła Hana, jednak nie pozwoliłem jej dokończyć.
– Nie ma ale. Wystarczy, byście potrafili się zachować, ruszyli głową. Wiecie doskonale, że jest niebezpiecznie, zwłaszcza dla was, i zamiast się dostosować do nowych, nieco cięższych warunków, zachowujecie się skrajnie nieodpowiedzialnie. I skoro chcecie, by traktowano was jak dorosłych, zachowujcie się jak dorośli. Przez kolejne czternaście dni żadnych wyjść, chyba, że mama się zgodzi, ale wtedy powrót najpóźniej przed dziewiętnastą. A ty też im się nie daj – to ostatnie zdanie skierowałem do Mikleo. Doskonale wiedziałem, że przez moje słowa dzieciaki nie będą mu dawać spokoju, ale może się w końcu czegoś nauczy. Jeżeli znów będę musiał gdzieś się udać? Znów będę nieobecny przez dłuższy czas? Oczywiście bardzo bym tego nie chciał i będę unikać takich sytuacji za wszelką cenę, ale trzeba to wziąć pod uwagę. I co wtedy zrobi? Jest zbyt kochany na ten świat, to mu trzeba przyznać.
– Nie martw się, nie dam – zapewnił mnie, ale czy to sprawiło, że mu uwierzyłem? Tak nie do końca.
– No, to się okaże – westchnąłem cicho, musząc mu ulec. Teraz i tak niewiele zrobię, o ile w ogóle mogę coś zrobić poza gadaniem. A może czasem powinienem odpuścić, dać im się sparzyć...? Nie, to głupi pomysł, strasznie głupi. Bo co, jeżeli stanie im się poważna krzywda, albo tragedia? Zdecydowanie lepiej jest zapobiegać, niż leczyć.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz