Musiałem przyznać, że odetchnąłem z ulgą, kiedy Lailah wróciła cała i zdrowa, nawet jeżeli nie chce przebywać ze mną w jednym pomieszczeniu. Najważniejsze, że jest, i nic jej się nie stało, tylko to mnie interesowało. Zerknąłem na zegarek, cały ten czas przecież musząc monitorować godzinę. Nie mogę się spóźnić, nawet nie chcę wiedzieć, jakie konsekwencje bym za to poniósł. Nie. Poniosę żadnych, bo nie będzie taka potrzeby. Ale fakt, że tylko mi cztery niecałe godziny z najbliższymi zostały, wcale mnie nie pociesza. A skoro mnie nie pociesza, to co musi czuć Miki? Bo dzieciaki to się pewnie nie mogą doczekać, aż stąd odejdę, by mogły męczyć mamę. Może też dzięki temu zawracaniu jej głowy nie będzie tyle myśleć o mnie.
– Przepyszne – powiedział Mikleo, po spróbowaniu pierwszej babeczki.
– Cieszy mnie to bardzo – przyznałem, uśmiechając się łagodnie, zabierając się za zmywanie. Skoro jestem tu w domu, Mikleo ma dzień wolny od wszelkiego sprzątania. I ja wiem, że jemu by to nie przeszkadzało, że ob mógłby to zrobić, bo jest kochany i najlepszy, i właśnie dlatego na to wszystko zasługiwał.
Podczas zmywania dzieciaki trochę niepewnie dokładały mi to, co było od nich do mycia, ale już nie protestowałem. Skoro stałem przy zlewie, mogłem od razu wszystko pozmywać, a one nie musiały tego piętrzyć w piramidkę gdzieś na blacie. Skoro ugotowały ładnie obiad, to niech mają, mnie tam to i tak wielkiej różnicy nie robiło.
Po skończonym zmywaniu dzieciaki zaproponowały mi obiad, ale grzecznie odmówiłem. Będzie dla nich i dla mamy, no i Lailah. Życzyłem im smacznego i opuściłem chwilowo dom chcąc, by wszyscy zjedli w spokoju. Udałem się na taras, by tam cierpliwie poczekać, aż zjedzą i spędzą czas w miłej atmosferze, chociaż przez chwilę. Usiadłem na schodku i wziąłem głęboki wdech, ciesząc się tym chłodem, którego już niedługo znów zacznie mi brakować. Banshee oczywiście mi towarzyszyła, położyła się przy moim boku na grzbiecie, tak, bym mógł ją drapać po brzuchu, taki z niej morderca straszny.
Po kilkunastu minutach podniosła się gwałtownie, merdając ogonem, a ten gwałtowny ruch zwrócił moją uwagę. Okazało się, że witała się z Mikleo, którego to bardzo lubiła. Mój mąż usiadł z mojej drugiej strony, opierając głowę o moje ramię.
– I jak tam obiad? Udało im się przygotować coś zjadliwego? – zapytałem łagodnie, kładąc dłoń na jego udzie.
– Wyszło im bardzo dobre – przyznał, kładąc swoją drobną dłoń na tej mojej.
– Czyli talent kulinarny mają po mamie, to bardzo dobrze – wyszczerzyłem się głupio i ucałowałem go w policzek, starając się zachować jak najbardziej normalnie, jak to ja miałem w zwyczaju.
– Nie chcę, żebyś tam wracał – wyszeptał cicho, a ja wyczułem, jak jego głos delikatnie drży. Był na skraju płaczu.
– Wiem, skarbie, i ja też nie chcę. Muszę dotrzymać jednak tej umowy. Jeszcze trochę i będę znów przy tobie – obiecałem, starając się go jakoś pocieszyć. – Jeżeli teraz niczego nie spartolą przez moją nieobecność, to wygrają to z palcem w nosie i może nawet wrócę nieco wcześniej – dodałem, gładząc jego chłodny policzek.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz