Banshee nie było i nie było, a ja zastanawiałem się, ile jedna minuta tam na górze to u mnie czasu? Próbowałem jakoś to policzyć, ale ja i liczenie to nie była dobrana para. Zresztą, pewnie te wartości były jakieś absurdalnie małe, że ja z moim liczeniem to się tam pogubię. Mimo, że byłem strasznie zniecierpliwiony, starałem się zachować spokój i doczekać się spokojnie powrotu Banshee, a aby jakoś ten czas przeżyć, zacząłem gadać do owieczki, która to została wykonana przez moją Owieczkę wyobrażając sobie, że to właśnie moja Owieczka. Utrzymywałem spokojny, przyciszony głos nie chcąc przypadkiem pozostać usłyszany przez kogoś z zewnątrz. I mówiłem mu o wszystkim tym, o czym nie mówiłbym mojemu prawdziwemu Mikleo, bo gdybym to robił, to zbytnio moje maleństwo by się zamartwiało. Mówiłem mu o wszystkim; o naradach, o tych osobnikach, którzy mnie wkurzają, o głupotach, które moim zdaniem robią generałowie... gadałem tak długo, tak długo, aż zaschło mi w ustach i musiałem opuścić pokój, by przynieść sobie coś do picia. Coś, czyli alkohol. W tym miejscu nie było niczego innego do spożycia, za to wszelkiego rodzaju używki... oj, tego było pełno. Tylko, po co to brać, kiedy na nas nie ma to żadnego wpływu? No chyba, że po prostu się chce, aby ten efekt na ciebie wpływał, ale po co? Przecież to nie jest nic dobrego, może uzależnić tak samo, jak wszystko inne.
- No proszę, tak picie w samotności? Tego się po tobie nie spodziewałem – usłyszałem, kiedy wracałem z butelką pod pachą. Znów ten demon... z dwojga złego, lepszy on niż taki inkub, który próbowałby mnie uwieść. Tylko pytanie, czy ten tutaj osobnik też tego nie chce...? Muszę się mieć przy nim na baczności. Jak przy każdym innym z tych skurwysynów.
- I co, dostanę teraz od ciebie wywód na temat szkodliwości alkoholu? Strasznie to ironiczne – odpowiedziałem, jakoś tak przystając przy nim i odpowiadając na jego zaczepkę, a nie powinienem. Powinienem wrócić do pokoju, zignorować wszystko i wszystkich i czekać na mojego ogara. Czemu więc z nim rozmawiam...?
- Tylko się martwię, że chcesz sam pić. Nawet tutaj pija się w towarzystwie. Picie samemu przynosi nieszczęście – odpowiedział, uśmiechając się zawadiacko.
- To do mnie pasuje, nie jestem tutaj zbyt szczęśliwy – przyznałem zgodnie z prawdą. Bez mojego Mikleo nigdy nie będę szczęśliwy. Potrzebuję jego do szczęścia, nic gorszego od braku obecności mojej Owieczki nie może mnie spotkać.
- Aż tak ci tu źle? - spytał, ewidentnie szczerze zainteresowany. Albo tak świetnie gra. - Możesz mieć tu wszystko, czego chcesz.
- Właśnie, że nie wszystko – przyznałem zgodnie z prawdą.
- Czego więc nie możesz... ach, ten twój słynny mąż. Dziwek ci tu pod dostatek, jestem pewien, że jedna z nich z łatwością się do niego upodobni – po tych słowach chwyciłem go za szyję i przycisnąłem do ściany, mrużąc gniewnie oczy.
- Jeszcze raz porównasz go do zwykłej kurwy, a rozsmaruję twoje wnętrzności po zewnętrznych murach – warknąłem do niego i zaraz po tym wściekły opuściłem go, wracając do swojego pokoju. Wiedziałem, by nikomu tu nie ufać, najlepiej zrobić swoje i wrócić do męża. I od tej pory tak będę działać. Że też dałem się teraz zwieść... głupi jestem, strasznie głupi.
<Owieczko? c:
<Owieczko? c:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz