piątek, 2 maja 2025

Od Soreya CD Mikleo

 Dzięki szybkiej reakcji udało nam się obronić pałac, chociaż nie powiem, pewnym kosztem. Straty nie były jakoś bardzo duże, no i było kilkunastu rannych, w tym ja. Czy się do tego przyznałem? Niekoniecznie, bo i po co. Wróciłem do pokoju, na szybko opatrzyłem ranę i zaraz musiałem iść na naradę, która to została na szybko zwołana. Musieliśmy ustalić, jak wróg dostał się do środka, i jak uderzyć, by się na długo nie pozbierali. Wróg... moim wrogiem byli oni wszyscy. W ogóle nie chciałem tu być, co ja tu w ogóle robiłem? Po co mnie tutaj w ogóle wzięli? Ja chcę tylko wrócić do Mikleo. Chcę, żeby był bezpieczny, po to tutaj przyszedłem, a nawet teraz muszę go bronić. 
Im dłużej trwała narada, tym gorzej się czułem. Miałem wrażenie, że bandaż zaczyna mi przeciekać. Chyba zostałem zraniony mocniej niż podejrzewałem. Nie zamierzałem jednak nikomu o tym mówić, nie mogłem tutaj pokazywać słabości. 
Na koniec wspólnie wszyscy doszliśmy do konkluzji, że mamy zdrajcę wśród któregoś z żołnierzy, że mamy ich obserwować i należało wzmocnić obronę. Dla mnie najważniejsze było to, bym już mógł wrócić. 
Banshee, kiedy tylko zauważyła mnie w pokoju, podeszła do mnie zmartwiona mówiąc mi, że powinienem udać się do medyka. 
– Daj spokój, nic mi nie jest – mruknąłem, ściągając koszulę i po tym bandaż. Zostałem cięty w brzuch, tuż pod żebrami. I to dosyć głęboko, jak teraz patrzę. – Organy mam całe, a to się w końcu zagoi – dodałem, biorąc do ręki nowy bandaż. 
Banshee prychnęła cicho, niezadowolona z tego faktu, jeszcze przez chwilę próbując mnie namówić do zmiany zdania, ale pozostałem nieugięty. Po tym padłem na łóżko, mając nieco dosyć. I też ta rana tak cholernie bolała... Położyłem się na łóżku, starając się oddychać powoli i płytko, bo każdy głębszy wdech powodował dodatkowy ból. Ale ja jestem słaby. Pierwsza walka, pierwsza rana i już odpadam. 
Banshee wskoczyła na łóżko i ułożyła się obok mnie, cichutko skomląc. Dobrze, że ona podczas tej walki nie ucierpiała. Tego bym sobie nie wybaczył. Położyłem dłoń na jej łbie, zaczynając ją głaskać. 
– Dobrze, że Miki tego nie widzi. Panikowałby zupełnie jak ty – odparłem, uśmiechając się na wspomnienie mojego maleństwa. Ile tam u niego już minęło? Tydzień? Dłużej, krócej? Miałem wrażenie, że nie widziałem go wieczność... A tyle się już wydarzyło. Oby tylko nie myślał, że ja go tu zdradzam. Banshee twierdziła, że nic takiego Miki nie myślał, że wszystko z nim było w porządku, ale sam nie wiem. Może świetnie udawał. Udawać to on umie, ale ja się od razu na nim poznawałem. 
– Może powinienem cię czasem do niego wysyłać? – zacząłem nagle, na co Banshee uniosła uszy. – Raz na jakiś czas. Z jakimś upominkiem. Daj spokój, nic mi nie będzie, teraz szybko drugi atak nie nastąpi. No i też nie będziesz jakoś często wysyłana do niego, tak raz na rok. Z jakimś drobnym upominkiem. Będzie mu miło, z dziećmi się zobaczysz, upewnisz się, co u nich, i ja będę spokojniejszy. Ostatnio nie było cię tylko kilka dni. Kilka dni bez ciebie przeżyję – dodałem, wpadając na ten drobny pomysł. Nie wiem jeszcze, co to za drobne upominki, ale ja coś wymyślę, byleby mój mąż był szczęśliwy i bezpieczny. I spokojny. Miałem nadzieję, że jest spokojny. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz