To nie było wytłumaczenie. Mikleo nawet jeżeli był spokojny, powinien postawić na swoim, a wiem, że to potrafi. Wiem, że to aż za dobrze, a jednak dalej się potrafi wzbraniać przed tym. Dlaczego, nie mam pojęcia. Tylko szkodzi sobie, i dzieciakom. Przez dwa tygodnie musi sobie jakoś poradzić. Teraz dopilnuję, by dzieciaki się zachowały przez najbliższe dwa tygodnie, przez które to mnie nie będzie.
– A później masz problem – pokręciłem z niedowierzaniem głową. – Nastawię ich teraz, nie martw się, będziesz miał nieco prościej. Ale też będziesz musiał jednak czasem trochę być twardszy i bardziej stanowczy. Musisz trochę przejąć moją rolę na czas mojej nieobecności. Inaczej się nie da.
– Postaram się – przyznał, na co pokiwałem głową, chociaż czy mu uwierzyłem? Oczywiście, że nie. Nic z tym zrobić nie mogłem. Poprosiłem go, i tyle mogłem zrobić.
– Będę posyłał do ciebie od czasu do czasu Banshee, by się upewniała, że u was wszystko w porządku – zdecydowałem, skupiając się na drodze. To na pewno muszę wprowadzić, bo Mikleo sobie ewidentnie nie radzi beze mnie.
– Nie lepiej, by tam z tobą była? Na pewno ci strasznie ciężko bez niej – spytał niepewnie, na co pokręciłem głową.
– Kilka dni czy tam tygodni wytrzymam. Wolę mieć pewność, że u was wszystko w porządku. Chyba, że zdecydujesz się na zatrzymanie u dziadka, wtedy nie będę jej wysyłać, bo nie będzie to możliwe, tam się nie dostanie... Wszystko więc zależy od ciebie – odpowiedziałem, zauważając już budynek szkoły. – Mamy jeszcze kilka minut, tak? – zapytałem, tak dla czystej pewności.
– Mhm, ich lekcje się jeszcze nie skończyły, jeszcze gdzieś około dziesięciu minut im zostało – upewnił mnie, na co kiwnąłem głową.
– Może więc uda nam się wpierw zajść po gorącą czekoladę. Albo lody. Ty byś prędzej wolał tę drugą opcję, coś tak czuję – zaproponowałem, chcąc spędzić z nim jak najwięcej czasu, w ten miły, romantyczny sposób, co może uspokoić jego myśli. A potrzeby ciała jeszcze zdążę zaspokoić. Są rzeczy ważne i ważniejsze.
– O ile gdzieś lody sprzedają, tak zbyt ciepło nie jest – wyraził wątpliwość, za bardzo się przejmując.
– Może w jakiejś cukierni coś będzie. A jeżeli nie będzie, no to zwykle ciasto. Albo babeczkę, tak słodziutką, jak ty – ucałowałem jego usta, chcąc go pocieszyć. Skoro nie będzie jednego, to spróbujemy drugiego. Może się nie ochłodzi jakoś bardzo, ale zaszkodzi się i na chwilę zapomni o tym, że już za parę godzin będę musiał uciekać.
– Wolałbym, gdybyś ty mi przygotował jakieś słodkości – wyznał, nad czym musiałem się zastanowić. Żebym ja coś zrobił... tylko, czy zdążę? I obiad, i jakieś babeczki... I jeszcze zakupy.
– Chyba nie mamy żadnych składników na babeczki, prawda? Coś trzeba dokupić? – spytałem, zastanawiając się, czy zdążymy zrobić zakupy przed wyjściem dzieciaków, czy może zrobimy to wszyscy razem, całą czwórką.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz