Dzieci no tak mogłem się spodziewać tego tematu, w końcu musiał wyczuć, że coś jest z nimi nie tak.
Ach i nie ominie mnie to, trudni może, chociaż, jak mu wszystko powiem, coś się zmieni, muszę być dobrej myśli.
– Dzieci cóż, ostatnio chyba tak odrobinę się zmieniły, nie ma twardej ręki i nie do końca są takie posłuszne, robią, co chcąc, a ja nie potrafię się z nimi porozumieć, walczę z nimi każdego dnia, ale to nic, przechodząc ciężki okres dojrzewania – Wyjaśniłem, mając nadzieję, że nie zdenerwuje się na nich, za to, jak się zachowują, co jak co, ale to dojrzewanie z tym po prostu nie da się wygrać.
– A więc to tak, dzisiaj sobie z nimi porozmawiam, nie będę się tak zachowywać, kiedy mnie nie ma – Sorey zdenerwował się po moich słowach, a ja właśnie tego się obawiałem, nie chcę, żeby się denerwował na dzieciaki, one cóż, po prostu dojrzewają, mają prawo do błędów i nieodpowiednich zachowań, tak jak robił to każdy z nas.
– Tylko się nie gniewaj, to ciężki czas dla nich dojrzewanie nie jest łatwe – Odparłem, zerkając na mojego męża, który nie wyglądał na zadowolonego, nie podobało mu się moje podejście do sprawy, nie tego ode mnie oczekiwał, a ja doskonale to po nim widziałem.
Sorey coś tam mruknął pod nosem bardzo niezrozumiale chyba z myślą o mnie, abym właśnie tego nie usłyszał.
Przyjrzałem mu się uważnie, unosząc jedną brew, chcąc zrozumieć, co powiedział, niestety po samej mimice twarzy ciężko było to stwierdzić, on doskonale ukrywa to, co myśli już po samym wyglądzie co nie oznacza, że ja nie wiem, co mu tam po głowie nie chodzi.
– Chodźmy, nie chcę tracić czasu – Sorey pociągnął mnie za dłoń, trochę mocniej prowadząc w stronę szkoły znajdującej się w mieście.
Posłusznie ruszyłem za nim, patrząc na niego, chcąc dostrzec zmieniający się wyraz jego twarzy.
– Dlaczego mi się tak przyglądasz? – Dopytał, odwracając głowę w moją stronę, unosząc jedną brew ku górze, marszcząc po chwili brwi, gdy nie odpowiedziałem, po prostu na niego patrząc. Machnął na to ręką, nie drążąc tematu, widząc, że i tak nie odpowiem.
– Kocham cię, wiesz? – Zapytałem, uśmiechając się do niego najpiękniej, jak to tylko było możliwe.
Zobaczyłem, że moje słowa go rozczuliły, jak dobrze, że ma tak dużą słabość do mnie, dzięki temu mogę czasem co nieco ugrać na swoją korzyść, jeśli jest taka potrzeba.
– I ja ciebie moja mała słodziutka owieczko – Wyszeptał, całując wierzch mojej dłoni. – Tylko czasem nie rozumiem, dlaczego jesteś taki łagodny dla naszych dzieci, z powodu czego zachowując się w taki, a nie inny sposób dosłownie, wchodząc ci na głowę – Miał rację, zawsze byłem zbyt łagodny, zbyt dobre, a oni zawsze to wykorzystywali. I chodź doskonale to wiedziałem, nie potrafiłem się zmienić, byłem chyba zbyt łagodny, ale tak już jest mama, łagodna i kochająca, a tata musi być tym, który przysłowiowo uderzy dłonią w stół, stawiając dzieci do pionu.
– Tak już po prostu jest, że to ty jesteś tym twardym rodzicem, a ja tym rozpieszczający – Wyjaśniłem, nie przestając ładnie się do niego uśmiechać.
<Pasterzyku? C;>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz