Rana została mi zadana w paskudnym miejscu, bo co się ruszyłem, to zaraz ją naruszałem, i musiała się goić od nowa. Długo mi się paprała i coś czuję, że równie długo się goić będzie, no ale cóż zrobię? Musiałem się ruszać, by nie dać znać innym, że coś mi jest. Nie mogłem wyjść na słabego, już i tak mam ciężko z powodu tego, że „narodziłem się” na powierzchni, i że nie chcę z nikim się spoufalać. Zresztą, nie ufałem tutejszemu demonowi na posadzie medyka. Tak właściwie, to nikomu nie ufałem, i tak jeszcze muszę przeżyć kilka lat. Banshee to jedyna istota w tym przeklętym przez Boga miejscu, której jestem w stanie zawierzyć wszystko, zwłaszcza życie najbliższych.
A jak chodzi o Banshee...
Tak jak podejrzewałem, przez kilka dni nie wracała. Niepokoiło mnie to, w jakim stanie znajdzie mojego męża. Co mu się stało, że mój organizm tak strasznie zareagował? I ile on tam jeszcze beze mnie musi wytrzymać? Miałem nadzieję, że zbytnio tam nie panikuje, przecież poza tą drobną ranką i samotnością nic mi tu nie było. I oby jemu nikt nie groził. Oby smród tamtego martwego demon długo się unosił w powietrzu i był doskonale wyczuwalny dla innych, aby był przestrogą dla wszystkich, którzy będą chcieli jeszcze raz odwiedzić mojego męża. Za drugim razem nie wytrzymam, i sam tam pójdę. I będę miał gdzieś, że złamię warunki paktu. To Crowley pierwszy je złamał, pozwalając swoim ludziom na taką samowolkę względem mojego męża
– Już jesteś – odezwałem się z ulgą, kiedy tylko do mnie wróciła po tych kilku dla mnie dniach, a dla niej minutach. – I jak? Co się stało?
Mikleo nie powiedział jej, że coś jest nie tak – oczywiście – ale Banshee zauważyła, że był wykończony. Już był wykończony. A u niego minęło ile, kilka dni? Zabronił jej także z powrotem do niego wracać, ale tym się nie przejmowałem. Skoro tak źle znosił moją nieobecność, będę ją do niego podsyłać, z drobnymi upominkami, by wiedział, że żyję i mam się dobrze i że się nie musi o mnie martwić, bo ja daję radę. Robię to dla nich, by byli bezpieczni, a finalnie i tak muszę się upewniać, że nic im nie grozi, tak to z tymi demonami jest.
– Wykończony... Nie sądziłem, że będzie to przeżywał aż tak źle. Po naszej rocznej przerwie aż tak źle się nie czuł – mruczałem do siebie, chodząc w kółko po pokoju. Banshee to się nie spodobało, bo od razu kazała mi usiąść, by nie podrażniać rany. – Masz rację, ale po prostu się o niego martwię. Wiedziałem, że jest delikatny, ale teraz mam wrażenie, że jest jeszcze delikatniejszy... Żyje z demonem, powinien się zahartować, a tymczasem jest tylko z nim gorzej. Nie powinienem z nim być. Może Lailah uda się wybić mu z głowy ten związek. W niej jedyna nadzieja. Może takie naprawdę logiczne argumenty coś mu w tej główce przestawią... Tak, tak, najlepiej leżeć i nic nie robić – mruknąłem na jej ostatnie słowa niezadowolony, padając na poduszki. Jak ja przetrwam następne lata z myślą, że on już nie daje rady? Przez to to chyba ja nie dam rady. Te myśli mnie zamęczą.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz