Z samego rana szybko przygotowałem śniadanie, nakarmiłem kory, które mógłby zostać kilka dni bez nas, miały dużo wody, dużo jedzenia poza tym to były zwierzaki wychodzące na dwór, one świetnie sobie poradzą. A Psotka ona i tak wyruszała z nami, jest psem dla niego to atrakcja życia, a ja nie będę musiał się o nią martwić, mając ją tuż obok siebie…
– Czy wszyscy są już gotowi? – Zwróciłem ich uwagę, mając szczerą nadzieję, że będziemy mogli już ruszać, że wszyscy są gotowi i nie stracimy więcej czasu, bo i tak już z powodu lenistwa moich dzieci wyruszamy godzinę później, niż zaplanowałem.
– Tak, chyba tak – Hana i Haru wciąż byli zaspani, ale gotowi do drogi, coś mi się tak wydawało, że bardziej, to i tak gotowi nie będą, a więc pora ruszać, póki mają jeszcze na to jakiekolwiek chęci.
Opuściliśmy dom wspólnie wraz z psem, który podążył przodem, biegając niedaleko nas.
Wędrówka do miejsca docelowego długo zająć nie miała, tym bardziej że ja sam doskonale znałem drogę, Lailah zresztą też wiedziała, gdzie iść i jak bezpiecznie dostać się na miejsce…
Skupiony na drodze obserwowałem otoczenie, mając dziwne przeczucie, że ktoś nas obserwuje, a to przyznam, trochę mnie niepokoiło.
Miałem dziwne przeczucie, jakby Banshee gdzieś tu była i obserwowała nas z daleka, tylko, dlaczego i po co tu się znajdowała? Nie potrafią zrozumieć, co ona tu robi, zatrzymałem się na chwilę, odwracając głowę do tyłu.
– Idźcie przodem, zaraz do was dołączę. Muszę tylko coś sprawdzić – Zwróciłem się do rodziny nigdzie, nie dostrzegając Banshee, natomiast doskonale czułam je aurę, wiedząc, że gdzieś tam jest, zresztą Psotka również nie omieszkała zainteresować się aurą, a może zapachem Banshee.
– Dobrze, tylko uważaj na siebie – Lailah zdecydowanie za bardzo się o mnie martwiła, przecież nic mi nie będzie, idę tylko do Banshee, ona nic złego mi nie zrobi, tego jestem pewien.
– Nie martw się, idźcie, znasz drogę, zaraz do was dołączę – Odpowiedziałem, ruszając w kierunku ogara, którego energię wyczuwałem już z oddali, a i Psotka ruszyła za mną, bardzo chcąc mi towarzyszyć.
Tak jak podejrzewałem, Banshee bardzo dobrze ukrywała się przed nami i zapewne, gdyby nie jej, tak dobrze znana energia nawet nie zwróciłbym na nią za bardzo uwagi.
– Banshee co ty tu robisz? Przecież mówiłam ci, że masz tu nie wracać, to pewnie jego sprawka powiedziałaś mu, że wyruszamy w drogę, a on stwierdził, że musisz nas pilnować co? – Mówiłem do niej, jak normalnego człowieka, wiedząc, że doskonale mnie rozumie, bo może i ja nie rozumiem jej, ale ona dobrze wie, co do niej mówię.
Samica kiwnęła głową, co wywołało u mnie ciężkie westchnięcie irytacji.
Cały Sorey będzie przejmował się mną, zamiast zająć się sobą, ona powinna być przy nim, chronić go, a nie pilnować nas.
– Banshee błagam cię, wróć do niego i nie wracaj już tutaj na ziemię, nie zgadzaj się na powrót, nawet jeśli będzie nalegał. I powiedz mu, że jeśli jeszcze raz cię to wyślę, zejdę tam na dół i dopilnuję, aby już więcej się tu nie wysłał – Oczywiście nie mógłbym zejść na dół, to byłoby niebezpieczne nie tylko ze względu na ciepło, ale i na demony, które z łatwością bym nie pokonały, nie byłbym w stanie wygrać ze wszystkimi, nawet gdybym bardzo chciał. Co oczywiście nie oznacza, że nie mogę trochę postraszyć, bo chociaż tyle mi zostało.
Banshee była już naprawdę zmęczona i chyba trochę zirytowana całą tą sytuacją, ale odeszła tak jak poleciłem i oby już więcej tu nie wróciła, bo naprawdę bardzo się zdenerwuję, ale nie na nią, a na głupotę mojego męża, który zostaje w piekle całkiem sam bez opieki Banshee, która jest mu tam bardzo potrzebna i ja doskonale to wiem…
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz