Im dłużej nie było Banshee przy moim boku, tym bardziej niepewnie się czułem, ale tylko z powodu samotności. Brakowało mi kogoś przy mnie. Najbardziej to oczywiście Miki'ego, tak go przy sobie mieć, tulić, rozmawiać... Miałem nadzieję, że tam. Na tej wyprawie, jest bezpieczny. Musi być, Banshee dobrze k niebo zadba. A jak do mnie wróci, wszystko mi opowie. Mnie, przez ten czas pozostało skupienie się na swojej pracy. Ostatnio jestem zbyt rozkojarzony, co odbija się na mojej pracy, powinienem się skupić. Dać z siebie wszystko, bo jeżeli wcześniej im się uda wygrać, to ja wcześniej wrócę. Zauważyłem też, że Crowley moją ostatnią pracą nie był zadowolony. Byłem bardzo rozkojarzony i za bardzo nie udzielałem się w naradach, myślami będąc przy Mikim. Czy u niego było wszystko w porządku? Może ktoś już mu zagroził? Albo złapał się w jakąś pułapkę? A może coś się stało Banshee? Nie no, jej się nic nie może stać, jest mądra, dobrze wytresowana i przeszkolona, ona na pewno da sobie radę. To o Mikleo powinienem się martwić, i dzieciaki. Bliźniaki w końcu były wychowywane bardzo łagodnie, jakby to porównać z tym, co opowiadała mi Misaki. Miałem jednak takie małe wrażenie, że one to sobie by za bardzo w takich ruinach nie poradziły, gdyby poszły tam same. Bardzo dobrze, że wysłałem tam za nimi Banshee. To było jedyne prawidłowe rozwiązanie.
Dlatego też jakim zdziwieniem było dla mnie to, że kiedy wróciłem do pokoju pewnego dnia, mój ogar już tam na mnie czekał. Nie rozumiałem, co ona tutaj robiła? Dlaczego tutaj była?
– Coś się stało? – zapytałem spanikowany, podchodząc do niej, w głowie mając najróżniejsze scenariusze. Coś się musiało stać, coś strasznego, w przeciwnym razie by tak szybko tu nie wróciła.
I tym samym przeżyłem kolejne zdziwienie, bo okazało się, że wszystko było w porządku, to Mikleo odesłał ją z powrotem. Twierdziła, że nie zagrażało im niebezpieczeństwo, i że tutaj jest bardziej potrzebna.
– Jak to nie grozi mu niebezpieczeństwo? A jak w tych ruinach coś czyha? Jakiś helion, a oni go nie wyczują? Albo jak wpadną w jakąś pułapkę? – nerwowo chodziłem po pokoju, czując to coraz większą niepewność. Banshee dalej uparcie twierdziła, że nic nie wyczuła, a z pułapkami sobie poradzi. – A jeśli się mylisz? I coś mu się stanie, a ja z tego miejsca nawet nie będę tego świadom? Albo jak dzieciom coś się stanie? I dowiem się dopiero, jak tam wrócę? – usiadłem na łóżku, starając się jakoś powstrzymać drżenie rąk. Chyba nieco tak trochę panikowałem.
Banshee podeszła do mnie i wcisnęła łeb w moje dłonie, trochę mnie uspokajając. Trochę.
– Martwię się o nich – dodałem cicho, spuszczając wzrok. Tyle rzeczy przecież mogło pójść nie tak, krzywda mogła im się stać na wiele sposobów, ktoś musi ich przecież pilnować. Wolałbym, bym to był ja, wtedy byłbym najpewniejszy, a teraz co mam zrobić? Banshee tam nie chce wrócić, ja nie mogę... przecież ja tu oszaleję.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz